Polski burmistrz zadbał o mieszkańców i zbudował im gumową drogę. Ale urzędnicy kazali mu ją zwinąć

Grzegorz Koper
- Muszę udowadniać, że nie jestem wielbłądem - wzdycha Rafał Ryszczuk, burmistrz Kisielic w powiecie Iławskim. Samorządowiec trzy lata temu wysłuchał bowiem próśb odciętych od świata mieszkańców wsi Goryń i wybudował im tanią, gumową drogę własnego pomysłu. Od tamtej pory prowadzi batalię o uznanie swojej technologii z najróżniejszymi urzędami.
Burmistrz Rafał Ryszczuk od trzech lat stara się móc budować drogi z wykorzystaniem gumowych mat. Fot. mat. Rafała Ryszczuka / kompilacja własna
W rozmowie z INNPoland.pl Ryszczuk szczerze opowiedział o swoim pomyśle i o trudnościach, które napotkał w trakcie jego realizacji.

Stworzył pan gumową drogę. Po co?

Potrzeba matką wynalazku. Polne drogi w mojej gminie były w opłakanym stanie i dosłownie odcinały mieszkańców wsi od reszty świata. W pewnych porach roku nie mogli oni nawet dojechać do domu, ani z niego wyjechać. Jeden powiedział mi nawet, że żyjąc daleko od drogi, czuje się jak w XIX-wiecznym Serbinowie z "Nocy i dni".

Nie lepiej było zamiast gumy położyć asfalt?

Po pierwsze - mówimy o siedliskach rolniczych, które są jednym gospodarstwem oddalonym od głównej drogi o nawet kilometr. Kto tam będzie lał asfalt?


Po drugie - nie było nas stać na betony, asfalty, jomby czy inne dostępne i najczęściej stosowane metody utwardzania dróg. A że w gminie Kisielice mamy aż 200 km dróg, pomyślałem, że coś trzeba z tym zrobić. Dlatego postanowiłem popracować nad tą kwestią i znaleźć jakieś rozwiązanie, by nie powiedzieć ludziom, że się nie da, bo nie ma pieniędzy.

Czyli położył pan gumę na drodze do pojedynczych posesji? Inni burmistrzowie na pana miejscu pewnie puknęliby się w głowę i machnęli na to ręką, że szkoda zachodu.

To ja bym ich zapytał, czy mieszkańcy, którzy się tam osiedlili i mieszkają od pokoleń nie mają prawa normalnie dojechać do swojego domu. Tam, gdzie powstała gumowa droga, są dwa wielorodzinne budynki. A pojedynczych obiektów oddalonych od dróg jest w Polsce całe mnóstwo.

Jak wpadł pan na pomysł, żeby zamiast asfaltu położyć gumę?

Skorzystałem z podstawowego źródła wiedzy, zarówno tej kompletnie nieprzydatnej, jak i bardzo pożytecznej - czyli przejrzałem internet.

Szukałem i natrafiłem na maty gumowe, używane przy podnośnikach w kopalniach. Zapytałem prawnika, czy mogę te maty zastosować. Okazało się, że tak, ponieważ będzie to utwardzanie drogi, a nie jej przebudowa lub modernizacja. Obejrzeliśmy je na miejscu, kupiliśmy i zaczęliśmy montować.

Czytaj także: Burmistrz tego miasteczka wzorem dla całej Polski. Tej innowacyjnej drogi zazdroszczą mu inne miejscowości

Obyło się bez problemów?

A skąd, problemów było całe mnóstwo. Najpierw mieliśmy kłopot z odpowiednim ułożeniem mat. Przygotowaliśmy podłoże, a one się przesuwały. Na szczęście z czasem nauczyliśmy się je montować i łączyć - układaliśmy blachy ocynkowane pod spód i skręcaliśmy od góry.

Potem, gdy ustabilizowaliśmy drogę taśmą przenośnikową zbrojoną linką stalową, okazało się, że jest śliska w czasie deszczu. Dowiedziałem się jednak, że za pomocą żywicy epoksydowej i różnego kruszywa można zrobić z drogi coś na kształt płata papieru ściernego.

Zrobiliśmy test na piachu, bazalcie, korundzie i innych tego typu kruszywach. Najlepszy okazał się korund. Był zresztą najtańszy i miał ładną ciemnobordową barwę. Całość stworzyła niemal przypominającą asfalt nawierzchnię.

I jak się sprawdza?

Sprawdza się doskonale. Oczywiście w niektórych miejscach żywica z korundem się wytarła, ale nałożyliśmy nową warstwę dopiero po roku czy półtora.
Gumowa droga w październiku 2020 r.Fot. Rafał Ryszczuk
I rzeczywiście całość jest tańsza od asfaltu?

Jeśli założymy, że droga asfaltowa z infrastrukturą towarzyszącą, z odwodnieniem i tak dalej, kosztuje milion, to nasza droga jest tańsza kilkukrotnie.

Ile kosztuje?

Kilkadziesiąt tysięcy złotych za kilometr. To dziesięciokrotnie tańsza technologia od asfaltowej. I pod pewnymi względami lepsza, zwłaszcza na terenach rolniczych.

Jak to?

Już spieszę z przykładem. W sąsiedniej gminie rolnik, który trochę nadużył alkoholu, zniszczył asfaltową nawierzchnię, bo zapomniał podnieść pług.

W przypadku gumowej drogi jest to niemożliwe. Gdy ktoś przypadkiem złapał pługiem tę gumę, to mata się uniosła, po czym... wróciła do swojego pierwotnego położenia. Nie zniszczyła się.

Co więcej, asfalt jest kruchy, więc ciągniki rolnicze mogą go pokruszyć i poniszczyć. Końcówki asfaltowej drogi nie wytrzymałyby obciążenia maszyn. Guma nie jest krucha, więc jej końcówki się najwyżej zdeformują. Wtedy wystarczy podsypać je kruszywem i wraca do swojego pierwotnego kształtu.

Skoro gumowa droga jest tak dobra, to czemu nie używa się jej w całej w Polsce?

Odnoszę wrażenie, że to rozwiązanie wdaje się zbyt proste instytucjom i naukowcom zajmującym się nawierzchniami. Nie mówię oczywiście o autostradach, ekspresówkach czy nawet o drogach powiatowych, tylko o drogach dojazdowych do siedlisk rolniczych.

Tymczasem od wielu samorządowców, deweloperów czy ludzi związanych z budownictwem usłyszałem, że to świetna, odkrywcza inicjatywa. Niektórzy nawet twierdzili, że to dobry pomysł na recykling.

Recykling?

Przecież za chwilę zostaną zamknięte kopalnie. Zostanie mnóstwo tych taśm, więc co z nimi zrobić?

Gumowe drogi na wsiach.

Dokładnie! Jednak choć dziennikarze byli bardzo przychylni temu pomysłowi, to urzędnicy już niestety nie. Uznali, że gumowa droga to modernizacja, a nie jej utwardzenie. Zaś to wymaga już materiału certyfikowanego i pozwolenia na budowę.

I w czym problem?

Maty przenośnikowe nie mają certyfikatów, bo kopalnie ich nie potrzebują. Poza tym maty nie były nowe, ale stanowiły odpad. Jednak moim zdaniem nie wymagają certyfikatu, ponieważ nie ma ryzyka ich zarwania - maty na drodze leżą, a nie pracują na wysokości.

Ale to nie koniec. Urzędnicy z nadzoru budowlanego i innych instytucji zajmujących się drogami kazali mi udowodnić, że maty nie zagrażają środowisku. Usłyszałem, że jak nie przyniosę im odpowiedniej opinii, to będę musiał zwinąć tę drogę.

Trochę jak w tym dowcipie o sołtysie Wąchocka, który wybudował drogę, ale zwija ją na noc.

I co pan zrobił?

Obdzwoniłem wszystkie możliwe instytucje w Polsce. Jedni śmiali się, inni kibicowali.

Udało się znaleźć śmiałka, który wystawiłby taką opinię?

Jedynym, który się zainteresował był prof. Jacek Pigłowski z Politechniki Wrocławskiej. Dał mi opinię, w której napisał, że ta droga w żaden sposób nie zagraża środowisku. Napisał również, że pomysł jest interesujący.

Przedstawiłem to lokalnym służbom iławskim, ale okazało się, że to nie był koniec walki z biurokracją. Powiedzieli mi bowiem, że teraz chcą certyfikatu. Czułem się jakbym występował w filmie Barei.

Sprawa zrobiła się głośna w mediach. Usłyszał o mnie pewien Polak pracujący w brytyjskiej firmie, zadzwonił i powiedział, że jest w stanie wystawić mojej drodze taki certyfikat.

Czytaj także: Ten polski burmistrz miał genialny pomysł na gumową drogę. Teraz walczy z urzędnikami

Urzędnicy przyjęli dokument?

Nie - był, ich zdaniem, niewiążący.

Ja się jednak nie poddałem. Postanowiłem skontaktować się z Instytutem Badawczym Dróg i Mostów. Jednak tam znów odbiłem się od ściany.

Dlaczego?

Powiedzieli mi, że ta droga jest niebezpieczna, że przecież na gumie jest ślisko. Ja odpowiedziałem, że położyliśmy warstwę antypoślizgową, a całość jest ułożona, stabilna i dobrze, gdyby to zostało objęte eksperymentem. Wysyłałem maile, polecałem kierownikom referatów, żeby nie ustępowali i pisali.

Dopiął pan swego?

Na razie nie. W pewnym momencie przestano się nami interesować. Uznałem, że byłoby nachalnością, gdybym ciągle tam wydzwaniał. Temat drogi się urwał i nikt się tym już nie zajmuje.




INNPoland zwróciło się do IBDiM z prośbą o komentarz w sprawie

– Zrealizowany eksperyment z użyciem taśmy przenośnikowej z kopalni jako nawierzchni powinien polepszyć przejezdność drogi gruntowej i jak wskazują informacje autorów tego eksperymentu tak jest – dowiedzieliśmy się z odpowiedzi instytutu.

IBDiM dodał, że wydaje się jednak, że zastosowany sposób utwardzenia może się sprawdzić przy bardzo małym lub sporadycznym ruchu, np. na drogach wewnętrznych, drogach dojazdowych do siedlisk. Jednak zauważył, ze nawierzchnia tego typu jest niezgodna przepisami jak również z ustawą o wyrobach budowlanych (taśma kauczukowa z taśmociągów nie jest wyrobem budowlanym).

Poinformowano nas również, że do tego pomysłu należy podejść indywidualnie, z uwagi na brak doświadczeń z tego typu konstrukcjami. Poważne obawy IBDiM budzi bezpieczeństwo ruchu kołowego na takiej nawierzchni oraz jej trwałość.

– Przepisy odnośnie dróg publicznych mówią o 20 letnim terminie użytkowalności drogi i jej bezpieczeństwie, dlatego takie konstrukcje obecnie nie mogą być stosowane na drogach publicznych. Co innego na prywatnych siedliskach, polach czy w sadach, gdzie nie obowiązują przepisy o drogach publicznych, można takie rozwiązanie zastosować na własną odpowiedzialność – czytamy w odpowiedzi.