Zarobił milion na narkotykach. I to zupełnie legalnie. Mateusz Wcześniak o gamingu w czasach zarazy

Natalia Gorzelnik
Szansa na zbudowanie własnego, przestępczego imperium, oczarowała setki tysięcy graczy na całym świecie. "Drug Dealer Simulator", który wiosną zadebiutował na platformie Steam, zwrócił się w niecałe pół godziny. A w miesiąc firma zarobiła na nim milion dolarów. Mateusz Wcześniak, prezes Movie Games, zdradza, jak zaprojektować hit, w który będzie chciał grać każdy – od nerda po seniora.
Mateusz Wcześniak wsłuchuje się w głos gamerów. I tworzy takie gry, w jakie naprawdę chcą grać. Fot. Movie Games
Jesteś gamerem-zapaleńcem, który pasję przekuł w biznes, czy biznesmenem, który w branży gier wyczuł duży potencjał?

Nie będę ściemniał, że jestem gamerem. Trudno jest połączyć pracę z regularnym graniem na tym poziomie, na którym bym chciał. Ja po prostu miałem szczęście do ludzi. Na pewnym etapie życia spotkałem inspirujące osoby, z którymi mogłem stworzyć właśnie taką spółkę. To jest dla mnie bardzo ważne, bo nic nie tworzy się samo, samemu w biznesie nic się nie zbuduje.

Nie przesiadywałeś przed komputerem nawet jako nastolatek?

Jako nastolatek najwięcej czasu spędzałem na nauce (śmiech). Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale ja naprawdę bardzo dużo się uczyłem. No i trochę grałem. Ale dzieliłem ten czas sprawiedliwie!


Może jednak zostawmy to o samej nauce, to będzie dobre dla młodzieży (znowu śmiech).

Jakie były twoje pierwsze biznesowe kroki?

Na początku było tego bardzo dużo. Od rynku jubilerskiego, przez eksport produktów kosmetycznych, do składania opraw ulicznych… Zbierałem doświadczenia z bardzo różnych branż. Ale teraz mogę to wykorzystać - czerpać z wielu elementów, które udało mi się poznać.

To faktycznie szeroki wachlarz doświadczeń… Czym się kierowałeś decydując się na wejście w jakiś biznes?

Każdorazowo to były jakieś szanse. W życiu możemy mieć wiele planów, ale musi przyjść odpowiedni moment, żeby je realizować. Tak samo było u mnie z grami. Ten rynek zawsze mnie interesował, ale nie miałem wcześniej czasu, by się nim zająć.

Tak jest z wszystkimi naszymi marzeniami. Na każde musi przyjść odpowiednia chwila.

A kiedy ta odpowiednia chwila pojawiła się w twoim życiu?

Gdy z Aleksym Uchańskim rozmawialiśmy o tym, w jakie spółki na giełdzie inwestować. Doszliśmy do tego, że najlepiej byłoby po prostu stworzyć własną spółkę, która będzie integrowała w sobie wszystkie zalety, dobre cechy, które dostrzegamy w innych. Część z tego nam wyszła, część oczywiście nie.

Jak wyglądały początki Movie Games?

To był 2016 rok. Planowaliśmy wydać jedną grę i zobaczyć co się będzie działo dalej. Dzisiaj, kiedy możemy już mówić o całej rodzinie spółek Movie Games, wydaje się to absolutnie szalone. Wtedy to był totalny niewypał. Mieliśmy za dużo pomysłów, chcieliśmy złapać za dużo srok za ogon i wszystko się posypało. Nie lubimy opowiadać o tym fragmencie naszej biografii (śmiech).

Dobrze, że się wtedy nie zraziliście, bo branża gier okazała się strzałem w dziesiątkę. Sektor niesamowicie zyskał w wyniku lockdownu. Czy czujesz się wygranym pandemii?

Lockdown mógł być katalizatorem zmian, ale gaming - jako kategoria rozrywki - rozwijałaby się dynamicznie i tak.

Ale rzeczywiście, granie to coś, co można robić w domu i co jest przystępne cenowo. W czasie, gdy sytuacja na świecie jest niepewna i jesteśmy bardziej ostrożni w wydawaniu pieniędzy, to rozrywki typu wycieczki na Hawaje - popularne w Stanach Zjednoczonych - wydają się być bardzo ciężkie do zrealizowania. W odróżnieniu od kupienia gry.

A granie też daje ogromną przyjemność i pozwala na oderwanie się od rzeczywistości.
Wracając do pytania, ciężko powiedzieć, czy jesteśmy wygranymi pandemii. Myślę, że gaming to po prostu sektor, który idealnie wpisał się w potrzeby obecnych czasów i swoich klientów.

A ci klienci to…

Grupa osób zainteresowanych grami cały czas się powiększa. Są badania pokazujące, że coraz częściej zasiadają do nich osoby z grupy 60+, czyli takie, które nigdy wcześniej tego nie robiły.

Wraz ze wzrostem zainteresowania konsumentów, rośnie też konkurencja. Kto jest dla was podstawowym rywalem? Duże firmy zachodnie, czy coraz prężniej rozwijający się rodzimy rynek?

To jest właśnie to, co jest fajne w branży gier. Konkurencja oczywiście jest, ale ona jest w pełni globalna. Więc my, na naszym rynku, po prostu ze sobą współpracujemy. Moje wcześniejsze doświadczenia w innych branżach pokazywały, że firmy działające w podobnych obszarach traktowały się mocno konkurencyjnie. A my realizujemy wspólnie mnóstwo projektów. I na tym wygrywamy.

A skąd wiadomo w co ludzie chcą grać?

My nie wiemy. Ale pytamy o to graczy. I sprawdzamy czego na każdym etapie potrzebują i chcą. Wokół każdego z naszych tytułów budujemy społeczność np. na platformach typu Steam. I to nam niesamowicie pomaga w tworzeniu gier takich, w jakie ludzie chcą naprawdę grać. Dzięki temu my optymalizujemy swoje koszty, a nasze gry są lepsze.

A czy można powiedzieć o jednym, konkretnym profilu Movie Games?

Nie. Produkujemy bardzo dużo gier w bardzo dużej liczbie zespołów. W Movie Games - i we wszystkich naszych spółkach córkach - jest mnóstwo ludzi z różnymi doświadczeniami i pasjami. Jak ktoś jest specem do horrorów, to nie każemy mu projektować gier innego typu. W tej branży najważniejsi są ludzie. A twórcy gier to ludzie balansujący na pograniczu świata twardego IT i sztuki. Nie chcemy im niczego narzucać.

Jakie są budżety waszych produkcji? I jak długo powstają gry?

Zwykle około roku - półtora. Przeznaczany na to setki tysięcy, komfortowo czujemy się w kwotach do miliona. Chociaż to też się zmienia. Najnowszym newsem jest to, że wchodzimy w segment gier Indie Premium - takiej trochę wyższej półki, w porównaniu do tego, co do tej pory robiliśmy. Przejęliśmy 31 proc. udziałów w spółce skupiającej zespół Brave Lamb Studio. Zespół aktualnie pracuje nad Field Hospital, grą narracyjną opartą na trudnych decyzjach.

A jakie są budżety zachodnich produkcji? To jest porównywalne?

One są znacznie wyższe. Chodzi o koszt pracy i zaangażowanie w produkcję.
Ale nasi twórcy gier są prawdziwymi pasjonatami i to jest piękne - oni naprawdę chcą pracować.

Do tego my mamy taki profil i tak kombinujemy, żeby jak najniższym budżetem zrobić grę dokładnie taką, jaką chcemy. Robimy tylko to, na czym graczowi zależy. I optymalizujemy koszty.

A na czym zależało graczom waszej topowej produkcji Drug Dealer Simulator?

Gry - symulatory pozwalają nam na robienie takich rzeczy, o których myślimy i marzymy, ale których zrobić - z różnych przyczyn - nie możemy. Są na przykład symulatory renowacji domów, świetne, jeśli akurat nie mamy czasu na remont czy środków na farby. Albo symulatory naprawy samolotów.

W przypadku Drug Dealer mamy symulator nawet nie szarej, a czarnej strefy! Tu przeciwwskazania są natury głównie prawnej (śmiech). Raczej nikt z nas nie powie sobie: dobra, od dzisiaj będę dilerem. Ale temat ludzi fascynuje. To jest szybkie życie, naładowane adrenaliną, które wzbudza emocje. Widać to w popkulturze. Ile filmów o narkotykach jest na Netfliksie, ile jest takich rapowych piosenek na MTV?

Ten nurt życia ulicznego postanowiliście rozwijać dalej. Razem z Małolatem i Sokołem założyliście spółkę TRUE GAMES. Jak się rozwija, kiedy możemy spodziewać się ujrzenia pierwszych produkcji?

W przyszłym roku. Na razie nie mogę zdradzić nic więcej, ale pracujemy nad paroma tytułami.

Jakie są najbliższe, wyczekiwane przez graczy premiery?

Lust From Beyond, Alaskan Truck Simulator i Myth Busters, którą stworzyliśmy we współpracy z Discovery. Będzie i adrenalina, i sporo ciekawych, naukowych eksperymentów.

Jakie są twoje plany na przyszłość firmy?

Chcemy cały czas podnosić jakość. Jestem bardzo zadowolony z rozmiaru i wyników firmy, mamy świetny zespół w Polsce, ale chcemy wyjść poza nasz rodzimy rynek pracy... I to dlatego we współpracy z INC założyliśmy Mill Games - akcelerator rozwoju dla rumuńskich zespołów gamingowych. Tam jest mnóstwo pasjonatów, świetnych osób, którym brakuje kapitału - my chcemy to zmienić.

Mnóstwo projektów, kwitnący biznes - jak wygląda twoje codzienne życie? Masz szanse na life-work balance?

Ja kocham to, co robię, więc pracuję naprawdę dużo. Okazjonalnie spotykam się z przyjaciółmi. Chociaż większość z nich to moi współpracownicy, bądź wspólnicy (śmiech). U mnie ta granica między życiem prywatnym i zawodowym jest bardzo płynna, ale ja to lubię i to mi odpowiada.

A masz czas na granie w swoje gry?

W gry Movie Games staram się grać. Innych dużo oglądam. W tej branży nie da się nie interesować grami. Sektor rozwija się szybko, trzeba trzymać rękę na pulsie. Jak to się u nas mówi, w gamingu jak się idzie, to się stoi, jak się stoi to się cofa, a żeby nadążyć to trzeba biec. Więc ja biegnę i cały czas obserwuję co się dzieje na rynku.

A co z waszego portfolio poleciłbyś mi na wieczór?

Ha, dopiero się poznaliśmy więc ciężko mi powiedzieć (śmiech). Chociaż na klimatyczny wieczór dobry może być horror, na przykład The Beast Inside. To połączenie thrillera, gry przygodowej i survival-horroru. Z naprawdę dobrą grafiką. Myślę, że cię wciągnie. O ile lubisz horrory!

Jaka jest twoja recepta na sukces?

Nie ma jednego, prostego przepisu. Chociaż moim zdaniem ważna jest adaptacja, nieustanne dostosowywanie się. Rynek się zmienia i my się musimy zmieniać.
No i ważne, by przy tych zmianach towarzyszyli nam świetni ludzie.