Wjeżdżają nam w nasze macice, reformują sądy, łamią konstytucję. Ale wódka to nienaruszalna świętość

Natalia Gorzelnik
Prawo i Sprawiedliwość, od początku swoich obecnych rządów, ma długą i bogatą historię wkurzania Polaków. Jednak choć wydawałoby się, że nie cofnie się przed niczym, byle tylko dopiąć swego, właśnie trafiło na płot nie do przeskoczenia. Ostatni bastion, który mógłby przelać czarę goryczy. Wódkę.
Jarosław Kaczyński odrzucił pomysł ograniczenia sprzedaży alkoholu. Fot. Jan Rusek / Agencja Gazeta

Polska wódką płynie

Pandemia to smutny czas. A jak każdy mieszkaniec kraju nad Wisłą doskonale wie - na wszelkie smutki pomaga kieliszek wódki. Zapijamy je więc skutecznie.

Sprzedaż alkoholi mocnych w ciągu pierwszych siedmiu miesięcy 2020 r. wzrosła o 4 proc., z czego wódka zanotowała 2 proc. wzrostu. W tym czasie klienci kupili też o 7 proc. więcej wina. Konkretne dane dotyczące tego jak przełoży się to na spożycie poznamy pewnie w przyszłym roku. Ale można spodziewać się kolejnego rekordu.

Z opublikowanych niedawno statystyk GUS-u wynika, że w 2019 na głowę wypiliśmy aż 9,78 litra spirytusu. Dla porównania w 1993 było to jedynie 6,52 litra. Pandemiczny 2020 może okazać się kolejnym “triumfem” coraz bardziej pijanego społeczeństwa.


Koronawirus sprzyja większemu spożyciu. Siedzimy zamknięci w domach i jesteśmy bombardowani przerażającym doniesieniami. Boimy się o swoje zdrowie. Nie możemy mieć pewności co będzie z naszym biznesem. Zaczynają wkurzać nas najbliżsi, bo nagle zaczęliśmy spędzać z nimi o wiele więcej czasu.

A ponad tym wszystkim potwornie się nudzimy. Bo co robić z długimi, jesiennymi wieczorami? Wszystko pozamykane, na spacery za zimno, domowe cztery ściany zaczynają być więzieniem. Wtedy wystarczy otworzyć winko, włączyć internetową kamerkę - i można udawać, że życie toczy się normalnie.

Tymczasem eksperci WHO ostrzegają, że alkohol to bardzo złe lekarstwo na pandemiczne bolączki. Po pierwsze, pijąc obniżamy odporność i zwiększamy swoją podatność na choroby zakaźne. Osoby pijące mają większe ryzyko ostrej niewydolności oddechowej, czyli jednego z najgroźniejszych powikłań COVID-19.

Alkohol zwiększa też naszą podatność na zaburzenia psychiczne. W mocnym uproszczeniu - rozwesela tylko na chwilę, a późniejszy kac pogłębia deprechę. Nadmierne spożycie jest też czynnikiem zapalnym dla przemocy domowej. Dodatkowo, pod wpływem trudniej jest o właściwą ocenę sytuacji. Na dodającym skrzydeł rauszu jesteśmy bardziej skłonni do podejmowania zachowań ryzykownych - również związanych z łamaniem pandemicznych zakazów.

Już od pierwszego lockdownu słyszy się o rodakach, którzy postanowili przerwać na chwilę kwarantannę, by chlapnąć coś mocniejszego. 23-latek z Grajewa wyskoczył przez okno łazienki szpitala zakaźnego i popędził do pobliskiego sklepu. Tam wypił “na hejnał” dwa browarki i grzecznie wrócił na salę. Na jego nieszczęście, zaczęła go już szukać policja - ucieczkę zauważył personel szpitala.

W jeszcze ciekawszych okolicznościach został odnaleziony 58-latek z Międzyrzecza, przebywający na kwarantannie w domu. Postanowił wyjść z niego tylko na chwilę, żeby uzupełnić poziom promili. Trochę go jednak poniosło, bo do mieszkania już nie dotarł i zasnął na ławce pod blokiem. Obudzili go funkcjonariusze, którzy przyszli sprawdzić, czy przestrzega wymogów izolacji.

WHO doradza wzmocnienie regulacji ograniczających szkody i krzywdy wyrządzane przez spożycie alkoholu. I wiele europejskich państw się do tego dostosowało. W Irlandii Północnej, Portugalii, Belgii i Holandii - alkoholu nie można sprzedawać po godzinie 20. W całej Hiszpanii nic mocniejszego nie dostaniemy po 23:00. Nocne zakazy sprzedaży wprowadziło też wiele miast naszego zachodniego sąsiada m.in Berlin, Frankfurt czy Stuttgart.

Ograniczenie sprzedaży alkoholu w Polsce

W Polsce również zaczęto myśleć o tym, by sprzedaż ograniczyć. W październiku media huczały o możliwej prohibicji. Sklepy monopolowe miały być zamknięte po godzinie 19:00. Od tej godziny nie dałoby się kupić nic procentowego również w standardowym miejscu ostatniego ratunku, czyli na stacji benzynowej.

Zamysł ekipy rządzącej był taki, by w ten sposób ograniczyć spotkania towarzyskie, które miały przyczyniać się do wzrostu liczby zakażeń. Ostatecznie, Jarosław Kaczyński kazał się z pomysłu wycofać.

Dlaczego? Bo wódki ruszać nie wolno. W przeciwieństwie do naszych sądów, konstytucji, czy macic.

Według informacji zdobytych przez dziennikarzy Gazety Wyborczej protestowali działacze PiS z regionów. – Dostawaliśmy sygnały że czego, jak czego, ale jakichkolwiek zakazów związanych z wódką ludzie nam nie wybaczą. Przeciwko nam mogli wystąpić nasi zwolennicy, ale też ci którzy do tej pory do polityki się nie mieszali i nie chodzili np. na wybory – mówi anonimowy informator z ramienia PISu.

Prawo i Sprawiedliwość, od początku swoich obecnych rządów, ma długą i bogatą historię wkurzania Polaków. Począwszy od kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego czy próby zawłaszczenia władzy nad sądownictwem i Sądem Najwyższym, wielotysięczne protesty zirytowanych rodaków wciąż przetaczają się przez ulice polskich miast.

Protestowali już lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, celnicy, rolnicy, artyści, nauczyciele, górnicy, rodzice osób niepełnosprawnych i młodzież szkolna. Polacy manifestowali przeciwko wycince drzew w Puszczy Białowieskiej, dewastacji mediów publicznych czy niszczeniu stadniny koni w Janowie Podlaskim.

Macice wolno ruszyć, wódki nie wolno

PIS mocno wkurzył też kobiety. Czarne protesty zaczęły się w 2016 roku. Dziewczyny z parasolkami wyszły na ulice by pokazać, że ich prawo do decydowania o własnych ciałach nie może być regulowane przez rząd. To jednak PIS-u nie zraziło i w 2020, w dobie szalejącej pandemii, mamy powtórkę z rozrywki.

Czy można było przewidzieć, że orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego doprowadzi do protestów na taką skalę? Zapewne było można. Czy zachęciło to kogokolwiek do próby załagodzenia sprawy i uniknięcia eskalacji konfliktu? Niekoniecznie.

Tym bardziej może zaskakiwać refleksyjność, jaką wykazał się Prezes w przypadku ograniczeń w sprzedaży alkoholu. Do tej pory nie cofał się przed niczym w celu realizacji swojej polityki, wściekłość opinii publicznej nie była żadną przeszkodą.

Czy Jarosław Kaczyński przestraszył się reakcji Polaków? Czy wycofanie się z ograniczenia jest podyktowane troską o ich skołatane nerwy? Być może.

Taka restrykcja mogłaby również uderzyć bezpośrednio w część jego własnego elektoratu. A przecież pijanym narodem łatwiej jest sterować.