"Z przepisów PiS rodzinne hotele nie ugotują zupy". Górale łamią zakazy, by mieć z czego żyć

Krzysztof Sobiepan
Minister Zdrowia Adam Niedzielski postraszył hotele odcięciem kurka z rządowymi pomocami, jeśli te będą przyjmować gości podróżujących "służbowo" tylko z nazwy. Polityk zapowiadał też powstanie systemu kontroli, czy klienci faktycznie są w delegacji. Górscy hotelarze nie zostawiają na groźbie suchej nitki.
Górale są w ciężkiej sytuacji. Fot. Marek Podmokly / Agencja Gazeta
– Każde naruszenie przepisów, będzie powodowało dla właścicieli hoteli, czy właścicieli pensjonatów ryzyko utraty możliwości skorzystania z instrumentów tarczy finansowej – zapowiedział podczas środowej konferencji prasowej Niedzielski.

Minister wspomniał też, że "właściwie już jest" system składania oświadczeń dla hoteli o podroży służbowej umożliwiający weryfikację czy gość faktycznie jest w delegacji.

Postanowiłem sprawdzić, jak ma się litera prawa do realiów i zadzwoniłem do jednego z pensjonatów w województwie śląskim. Jak się okazuje terminów nie brakuje. Wolny jest praktycznie każdy weekend w grudniu. Romantyczna "delegacja" we dwoje? Czemu nie.

Służbowy wyjazd do hotelu z oświadczeniem

– Można u nas przenocować, tylko niestety tak jak wszędzie pobyt odbywa się w celach "służbowych". W praktyce nie ma problemu, podpisuje się tylko oświadczenie, że właśnie jesteście służbowo i to tyle – wskazuje mi osoba z recepcji. Wyraźnie nie jest też problemem, że zapowiedziałem się z dziewczyną.


– O zmianach wiemy tyle, co pan, dowiadujemy się z mediów. Chyba rząd ma teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż sprawdzanie tych oświadczeń, czy są zgodne. My na tę chwilę działamy zgodnie z prawem, stosujemy te oświadczenia, zgłaszamy wszystko w meldunku – mówi recepcjonistka.

– Nie sadzę, że ktoś będzie ścigał państwa jako klientów po korytarzach i sprawdzał, kto jest służbowo, a kto nie. Mandatu pan raczej nie dostanie. Jeśli już będą kontrole, to pod kątem bezpieczeństwa obiektu, czy odpowiednie oświadczenia były podpisane. My jako hotel też nie możemy od gości wymagać jakichś dokumentów z miejsca pracy – podsumowuje. Ja dziękuję i się żegnam.

Śmieszną historią raczy mnie zaś pani Anna, która prowadzi z mężem niewielki pensjonat w województwie małopolskim.

– Jeszcze nie skończyła się konferencja premiera gdzie zapowiedzieli dwutygodniowe ferie, a nam już się telefon urywał. Trzy nowe rezerwacje na okres 4-17 stycznia. Ludzie dzwonią czy mogą przyjechać. Tłumacze im, że na razie gości nie możemy przyjąć i nie wiemy jak to będzie. A oni i tak rezerwują na wszelki wypadek – wskazuje Pani Beata.

Z wyjazdami w delegację też jest nieco na bakier. – Zainteresowani już zapowiadają, że zgłoszą mi swój wyjazd jako służbowy i czy tak można. A potem mówią, że przyjeżdżają z dziećmi (śmiech). Na chwilę obecną zupełnie nie wiadomo jak do tego podejść – podsumowuje.

Czytaj także: W Zakopanem działa hotelarskie podziemie. Ludzie masowo rezerwują "służbowe" ferie

Hotelarze łamią przepisy, by mieć na jedzenie

O komentarz poprosiliśmy Agatę Wojtowicz, szefową Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.

– Nie podoba mi się narracja, jaką wprowadza minister Niedzielski. To, "jak" się mówi, ma takie samo znaczenie, jak "co" się mówi. Wypadałoby znaleźć też nieco empatii dla ludzi, którym widmo bankructwa zagląda w oczy – ocenia w rozmowie z INNPoland.pl

– To jest dla nas być albo nie być, straciliśmy już bardzo wiele, a minister zaczyna od tego, że jest jeszcze ryzyko utraty tarczy finansowej. Odbiór takiego przekazu jest nie najlepszy – wskazuje Wojtowicz.

Jak mówi, przedsiębiorcy z Podhala prawie codziennie ze sobą rozmawiają i konsultują się po kolejnych konferencjach rządu.

– Widzimy, że z dnia na dzień sytuacja się pogarsza. Wiosną snuliśmy wielkie nadzieje, życzyliśmy na gwiazdkę z nieba, że sezon zimowy da nam środki - nie zyski - ale pieniądze na przetrwanie. Tymczasem w sobotę rząd jednym naciśnięciem guzika wyłączył całą społeczność – kontynuuje nasza rozmówczyni.

– Przekaz informacji o zakazach i nakazach z rządu jest niepełny i chaotyczny. Decyzje się zmieniają, są wprowadzane z dnia na dzień. A od jednego zdania może zależeć czy dana firma wytrzyma czy upadnie. Właściciele wyrywają sobie włosy z głowy – wzdycha szefowa TIG.

Co szefowa sądzi o systemie oświadczeń w hotelach? Nie zostawia na nim suchej nitki

– Rząd stworzył prawo, które można obchodzić i łamać. Po co taka legislacja? Ani z koronawirusa, ani z przepisów PiS rodzinne firmy nie ugotują zupy dla swoich dzieci. Jeśli ktoś z pokojami gościnnymi ma wybór: ominę przepis i będę miał jak rodzinę nakarmić, to to zrobi. Straszne, że rząd w ogóle zmusza do podejmowania takich decyzji – zasmuca się.

Na Podhalu jest też niewiele zorganizowanych, dużych firm czy korporacji. – Są to rodzinne spółki, gdzie pracują często trzy pokolenia. Zamknięcie np. pensjonatu za jednym zamachem pozbawić może dochodu dziadków, rodziców i dzieci – wymienia Wojtowicz.

– Przez całe lato nie widziałam żadnej kontroli, żadnej egzekucji tego, co zostało zatwierdzone. Niektóre hotele robiły wszystko co mogły, szły w skrajności, by tylko goście czuli się bezpiecznie. Pod względem sanitarnym nie można im było niczego zarzucić. I tak wszystko zamknęli – wspomina nasza rozmówczyni.

– Hotelarz nie ma prawa ani obowiązku sprawdzać w jakim celu gość przyjechał. Gość podpisuje oświadczenie i to daje zabezpieczenie pensjonatowi czy innej placówce. To nie na hotelu spoczywa odpowiedzialność za klientów. Odpowiedzialność powinien ponieść gość, który zaplanował sobie podróż. Tak wygląda to z punktu widzenia prawa – mówi Wojtowicz.

Czytaj także: Górale po pierwszych rozmowach z rządem. "Wyglądało to jak morderstwo w białych rękawiczkach"