Wiemy, jak wyglądają kontrole w hotelach. W ten sposób policja raczej wiele nie znajdzie

Katarzyna Florencka
W polskich hotelach ruszyły szumnie zapowiadane przez Jarosława Gowina kontrole "wyjazdów służbowych". Słuchając jednak opowieści hotelarzy, do których policja już zawitała, wiele raczej z tych kontroli nie wyniknie – chyba że stróże prawa będą łapać za słówka recepcjonistów.
W hotelach ruszyły kontrole zapowiedziane przez Jarosława Gowina. Fot. Marek Podmokly / Agencja Gazeta
Hotele, pensjonaty i inne miejsca noclegowe pozostają zamknięte od 7 listopada – według zapowiedzi, taki stan rzeczy ma potrwać co najmniej do 17 stycznia. Polacy nadal jednak wyjeżdżają na wypady np. w góry, po prostu deklarując, że przyjechali "służbowo". Nawet gdy robią to z całą rodziną.

Czytaj także: Pandemia pandemią, ale z wigilii firmowej nie zrezygnują. Polskie firmy obchodzą obostrzenia

Kontrole w hotelach

Nie podoba się to wicepremierowi Jarosławowi Gowinowi. Zapowiedział on, że do obiektów hotelarskich zawitają kontrole, które będą sprawdzać stosowanie się do nakreślonych przez rząd zasad.


– Inaczej (hotelarze) muszą się liczyć nie tylko z mandatami, z karami finansowymi, ale także zawieszeniem pomocy, która opiewa łącznie na kwotę ok. 40 mld zł – straszył Gowin.

Trudno jednak oczekiwać, że kontrole przyniosą konkretne rezultaty, jeśli będą wyglądać tak, jak opisała to w rozmowie z Wirtualną Polską właścicielka jednego z hoteli.

– W późnych godzinach wieczornych zauważyłam, że policjant wchodzi do hotelu. Chodził w holu, rozglądał się, w końcu podszedł do recepcji. Zaczął pytać recepcjonistkę, czy mamy gości, jak te rezerwacje wyglądają. Nie poprosił, by właściciel przyszedł i z nim porozmawiał. Sama musiałam wyjść z inicjatywą – opowiada.

Oprócz tego, policjant poprosił o wzór wypełnianego przez gości oświadczenia o podróży w celach służbowych i zapytał o to, czy w obiekcie funkcjonuje basen.

Przedsiębiorczyni dodaje, że hotelarze najbardziej obawiają się tego, że policjanci będą po prostu łapać za słówka osoby pracujące na recepcji.

– Nasi pracownicy są bardzo zestresowani, bo wystarczy, że powiedzą policjantowi tylko "tak mamy gości" i nie doprecyzują, że wszelkie rezerwacje dotyczą podróży służbowych, a cały obiekt może ponieść katastrofalne konsekwencje – mówi.

Dla kogo mandat za udawany wyjazd służbowy?

Niedawno rozmawialiśmy w INNPoland z Agatą Wojtowicz, szefową Tatrzańskiej Izby Gospodarczej. Konsultowała ona sprawę z prawnikami i wydaje się być pewna tego, na kim spoczywa odpowiedzialność za fałszywy wyjazd służbowy.

– Hotelarz nie ma prawa ani obowiązku sprawdzać w jakim celu gość przyjechał. Gość podpisuje oświadczenie i to daje zabezpieczenie pensjonatowi czy innej placówce. To nie na hotelu spoczywa odpowiedzialność za klientów. Odpowiedzialność powinien ponieść gość, który zaplanował sobie podróż. Tak wygląda to z punktu widzenia prawa – mówi Wojtowicz.

– Rząd stworzył prawo, które można obchodzić i łamać. Po co taka legislacja? Ani z koronawirusa, ani z przepisów PiS rodzinne firmy nie ugotują zupy dla swoich dzieci. Jeśli ktoś z pokojami gościnnymi ma wybór: ominę przepis i będę miał jak rodzinę nakarmić, to to zrobi. Straszne, że rząd w ogóle zmusza do podejmowania takich decyzji – grzmi nasza rozmówczyni.