Kiedyś latał Boeingiem, teraz lata z paczkami. Historia Polaka inspiruje ludzi na całym świecie

Natalia Gorzelnik
Zamieszczony w serwisie LinkedIn post, który opisuje historię Polaka, został wyświetlony już ponad 15 milionów razy. – Pod nim jest prawie 10 000 tysięcy komentarzy, a w skrzynce czeka na mnie około tysiąca jeszcze nieprzeczytanych wiadomości – mówi Patryk Pawelczak - pilot, który z powodu pandemii musiał zmienić swoje życie o 180 stopni. Teraz trudni się budowlanką i rozwożeniem paczek.
Od pilota do kuriera i budowlańca. Pandemia mocno namieszała w karierze zawodowej pana Patryka. Źródło: LinkedIn
– Siedzimy z żoną w domu i w każdej wolnej chwili odpisujemy na wiadomości – mówi Patryk Pawelczak. – Chciałbym odpowiedzieć każdemu, ale bardzo trudno jest robić to na bieżąco.

Wiadomości, które otrzymuje, są w większości bardzo pozytywne. Ludzie dziękują mu za motywację. Za to, że swoją historią dodał im sił.

– Nie spodziewałem się, że ten post zyska taki rozgłos – dziwi się Patryk. – Nie pisałem go w ogóle z taką intencją. Ale gdy czytam, jak ludzie mówią, że sami byli w ciężkim dołku, że widzieli mój post w momencie, w którym naprawdę potrzebowali inspiracji, nie potrafię się nie uśmiechać. “Wychodzę na zewnątrz, zaczynam szukać pracy od nowa, jestem naładowany energią” - piszą ludzie. I to jest wspaniałe uczucie – mówi Polak.


Niestety, nie obyło się bez hejtu. – Pojawiło się parę niezbyt pochlebnych komentarzy pod artykułami w niektórych portalach. Że mogłem lepiej gospodarować pieniędzmi, że pewnie to wszystko farsa i tak naprawdę reklamuję Amazona. Zabolało, ale postanowiłem skupić się na pozytywach – mówi Patryk.

Te pozytywy też widzą ludzie na całym świecie. Artykuł na temat Patryka pisze m.in nowojorskie CNN, o udział w programie zwróciło się też do niego Good Morning Britain.
Kim jest Polak, którego historia zainspirowała ludzi na całym świecie?

Późne marzenie o lataniu

Jak mówi Patryk, bycie pilotem wcale nie było jednym z jego dziecinnych marzeń. Mężczyzna wywodzi się z rodziny, która z lataniem nie miała absolutnie nic wspólnego.

– Jeśli już, to byłem bardziej związany z transportem lądowym – śmieje się. Przez wiele lat pomagał rodzicom w prowadzeniu firmy, a jego kariera miała rozwijać się w kierunku przejęcia rodzinnego biznesu. Los jednak zadecydował inaczej.

– Zupełnym przypadkiem natrafiłem na ogłoszenie Ryanaira. Chodziło o szkolenie dla załóg pokładowych. I tak wylądowałem w Irlandii – mówi Patryk.

Podczas szkolenia zakochał się podwójnie: poznał swoją obecną żonę i zafascynował się samolotami. Gdy tylko miał możliwość chodził do kokpitu, przysłuchiwał się rozmowom pilotów. I pasjonowało go to coraz bardziej.

– W momencie, gdy zacząłem latać jako steward, dotarło do mnie, że praca którą wykonuję jest co prawda bardzo fajna, ale to nie jest to, co ja chcę robić w życiu. Zrozumiałem, że ja chcę być z przodu tej pięknej maszyny – wspomina.

Swoje szkolenie rozpoczął w Polsce, a Aeroklubie Częstochowskim. Tam zdobył licencję turystyczną. Ostatnie szlify zawodowe zdobywał już w Hiszpanii, gdzie mieszka zresztą do dziś. W 2016 roku, w wieku 28 lat, uzyskał licencję komercyjną, uprawniającą go do prowadzenia dużych maszyn pasażerskich. Wtedy, jak myślał, otworzyły się przed nim zupełnie inne, szerokie perspektywy.
Fot. prywatne zasoby Patryka Pawelczaka
– Jak każdy młody, początkujący pilot robiłem sobie nadzieję, że wystarczy, że wyślę aplikację do linii, a oni zadzwonią i przyjmą mnie z otwartymi ramionami, mówiąc “tu mamy dla ciebie zaparkowanego Boeinga. Chodź latać” – śmieje się Patryk.

Niestety, rzeczywistość okazała się dużo bardziej brutalna. – Szukanie pracy w lotnictwie okazało się być znacznie trudniejsze niż mi się to wydawało – mówi mężczyzna.

Wysyłał setki aplikacji do linii lotniczych na całym świecie. Przez długi czas bez powodzenia. W międzyczasie wrócił do hiszpańskiej szkoły, gdzie zrobił uprawnienia instruktorskie. W końcu, w połowie 2018 roku, został zatrudniony jako pierwszy oficer w słowackim Go2Sky. To firma zajmująca się tzw. czarterem ACMI, czyli wynajmem samolotów wraz z paliwem, załogą i ubezpieczeniem.

– Linie lotnicze mają zaplanowane trasy i wykonują loty regularnie. Gdyby coś się wysypało, na przykład z powodu awarii samolotu, poniosłyby ogromne straty – tłumaczy Patryk. Chodzi m.in o rekompensaty dla pasażerów czy stracone sloty na lotniskach.

Rozwiązaniem tego problemu są firmy takie, jak Go2Sky. Samolot można wynająć na jakiś konkretny okres - na przykład miesiąc czy kwartał, w zależności od zapotrzebowania linii. W przypadku dłuższego wynajmu, Go2Sky przemalowywało nawet swoje samoloty w odpowiednie barwy.


Ile zarabia pilot?

Przez nieco ponad rok swojej podniebnej pracy, Patryk przeleciał około 1000 godzin na Boeingu 737. To całkiem sporo. – Biorąc pod uwagę wszelkie limity, 900 godzin to maksimum jakie może wylatać pilot w Europie w ciągu roku – tłumaczy.

Pierwszy lot z pasażerami na pokładzie był dla niego niesamowitym przeżyciem.

– Trening na symulatorze nie jest w stanie na 100 proc. przygotować do wszystkich sytuacji w powietrzu. To był wielki, wielki stres. Bardzo doceniłem w tamtej chwili moje odpowiednie przeszkolenie. Piloci uczą się opanowania, uczą się koncentrowania swoich myśli na tym, co muszą zrobić w danym momencie.
Fot. prywatne zasoby Patryka Pawelczaka
Jak podkreśla, pilotując samolot trzeba być w stanie sprawnie ustalać priorytety. – Czy ja mogę sobie pozwolić na myślenie o tym, że mam na pokładzie 190 ludzi: matek, ojców, braci, sióstr, ukochanych? Absolutnie nie! Oczywiście, ta świadomość jest zawsze gdzieś z tyłu głowy, zwłaszcza kiedy coś się zaczyna dziać z samolotem. Ale wtedy właśnie należy w sobie włączyć opanowanie i procedury – tłumaczy Patryk.

– Mówi się, że piloci dobrze zarabiają. Ale w momencie, kiedy coś pójdzie nie tak w samolocie, to jest właśnie to, za co nam płacą – dodaje.

A jakie to są pieniądze? Patyk dostawał od swoich linii miesięczną podstawę, która była wypłacana bez względu na to czy latał, czy nie. – Wypłata robiła się zdecydowanie przyjemniejsza, gdy było więcej latania. – Dostawałem dodatki za każdą wylataną godzinę i dietę za każdy dzień spędzony poza bazą – wspomina.

– W styczniu, lutym i marcu praktycznie siedzi się w domu. Jeżeli udało się coś wylatać to było to maksymalnie 20, może 30 godzin. Czyli praktycznie nic przy 70- 80 godzinach w pełnym sezonie – mówi mężczyzna.

Patryk był samozatrudniony, więc od podstawy musiał odliczyć hiszpański odpowiednik składki ZUS i podatek dochodowy - w jego przypadku około 16 procent.

– W dobrych, letnich miesiącach fakturowałem około 4-5 tysięcy euro. Dla mnie, nowicjusza z małym doświadczeniem, to był bardzo duży pieniądz – wspomina Patryk.

Dzięki wysokim zarobkom w sezonie letnim, udało mu się odłożyć na wkład własny na mieszkanie w Barcelonie. Byli razem z żoną bardzo szczęśliwi.

Pandemiczny kryzys

– Ostatni lot, jaki wykonałem, był 15 marca. Z Turcji do Danii, a z powrotem już na pusto – mówi mężczyzna.

Później sam miał ogromny problem z powrotem do domu. Jego firma miała siedzibę w Bratysławie, on był w Antalyi, a musiał dostać się do Barcelony. A kolejne linie lotnicze odwoływały loty.

– Żona wysyłała mi przerażające zdjęcia z tego, co dzieje się w Hiszpanii. Żaliła się na przykład, że w czterech sklepach nie była w stanie kupić mleka dla naszej małej córeczki. Wiedziałem, że muszę natychmiast wrócić do domu. Ale sześciokrotnie wybierałem się na lotnisko, by dowiedzieć się, że anulowano mój przelot. To był koszmar – wspomina.

Pod koniec marca przyszła informacja, że od kwietnia firma nie będzie w stanie wypłacać swoim załogom ich pensji. – To, że nie będziemy latać było oczywiste już wcześniej. W moim życiu rozpoczął się okres bardzo trudny pełen lęku o nadchodzącą przyszłość. Do tego doszły bardzo poważne problemy finansowe – mówi mężczyzna.

Hiszpański rząd wprowadził co prawda zapomogę dla samozatrudnionych, jednak Patryk nie załapał się na nią od początku. Ostatecznie udało mu się otrzymać pomoc na dwa miesiące. Większość otrzymanej zapomogi musiał przeznaczyć jednak na opłatę składek do ZUS-u, a to, co zostało, nie wystarczało nawet na zakupy.

– Po wpłacie wkładu własnego na zakup mieszkania nasze oszczędności zmalały do zera. A trzeba podkreślić, że tego mieszkania przecież jeszcze nie mieliśmy. Była to przedpłata na poczet czegoś, co dopiero miało być wybudowane. Więc mieliśmy cały czas opłaty za wynajem mieszkania, które zajmujemy obecnie, przedszkole, media i inne zobowiązania. Znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji – mówi Patryk.

Gdyby nie wypłata żony, której udało się zachować pracę, rodzina nie miałaby jak związać końca z końcem.

– Z jej pensji wszystko szło na opłaty, a wciąż jeszcze brakowało na życie. Pomagali nam wszyscy w rodzinie. W pierwszych miesiącach pandemii sprzedaliśmy też prawie wszystko, co mieliśmy w domu. Go-pro, stare telefony, moją kolekcję zegarków na rękę… – mówi Patryk.

Jak wspomina, przez pierwsze miesiące lockdownu myślał wyłącznie o przetrwaniu.
– Karmiłem się tym, co pokazywano w telewizji. Teraz już w ogóle nie włączam telewizora, bo wiem jak źle wpływało to na moją psychikę. Na początku zamknięcia przeszedłem przez bardzo ciężkie chwile. Całe dnie spędzałem przed telewizorem oglądając to, co się dzieje na świecie. Byłem przerażony i nie wiedziałem, co zrobić ze swoim życiem – wspomina.

Jak udało mu się wyjść z “koronadepresji”?

– To zasługa wsparcia żony i mojej rodziny. Nie bez znaczenia byli też przyjaciele, znajomi i sąsiedzi, którzy na każdym kroku oferowali swą pomoc i życzliwość. Któregoś dnia po prostu wziąłem się za robotę. Jakąkolwiek, jaką mogłem. Na początku myślałem oczywiście o lotnictwie, ale na to nie było szansy. Zacząłem więc aplikować przez portal InfoJobs na dosłownie wszystko, co się pojawiało. Tu jednak zderzyłem się z kolejnym problemem. Kilkaset razy moje CV było odrzucane w zaledwie kilka sekund po jego otwarciu - co widać w aplikacji.

Po wielu porażkach, w życiu Patryka pojawił się Amazon. – To praca dodatkowa, za bardzo małe pieniądze, więc nie da się z tego wyżyć na dłuższą metę – mówi.

Jak tłumaczy, dostawcy są na własnej działalności, jeżdżą swoimi samochodami, sami płacą za paliwo, parkingi czy autostrady i dostają 14 euro na godzinę. – Po odjęciu wszystkich opłat, na czysto zostaje jakieś 5 euro – mówi Patryk.

Dodatkowo dochodzi duży stres, bo o każde zlecenie trzeba “walczyć”. – W systemie Amazon Flex jest tak, że zlecenia pojawiają się na bieżąco, dość nieregularnie i pojedynczo. Trzeba cały czas siedzieć w aplikacji i odświeżać powiadomienia. I klikać, jak tylko pojawi się szansa na pracę, bo na to samo zlecenie czyha kilkuset innych kierowców. Mi nie udało się przepracować nigdy więcej niż 15 godzin tygodniowo – tłumaczy.
Fot. prywatne zasoby Patryka Pawelczaka
Mimo to Patryk cieszy się, że może pracować. Jak podkreśla to dla niego szansa na zrobienie czegokolwiek, na jakąkolwiek pomoc dla rodzinnego budżetu. Paczki dla Amazona rozwozi do dziś. – Zarabiam na chleb, na przetrwanie moje i mojej rodziny. I idę małymi krokami do przodu – podkreśla.

W walce o byt pomaga też drugie, dorywcze zajęcie byłego pilota. – Jeden ze znajomych zatrudnia mnie na budowie. To chyba bardziej przysługa niż potrzeba – śmieje się Patryk.

– Nie miałem z budowlanką nigdy nic wspólnego, ale jestem dobry w pracach manualnych i szybko się uczę. Więc zostałem ostatnio elektrykiem, malarzem, parkieciarzem, kafelkarzem - robię wszystko, co tylko się da i co zleca mi szef.

Z boeinga na budowę

– Ludzie piszą do mnie, że to wspaniałe, że potrafiłem schować swoje ego w kieszeń – mówi Patryk. – Ja na to odpowiadam tylko tyle, że jeżeli wstajesz rano i nie jesteś zmotywowany, może myślisz sobie nawet “kurczę, gdzie byłem wczoraj, a co robię dziś - spadłem w hierarchii”, to popatrz prosto w oczy swoim dzieciom. Tam jest cała motywacja, której potrzebujesz.

Koronawirus nauczył Patryka przede wszystkim tego, że nie może siedzieć w domu i robić z siebie ofiary. – Ja czułem się tak na początku pandemii. W swojej własnej głowie stałem się chyba jedyną ofiarą całego koronawirusa na świecie. Myślałem sobie, że cała pandemia została wymyślona po to, żeby mnie zdołować – wspomina mężczyzna.

Trudniejsze dni zdarzają się oczywiście do dziś. Ale Patryk wie już, jak sobie z nimi radzić. By nie poddawać się zwątpieniu, ciężko nad sobą pracował. – To były nieprzespane noce, łzy, strach. Bez wsparcia najbliższych nie dałbym rady. Ale cudowne było to, że każdy starał się jakoś mnie wesprzeć, podbudować moralnie. Żebym się w końcu ogarnął i zaczął szukać alternatywy na życie.

A co z jego lotniczą karierą?

– Każdy ma nadzieję, że to wszystko jest chwilowe i świat wróci zaraz do normy. Ale w przypadku lotnictwa ten powrót do normy może potrwać nawet parę lat. Dodatkowo, pilot musi cały czas trenować swoje umiejętności, by nie wypaść z formy. Co roku trzeba wznawiać uprawnienia poprzez długie i kosztowne treningi. Im dłuższa przerwa w lataniu tym więcej wymaganych godzin na symulatorze – wzdycha mężczyzna.

– Ja o tym na co dzień nie myślę, nie mogę sobie na to pozwolić. Wiem, że jak zacznę marzyć o tym, jak cudownie byłoby wrócić do latania, to znowu powróci smutek. Więc nie patrzę w przyszłość, po prostu żyję chwilą. Jak uda mi się wyłowić zlecenie z Amazona to super, jest to dobry dzień. Jak nie to trudno, może wpadnie coś na budowie. Każdego dnia jestem wdzięczny, że mogę robić cokolwiek.

– Koronawirus nauczył mnie wdzięczności za to, co mam. Nie mówię oczywiście, że nie cieszyłem się, kiedy latałem. Ale teraz z perspektywy czasu widzę, że mogłem się cieszyć o wiele bardziej. Teraz śmieję się sam z siebie, że tak narzekałem na nocne loty czy nieregularne zmiany. Zamiast myśleć o tym, jaki to piękny zawód i jacy wspaniali ludzie mnie otaczają. Jak to mówią - mądry Polak po szkodzie – wzdycha Patryk.

Pilot liczy, że po pandemii uda mu się wrócić do latania w szkołach lotniczych, na małych samolotach. A później, małymi krokami, może uda mu się odbudować to, co zabrała mu pandemia i wróci za stery Boeinga. A na razie cieszy się chwilą. Po prostu.