Dyskoteki otwierają się mimo obostrzeń. "Inaczej muszę wyprzedawać swój majątek"

Natalia Gorzelnik
Czują, że o ich branży zapomnieli wszyscy. Mimo że zostali zamknięci jako jedni z pierwszych, żalą się, że przez cały czas trwania lockdownu nie mogli liczyć na żadną pomoc. A wciąż są obarczeni opłatami - za czynsze, za koncesje, za ZAiKS czy SPAW. Właściciele dyskotek i klubów muzycznych powiedzieli dość. I otwierają swoje biznesy.
Kluby mają dość obostrzeń. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta

Kluby się otwierają

– Wielki Come Back w naszym klubie już w ten piątek – mówi nam Adrian Kwapiński, właściciel klubu V.S.20 z Olsztyna. Jak czytamy w opisie wydarzenia, będzie to podwójna impreza: na parterze karaoke, na piętrze tańce.
Źródło: Facebook

– Zamknięcie gastronomii, podobnie jak i innych podmiotów, jest nielegalne. To nie jest zgodne z Konstytucją. Tak twierdzą wszyscy prawnicy – przekonuje właściciel.

Jego, do otworzenia lokalu, zmusza przede wszystkim dramatyczna sytuacja materialna. – Dyskoteki zostały zamknięte w marcu i do tej pory nie zostały otworzone. A koncesje na alkohol czy ZUS i tak musimy płacić. Właściciele lokali nie chcą nam schodzić z czynszów. Do tego wypłaty pracowników. Ja wynajmuje dwie kamienice, tylko od października wydałem na ich wynajem około 70 tysięcy złotych. A nie zarabiam kompletnie nic. Żeby poradzić sobie z utrzymaniem biznesu, muszę wyprzedawać swój majątek – żali się przedsiębiorca.


Pan Adrian nie załapał się na pomoc z żadnej tarczy. Jedyne jednorazowe wsparcie, na jakie mógł liczyć, to kilka tysięcy złotych z Urzędu Pracy.

Marcin Koza, właściciel Klubu Face 2 Face w Rybniku przez 10 miesięcy zamknięcia, otrzymał od państwa jednorazowy przelew w wysokości 2080 złotych. – Klub jest nieczynny i nikt o nas nie pamięta. Restauracje mogą ratować sobie budżet "wynosami", nas jednak wszystko blokuje z każdej strony. Nawet koncesyjne nie możemy sprzedawać na wynos – wyjaśnia.

Tymczasem koszty stałe rybnickiego klubu to około 30 tysięcy złotych miesięcznie. – Podczas pierwszego lockdownu udało się nam nie zwolnić żadnego z pracowników, w drugim niestety nie byliśmy już w stanie im płacić. Na szczęście duża część załogi pracowała u nas weekendowo, a w ciągu tygodnia wykonują inne prace, więc jakoś sobie radzą. Mamy nadzieję, że z nami zostaną i wrócą po lockdownie – wzdycha właściciel.

Reżim sanitarny na dyskotece

Face 2 Face jeszcze się nie otwiera, ale klub intensywnie nad tym pracuje. – Jesteśmy na etapie rozmów z prawnikami. Chcemy być do tego otwarcia perfekcyjnie przygotowani, bo wiemy, że na pewno będą jakieś kontrole policji. Chcemy też zapewnić bezpieczeństwo naszym gościom. Żeby nie musieli się bać, że coś im będzie groziło, jeśli przyjdą pobawić się do klubu - mówi właściciel.
Źródło: Facebook
A co z bezpieczeństwem sanitarnym?

Adrian Kwapiński zapewnia, że klub będzie otwarty w pełnym reżimie.

– Kiedy otworzono galerie, wystarczyła dezynfekcja rąk na wejściu. My zrobimy w tym kierunku o wiele więcej. Będą płyny na wejściu, przy stolikach i w toaletach. Toalety będą dezynfekowane co pół godziny – wylicza. – Moje kluby nie są małe, mają około 400 m2. Są dwupoziomowe. Nie zamierzam wpuścić 300 czy tam 400 osób. Będą limity. Dlatego prosimy klubowiczów o wcześniejszą rezerwację miejsc – mówi Adrian Kwapiński.

Goście będą również upominani o tego reżimu stosowanie. – Co około 40 minut DJ będzie ściszał muzykę i przez głośnik będzie prosił gości o dezynfekcję rąk – wyjaśnia właściciel.

Klubowiczom na wejściu będą również rozdawane maseczki.

– My nie chcemy otworzyć klubu “na hurra” i narażać ludzi. Chcemy robić to stopniowo, delikatnie, ale jednak już zacząć jakoś funkcjonować, coś odrabiać – dodaje Marcin Koza.

Czy zabawa w klubie jest bezpieczna?

– Nie wyobrażam sobie ludzi tańczących w maseczkach – mówi INNPoland wirusolog, dr hab. Tomasz Dzieciątkowski.

– Wątpię w to, żeby wszyscy uczestnicy tego typu imprez mieli na sobie prawidłowo założone maseczki. O dystansie społecznym, o ile nie mówimy o walcu wiedeńskim bądź rock’n’rollu akrobatycznym, możemy zapomnieć – uśmiecha się z przekąsem naukowiec.

Jak podkreśla: tam, gdzie jest duża liczba osób, tam jest większe ryzyko zakażenia. – Bardzo serdecznie współczuję wszystkim właścicielom, ale kluby muzyczne to nie jest jedyna branża w Polsce czy na świecie poszkodowana obostrzeniami. Jest wiele biznesów, które lockdown dotyka, a jednak nie próbują naginać prawa – zwraca uwagę wirusolog, który działanie klubów określa jako nieodpowiedzialne.

– Mała kubatura, dużo ludzi, niewielkie odległości – wylicza. – Nawet jeśli ktoś wejdzie do klubu w maseczce, to z dużym prawdopodobieństwem zdejmie ją po wypiciu paru drinków. To grozi kolejnym, bardzo dużym ogniskiem epidemicznym. Czy właściciel odpowie karnie, czy moralnie za tak duże zagrożenie dla obywateli?

Zdaniem naukowca dopóki liczba zakażeń nie spadnie radykalnie, a odsetek wyszczepienia w Polsce nie będzie wysoki, imprezy w takich miejscach nie powinny być organizowane.

– Nie jestem absolutnie zwolennikiem lockdownu – podkreśla. – Jest on jednak wprowadzony po to, żeby w jakikolwiek sposób „skanalizować” obciążenie dla systemów opieki zdrowotnej. Bo gdy ludzie zaczną naprawdę umierać z błahych powodów, bo w szpitalach nie będzie dla nich miejsc - to wtedy będzie naprawdę, prawdziwa katastrofa – podkreśla naukowiec.

Czytaj również: Tak się bawili Francuzi. Rave-party na 2,5 tys. osób, starcia z policją i podpalony radiowóz