“Zamknięcie galerii zniszczyło to, co budowaliśmy latami”. Prezes Gatty szczerze o sytuacji firmie

Natalia Gorzelnik
Rajstopy, pończochy, odzież i bielizna. Produkty z kotką w logo, szyte i wytwarzane w Polsce, podbiły serca kobiet na całym świecie. Niestety, pandemia odbiła się mocnym piętnem również na firmie, która przed lockdownem była na najlepszej drodze do miana europejskiego lidera. Sąd Gospodarczy w Łodzi przychylił się do wniosku zarządu Gatty o postępowanie sanacyjne.
Niemal połowa sprzedaży Gatty pochodziła ze sklepów w galeriach handlowych. Fot. Gatta
O historii firmy oraz o obecnej sytuacji w Gattcie rozmawiamy z prezesem Feraxu - spółki, pod którą działa brand - Witoldem Pawelskim.

Gatta jest już na rynku od prawie 40 lat. To kawał czasu! Pamięta pan, od czego się zaczęło?

Witold Pawelski: To były wczesne lata 90-te. Wtedy, pod szyldem Feraxu, zajmowaliśmy się przemysłem obuwniczym i współpracowaliśmy z producentami z Włoch.

Podczas jednej z wizyt na targach w Bolonii, spotkaliśmy się z ludźmi, którzy pracują w przemyśle rajstopowym. Wtedy w Polsce sprzedawały się wyłącznie rajstopy włoskie. I dostrzegliśmy w tym swoją szansę na zapełnienie niszy.


Zduńska Wola to miasto z tekstylnymi tradycjami, mieliśmy zatem dostęp do najlepszych fachowców. W połączeniu z obiecującą współpracą z producentami z zagranicy, zachęciło to nas do rozpoczęcia produkcji.

Ja już wtedy byłem bardzo mocno zainteresowany branżą modową. Podobał mi się ten zwrot. Rajstopy nie są może wielkim wycinkiem mody, za to bardzo ciekawym.

Kiedy stworzyliście wasze pierwsze rajstopy?

W 1993 roku. Co ciekawe, nie od razu działaliśmy pod marką Gatta.

Jak już wspominałem, rynek polski był nakierowany głównie na rajstopy włoskie. Dlatego nasze pierwsze produkty - z logiem Feraxu - nie sprzedawały się za dobrze.

Mimo że od samego początku były jakościowo bardzo dobre, bez włoskiego brandu trudno się nam było przebić. Pojawił się zatem pomysł, żeby nadać marce włosko brzmiącą nazwę.

Podziałało?

I to jak! Ten ruch spowodował natychmiastowe zainteresowanie naszymi rajstopami. I tak właśnie powstała Gatta - czyli po włosku kotka.

Od startu nastawialiśmy się na jakość i wytrzymałość. Dlatego nawiązaliśmy współpracę z renomowanymi firmami włoskimi, które produkowały doskonałą przędzę.

Rastopy to jest bardzo zaawansowany technologicznie proces, w którym ogromne znaczenie ma jakość surowców.

Wyobrażam sobie, że proces produkcji musi być dość skomplikowany. W końcu rajstopy są bardzo cienkie.

To prawda, przędza jest bardzo cienka i bardzo delikatna. Jeśli spojrzeć na maszynę, to czasami trudno dostrzec bez okularów te cieniutkie włókna. To sprawia, że o proces powstawania rajstop trzeba dbać od samego początku do końca.
Wszystkie parametry na hali - wilgotność, temperatura, czystość powietrza - muszą być idealnie kontrolowane. Inaczej nie uda się uzyskać pożądanej jakości. Przykładowo zmiana temperatury może wpłynąć na rozmiar rajstopy. Później w sklepie chciałaby pani kupić “trójkę”, a okazałoby się, że w paczce jest coś zupełnie innego.

Czyli prawdą jest to, że rajstopy mogą się przeterminować, jeśli za długo leżą w sklepie?

Nie, to nie jest prawda (śmiech). To znaczy - gdyby były przechowywane w jakichś ekstremalnie niekorzystnych warunkach, na przykład na wystawie na pełnym słońcu, to może rzeczywiście mogłoby dojść do deformacji przędzy. Ale jeśli rajstopy są przechowane w magazynie, w opakowaniu, to raczej nic się nie powinno wydarzyć.

Jeśli chodzi o dbanie o rajstopy już w naszych domach, czasami warto posłuchać też mądrości starszych pokoleń. Rajstopy możemy z powodzeniem regenerować i przywracać im świetność. Po zdjęciu wkładamy je po prostu do lodówki, albo jeszcze lepiej zamrażalnika i na drugi dzień są jak nowe. To są stare metody, stosowane przez nasze babcie (śmiech).

Rajstopy Gatta od samego początku i w stu procentach wytwarzane są w Polsce?

Tak, i nie kusiło mnie, żeby to zmieniać. Po pierwsze, Zduńska Wola to miejsce, które kiedyś było centrum przemysłu włókienniczego. Przed założeniem Gatty działała tu firma, która zajmowała się wcześniej rajstopami. Co prawda bawełnianymi, ale to podobny proces. Więc mieliśmy na podorędziu doświadczonych fachowców i współpracowników.

Celowo nie mówię nawet "pracowników". To byli ludzie starsi, z doświadczeniem, którzy mogli nam pomóc i doradzić na początku rozwijania biznesu.

A po drugie - sam jestem ze Zduńskiej Woli i tak mi było po prostu wygodnie (śmiech).

Na swoim koncie macie też kilka pionierskich w Polsce rozwiązań.

Jako pierwsi w Polsce wprowadziliśmy do rajstop włókno Lycra. To był ogromny krok w rozwoju firmy.

A w 2002 roku uruchomiliśmy pierwszy w Polsce i w Europie salon z rajstopami - w Galerii Łódzkiej. To było pionierskie rozwiązanie, bo wcześniej rajstopy były traktowane wyłącznie jako dodatek. My zrobiliśmy z nich głównych bohaterów sklepowych półek.
Nawiązaliśmy wtedy współpracę z panią Justyną Steczkowską i z jej udziałem zaprezentowaliśmy kobietom naprawdę szeroki asortyment. Pokazaliśmy wtedy, że rajstopy mają wpływ na modę. Że podkreślają styl i charakter kobiety. Ja to zawsze zaznaczam - modna stylizacja zaczyna się od butów, a potem rajstop. A dopiero potem jest cała reszta.

Ale Gatta dziś specjalizuje się nie tylko w rajstopach.

Tak, zbudowaliśmy markę dobrze rozpoznawalną przez kobiety i aż prosiło się, by ten potencjał wykorzystać.

Poza tym, rajstopy sprzedają się sezonowo. Głównie wiosną i jesienią, ciężko jest utrzymać sklepy na przykład w lecie, kiedy na ich noszenie jest po prostu za gorąco. Stopniowo zaczęliśmy więc uzupełniać nasz asortyment. Najpierw o stroje kąpielowe, potem o bieliznę, później również o odzież bardziej modową. To zrównoważyło wahania sezonowe.
Brzmi to jak pasmo godnych pozazdroszczenia sukcesów... aż nadeszła pandemia. Jak wygląda Gatta dziś?

Obecnie zatrudniamy około 1230 osób, w szczytowym momencie, jeszcze przed pandemią, było ich około 1500.

95 proc. sprzedaży pochodzi ze Zduńskiej Woli, chociaż mamy też inne produkty, na przykład bieliznę, które częściowo importujemy.

Nasze wyroby są dostępne w większości krajów Europy, a także USA, Azerbejdżanie, Uzbekistanie i Chinach, a w najbliższej przyszłości również w Chile.

Przed wybuchem pandemii byliśmy na najlepszej drodze do tego, by zostać europejskim liderem. Bardzo niewielu konkurentów było nam w stanie zagrozić.

A teraz?

W ubiegłym roku wszystko zostało wyhamowane. W wyniku zamrożenia rynków polskich i zagranicznych odnotowaliśmy spadek o 20 procent w sprzedaży. To nie jest aż tak zauważalne w obrotach. Na początku lockdownu radziliśmy sobie w taki sposób, że produkowaliśmy maseczki anticovidowe i sprzedawaliśmy je na rynki zagraniczne.

Jesień jest już dużo gorsza. Napłynęły ogromne ilości takich masek z Azji i nie jesteśmy w stanie konkurować z nimi cenowo. Nasz produkt jest bardziej jakościowy, nie aż tak masowy.

Kluczowe były też obciążenia finansowe w galeriach handlowych. Mimo naszych starań zero dofinansowania z IV tarczy i oczywiście powtarzający się lockdown, który skutecznie uniemożliwił handel w centrach.

Czyli największym problemem okazało się zamknięcie galerii handlowych?

Tak, to główny powód zastoju. Galerie generowały połowę naszej sprzedaży.

Teraz nie wolno nam tam sprzedawać i nie możemy pracować. A nie zdjęto z nas żadnego obowiązku typu płacenie ZUS-u, podatków, wypłat. Spółkę dobijają też rosnące rachunki, np. cena prądu. Całość generuje duże koszty, a nie mamy przepływów.

Oczywiście widzimy także zmieniające się trendy rynkowe i oczekiwania naszych klientek. Z tymi normalnymi wyzwaniami rynkowymi musimy sobie również radzić, jak każda firma w Polsce.

W jak poważnym kryzysie jest firma?

Sklepy w galeriach były dla nas najważniejsze i ich zamknięcie zniszczyło to, co budowaliśmy przez lata. Ale nie mamy jeszcze problemów zaopatrzeniowych czy personalnych. Pracownicy są nam oddani, zaangażowani, jest duże zrozumienie.

Wypracowaliśmy też różne kanały sprzedaży i cieszy nas duży wzrost w e-commerce. Cały czas walczymy o Gattę.

Co da postępowanie sanacyjne?

To znosi z nas część naszych zobowiązań, możemy je przełożyć na późniejszy czas albo rozłożyć na raty. Po prostu odraczamy długi. A przy zwolnieniach pracowników, które na szczęście nie były do tej pory duże, możemy skorzystać z funduszu gwarantowanych świadczeń pracowniczych.
Sanacja to jest jakby zamrożenie firmy. W tym okresie mamy szansę się odbudować, poprawić warunki w firmie, a potem wrócić do normalności.

Mamy na to rok. I liczymy, że przez ten czas rynek odzyska kondycję. W naszą odbudowę wierzy też z resztą sąd, który w postępowaniu sanacyjnym potraktował nas bardzo korzystnie. Zachował na przykład cały zarząd, łącznie ze mną na funkcji prezesa.

Czyli firmie na razie nie grozi upadek?

Ja nie widzę na razie problemu upadłości, chyba że galerie zostaną zamknięte przez następne 3-4 miesiące. Trudno sobie nawet wyobrazić, co mielibyśmy zrobić w takiej sytuacji.