Przestępcy zostawili w jej hali "tykającą bombę". "Jestem wściekła na brak reakcji policji"

Natalia Gorzelnik
Tykająca bomba w Nowym Prażmowie pod Piasecznem. Pod przykrywką magazynu części samochodowych, mafia śmieciowa utworzyła w wynajętej hali nielegalne składowisko toksycznych odpadów. To nawet 2 miliony litrów niebezpiecznych substancji. Właścicielka obiektu walczy o jak najszybsze usunięcie trucizny i o finansowe wsparcie. Utylizacja może kosztować nawet 8 milionów złotych. Tymczasem prawie od roku zderza się z urzędniczą niemocą i totalną spychologią.
W podobnych kontenerach stojących na hali u pani Małgorzaty może znajdować się ok. 2 milionów litrów toksycznych substancji. Fot . Agencja Gazeta

Hala w Nowym Prażmowie

Wcześniej działała tam ferma drobiu. W 2006 roku jej właścicielka, pani Małgorzata Wojnicka, zdecydowała się zmienić profil działalności i zaczęła wynajmować halę jako przestrzeń magazynową. Przez kilkanaście lat, z najemcami nie było praktycznie żadnych problemów. Aż do ubiegłego roku.


– W połowie marca zgłosił się do mnie młody chłopak z Ukrainy. Powiedział, że jest przedstawicielem firmy, która sprowadza na wschód części samochodowe z Niemiec i Anglii. Był bardzo grzeczny, pokazał mi swój paszport, z którego spisałam dane. Nie miałam żadnych podstaw, by podejrzewać, że coś będzie nie tak – tłumaczy kobieta

Niestety, jak się później okazało, umowa została podpisana na nieistniejącą firmę. Pani Małgorzacie trudno było jednak zweryfikować, co właściwie dzieje się w jej magazynie, bo moment rozpoczęcia wynajmu zbiegł się w czasie z początkiem pierwszego lockdownu. W całym kraju obowiązywało zalecenie, aby - pod karą mandatu - nie wychodzić z domu bez naprawdę ważnych powodów.

– Po podpisaniu umowy kilkakrotnie dzwoniłam do wynajmujących z zapytaniem czy wszystko w porządku. Każdorazowo mówili, że dziękują i że nie potrzebują żadnej pomocy – tłumaczy właścicielka hali. Jej niepokój wzbudziło jednak to, że działa tylko jedna z kilku kamer, dzięki którym miała podgląd na obiekt. Postanowiła więc jechać na miejsce i sprawdzić co się dzieje.

Po dotarciu okazało się, że cała hala jest wypełniona pojemnikami z nieznaną, chemiczną substancją. Po przedstawicielach “firmy” nie było ani śladu. Przestali też odbierać telefony. Później okazało się, że w magazynie znajdują się prawie dwa miliony litrów niebezpiecznych substancji. Których utylizacja może kosztować 8 milionów złotych.
W podobnych kontenerach może znajdować się ok 2 milionów litrów toksycznych substancji.Fot: Małgorzata Wojnicka

Batalia o toksyny

Moment okrycia odpadów rozpoczął w życiu pani Małgorzaty wielomiesięczną batalię. Bo chociaż początkowo na miejscu pojawili się przedstawiciele wszystkich możliwych służb, to szybko okazało się, że nikt nie wie co dalej począć z toksycznym “prezentem”.

Kobiecie przekazano, że prawdopodobnie padła ofiarą zorganizowanej grupy przestępczej i że schwytanie jej przedstawicieli będzie niezwykle trudne.

Pani Małgorzata przekazała policji dane z paszportu jednego z mężczyzn. Mundurowi dostali też numery telefonów pozostałych wynajmujących, z którymi kontaktowała się w czasie krótkiego “wynajmu”. Jak tłumaczy, dzięki numerom udało się łatwo ustalić tożsamość całej grupy. Zdaniem właścicielki hali, działania policji ograniczyły się jednak wyłącznie do tego.

– Policja otrzymała nawet dane z dowodu jednego z mężczyzn, który pewnego dnia został spisany przez firmę ochroniarską, po tym jak niechcący włączył alarm na hali. Nie rozumiem jak to możliwe, że policja nie wezwała tych ludzi nawet na przesłuchanie – żali się kobieta.

Kolejnym problemem okazał się wywóz niebezpiecznych odpadów. Jak podkreśla pani Małgorzata, samorząd kompletnie nie interesuje się tym problemem.

– Z czasem okazało się, że sąsiedzi składali do gminy zażalenia już dużo wcześniej. Tiry, które dowoziły towar do hali, kompletnie zostawiały przejazd. Dodatkowo, z jednego z nich zaczęła wyciekać na drogę jakaś niezidentyfikowana substancja, która stopiła asfalt! Niestety, gmina w żaden sposób na to nie zareagowała. Ani nie interweniowali sami, ani nie skontaktowali się ze mną. Gdyby podjęli jakiekolwiek działania już wtedy, gdyby zawiadomili policję, z pewnością udałoby się złapać tych bandytów na gorącym uczynku – wzdycha pani Małgorzata.

Kobieta nie ma też żadnego wsparcia gminy, jeżeli chodzi o utylizację substancji. Wielokrotnie odbijała się od różnych drzwi w lokalnych urzędach, w końcu sama dowiedziała się, że na usunięcie odpadów można pozyskać dotację z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska. Niestety, wniosek o te pieniądze mogą złożyć tylko… władze gminy. Która od wielu miesięcy nie podejmuje w tym celu żadnych kroków.

– Jedyne, co samorząd zrobił w tej sprawie, to po jakimś czasie, po kilku lub więcej dniach od ujawnienia toksycznych odpadów, wysłał delegację. Kilka osób przyjechało na moją posesję i mnie tam szukało, chociaż w gminie dobrze wiedzą, że od dawna tam nie mieszkam. Urząd ma mój warszawski adres, na który przesyła mi wszelką korespondencję, podobnie jak ma mój numer telefonu komórkowego.

Jak ustaliła Interwencja Polsatu, która jako pierwsza nagłośniła sprawę, w urzędzie nie ma kto podjąć decyzji, bo wójt od paru miesięcy jest chory.

– Pan wójt od dłuższego czasu jest na zwolnieniu lekarskim, niestety bardzo ciężko przechodzi tę chorobę, w związku z powyższym faktycznie do chwili obecnej na temat wniosku nie było mowy – mówił w programie Sławomir Szymaniak, zastępca wójta gminy Prażmów.

Żadnej pomocy

Pani Małgorzata jest rozżalona, bo czuje że jest zostawiona z problemem sama sobie. – Zrobiłam wszystko co mogłam, zaczęłam nawet pracować za gminę. To już nawet nie jest kwestia wyłożenia pieniędzy, bo wiem że takich środków gmina nie ma. Ale skoro możliwe jest sfinansowanie usunięcia tych odpadów przez NFOŚ, a nikt z tym nic nie robi, to nie możemy chyba mówić o niczym innym jak tylko o kompletnej niechęci i ignorancji urzędu - mówi kobieta.
Fot. Magdalena Wojnicka
Przedsiębiorczyni obawia się również, że skończy się na tym, że sama będzie musiała pokryć kwotę wywozu i utylizacji odpadów.

– Patrząc na to, jak działają urzędy i jak interpretują prawo, to nie mogę się o to nie bać. Mimo że zgodnie z przepisami koszty utylizacji odpadów porzuconych przez mafię śmieciową pokrywa skarb państwa, boję się że opieszałość urzędu może doprowadzić do tego, że sytuacja zakończy się dla mnie jak najgorzej. Dodatkowo jestem wściekła na brak reakcji odpowiednich organów ścigania - prokuratury i policji. Zresztą, już poza mną i koszmarem, jaki przechodzę w związku z tą sprawą, to jeśli przestępcom uda się wyjść z tej sprawy obronną ręką, będą robić to dalej. A tak nie powinno być – denerwuje się kobieta.

Jak podkreśla, cała sytuacja to dla niej osobista katastrofa. – Nie mogę wynajmować hali, więc nie zarabiam, nie mam środków na życie. Ale poza tym drżę z niepokoju o bezpieczeństwo mieszkańców gminy. Przecież to jest ogromne zagrożenie. Biegły określił, że gdyby to się zapaliło, spłonęłaby cała wieś i okolica!

O całą sytuację postanowiliśmy zapytać w gminie. Na pytania redakcji zareagowano spychologią i odsyłaniem z wydziału do wydziału. Jeden z pracowników, który oficjalnie nie chciał zabierać głosu (tłumacząc - poniekąd słusznie - że od tego jest wójt lub jego zastępca), przekazał nam, że w urzędzie przygotowywane jest właśnie oficjalne stanowisko w tej sprawie. Najwyraźniej gmina zabiera się w końcu za problem, po prawie roku od wykrycia niebezpiecznego składowiska i dopiero po nagłośnieniu problemu przez media.

O podjęte kroki zapytaliśmy też piaseczyńską policję. Oficer prasowy, nadkomisarz Jarosław Sawicki przekazał nam, że sprawa jest prowadzona przez prokuraturę. Wszelkie działania mundurowych są prowadzone na jej zlecenie.

– Funkcjonariusze z wydziału przestępczości gospodarczej i korupcji zajmują się tą sprawą od maja ubiegłego roku. Pierwsze czynności były związane z zabezpieczeniem składowiska i ustaleniem jakie substancje się w nim znajdują. W tym celu współpracowaliśmy z Wojewódzkim Inspektoratem Ochrony Środowiska. Prokuratura powołała również biegłego, który potwierdził, że chemikalia znajdujące się w hali są niebezpieczne.

Jak tłumaczy nadkomisarz, policjanci podjęli też działania związane z ustaleniem sprawcy lub grupy sprawców.

– Udało się nam ustalić, że jedną z osób, które brały udział w podpisywaniu zobowiązania na wynajem hali, był kierowca Ubera pracujący na terenie Warszawy. Podejrzewamy jednak, że za całą sprawą stoją inne osoby, które namówiły go, by posłużył się w tej sprawie swoim nazwiskiem i paszportem. Mężczyzna wyjechał już jednak z terenu Rzeczypospolitej.

W celu ustalenia tożsamości pozostałych osób, policja prowadziła czynności m.in na terenie Niemiec. Niestety, nie udało się w ten sposób ustalić nic, co mogłoby doprowadzić do osób odpowiedzialnych za składowanie materiałów. Na pytanie, czy w celu zlokalizowania “kierowcy Ubera” podjęto współpracę ze stroną ukraińską, policjant odpowiedział, że “te pytania zostały zadane przez komendanta powiatowego i są nowe wytyczne w tej sprawie, na ten moment nie mam bardziej szczegółowych informacji”.

Jarosław Sawicki podkreślił, że policji ogromnie zależy zarówno na ustaleniu sprawców jak i usunięciu z terenu gminy niebezpiecznych substancji.

– Przy okazji tego postępowania chciałbym jednak przestrzec posiadaczy działek i hal. Przy podpisywaniu umów z obcymi przedsiębiorstwami naszym obowiązkiem jest dokładne zapoznanie się z tym, czym dokładnie zajmuje się dany podmiot. W tym wypadku mleko się już rozlało i została ogromna krzywda - wyrządzona przyrodzie, ale i samemu właścicielowi, który ponosi koszty finansowe. To ogromny problem, dlatego tym bardziej uczulam na dużą odpowiedzialność osób, które wynajmują podobne gospodarstwa.