Wziąłem udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. To piekielny sposób na poznanie swoich limitów
Msza rozpoczynająca wystartowała o 20:30 i od razu po niej - i staniu godzinę w kolejce do łazienki na zakrystii - wyruszyliśmy. Dokąd? W 8-godzinny, ponad 30-kilometrowy marsz po bezdrożach Wołomina aż do warszawskiej Woli. Ciekaw jesteś, jak to wyglądało i czy udało się go ukończyć?
- Dużo osób podjęło wyzwanie przejścia Ekstremalnej Drogi Krzyżowej niekoniecznie ze względu na oddanie się wierze katolickiej
- Wśród podstawowego ekwipunku obejmującego nieprzemakalną odzież, picie, mapę i latarkę, znalazł się krzyż.
- Tras EDK jest kilkaset, a ich start odbywa się wieczorami w dwa ostatnie piątki marca
- Kilkugodzinny marsz odbywał w kompletnej ciszy, dzięki temu można było dać sobie czas na refleksję
- Niestety same chęci nie wystarczyły do ukończenia trasy
Rozchodzić problemy
Pandemia daje w kość ludziom, którzy i tak wcześniej już pracowali przy komputerach i mieli niewiele ruchu na co dzień. Dłuższe wyjścia, podróże itp. w wielu przypadkach odpadają w przedbiegach.Ostatnio napisała do mnie moja przyjaciółka z zupełnie przeciętną propozycją, żeby pójść sobie na całonocną 30-kilometrową Ekstremalną Drogę Krzyżową. Kim bym był, gdybym nie podjął się takiego wyzwania?
W ciągu dnia lepiej ograniczyć kontakt z ludźmi, ale całonocny marsz po kompletnie wyludnionych miejscach to okazja, żeby się trochę poruszać. Koronawirus co prawda nigdy nie śpi, ale to była najmniej inwazyjna i jedyna szansa na to, żeby podjąć się jakiejkolwiek aktywności.
Z tym, że przecież nie o marsz w tym wszystkim chodzi - Ekstremalna Droga Krzyżowa to w końcu droga krzyżowa, więc jej celem w żadnym razie nie jest spacerek, ale duchowe, wewnętrzne przeżycie i nabycie nowych doświadczeń. Nie wiąże się ona bezpośrednio z instytucją kościelną i ma niewiele wspólnego z powszechnie znanymi obrządkami katolickimi.
Pośród ludzi, którzy wybierali się na eskapadę, nie było Rycerzy Chrystusa Króla, chociaż z pewnością uczestnikami byli ludzie zatwardziali i o niezachwianej wierze. Nie byli oni jednak sami. Chociażby moja towarzyszka - twierdziła, że jest pogubiona i potrzebuje kopa. Doszła do wniosku, że taka przygoda może jej go zapewnić.
Przed samym startem spotkaliśmy ojca z około 12-letnim synem, którzy biorąc udział w tym evencie, chcieli wzmocnić swoją relację. Wśród osób wyruszających z Wołomina była też osoba po próbie samobójczej, próbująca zmierzyć swoją wytrzymałość psychiczną i rozbudzić na nowo życie duchowe. Podobnych historii zapewne było wiele, zwłaszcza, że samych dostępnych tras było w całej Polsce (i nie tylko) kilkaset. Możliwe było wyznaczenie też swojej indywidualnej.
Tras Ekstremalnych Dróg Krzyżowych w Polsce było prawie 400. Oprócz nich kilka było rozsianych po sąsiednich krajach oraz Stanach Zjednoczonych. EDK było też organizowane na Islandii i w Kazachstanie.•Screen ze strony organizatora
Przygotuj krzyż i nieprzemakalne buty
Po zalogowaniu się na stronie EDK uczestnik dostawał obszernego e-maila ze wskazówkami i radami od organizatorów. Wymieniony został podstawowy ekwipunek pielgrzyma, a wśród niego znalazł się:- Prowiant na drogę (jedzenie – wysokoenergetyczny prowiant, picie - termos z gorącą herbatą, wodą)
- Opis, mapa trasy lub urządzenie mobilne z aplikacją EDK
- Ciepłe nieprzemakalne ubrania, wygodne i wodoodporne buty dostosowane do długich wędrówek
- Naładowany telefon komórkowy, (zalecany powerbank), latarka (najlepiej czołowa), podstawowe opatrunki, odblaski (najlepiej kamizelki odblaskowe)
- Poinformuj bliskich o planowanym wyjściu
- Możliwość transportu powrotnego (także w razie rezygnacji z dalszej drogi)
Uczestnicy do serca wzięli sobie wszystkie zasady, które obowiązywały na Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. Wiele osób miało kamizelki odblaskowe i latarki czołowe. Krzyże także były przygotowane. Niektórym potrzebny był w tym celu nawet plecak ze stelażem (wolałem nie pytać, co w nim było). Innym wystarczyło coś małego i symbolicznego. Jedna z uczestniczek np. wzięła ze sobą jedynie zeszycik z opisywanymi w nim trudnymi przeżyciami.Przygotuj sobie własny krzyż. Nie musi on być duży, nawet malutki przyczepiony do plecaka wystarczy.
Niektóre krzyże na EDK miały nawet 1,5 metra wysokości•Zbiory własne
– Pamiętaj, że w EDK wpisane jest ryzyko i zgoda na nieprzewidywalne zdarzenia. Pamiętaj także, iż zbyt duży ciężar na plecach to większe obciążenie i większe zmęczenie podczas drogi. Wyruszając w drogę, bierzesz odpowiedzialność za siebie. Jako sztab nie odpowiadamy za przebieg trasy – przestrzegają organizatorzy.
I chociaż brzmieć to może jak ostrzeżenie zawarte w ulotce dołączonej do opakowania leków homeopatycznych, te infomacje miały znaczenie. Wydarzenie to nie było zorganizowaną pielgrzymką, a w opisie trasy można było przeczytać również, że w trakcie pokonywania trasy można spotkać dzikie bądź zdziczałe zwierzęta (dziki, borsuki, lisy, sarny, koty, psy).
W mailu zostało więc jasno podkreślone, że bywa różnie. Nikt nie będzie sprawował opieki nad uczestnikami, ani organizował powrotów, postojów z odpoczynkiem itp. Ideą miało być zmaganie z samym sobą, a całokształt jest sprawą indywidualną.
Noc po ciężkim dniu
W e-mailu oszacowano, że przejście 40 km zajmuje od 8 (bardzo szybko) do 12 godzin. Nam udało się przejść ok. 35 km w mniej więcej 9 godzin.Wyruszyliśmy ok. 22 spod kościoła Matki Bożej Królowej Polski w Wołominie i szliśmy w miarę równym tempem do godziny 2:00. Wtedy po raz pierwszy poważniej odczuliśmy na własnych nogach pokonaną już trasę. Oprócz niej udzielać się zaczęło zmęczenie po tygodniu pracy.
Z natury jestem raczej nocnym markiem i aktywność niekiedy nawet do godziny 4 nie jest dla mnie wyzwaniem. Warunki towarzyszące przechodzeniu Ekstremalnej Drodze Krzyżowej wymagają jednak czegoś więcej niż jedynie dobrej produktywności po zmierzchu.
Przebieg naszej trasy, czyli Zielonej - św. Józefa•Screen z telefonu, aplikacja Mi Fit
Podsumowując - po kilku godzinach bez muzyki, obrazów, materiałów wideo, mediów społecznościowych, tekstów, rozmów i ludzi, o wspomnianej 2 w nocy - miałem ochotę tylko na to, żeby usiąść gdzieś na ławce i resztę nocy narzekać na obolałe kolana. Zasadą było jednak, żeby się nie odzywać nawet jeśli szło się tylko we dwójkę.
Z pomocą wówczas przychodziły rozważania EDK. Nie były to tylko biblijne cytaty i pouczenia jakiegoś księdza. Miałem wrażenie, że był za nie odpowiedzialny ktoś, kto już od dawna czynnie bierze udział w tym wydarzeniu. Znał już poszczególne etapy podróży i wiedział, jak sobie z nimi radzić.
Charakterystyka tekstów służących przemyśleniom zmieniała się. Początkowo nacisk był położony na refleksję nad naszym codziennym zachowaniem i nawykami. Później - gdy już człowiek trochę się wyciszył - a więc i zaczął odczuwać zmęczenie - było trochę coachingu. Mówione było o tym, że poprzez wysiłki - takie jak ten właśnie podejmowany - możemy zmienić naszą codzienność, a że wciąż mamy siłę iść naprzód, to w normalnych okolicznościach też mamy gdzieś ukryte pokłady wigoru do innych aktywności.
Na moim poziomie zmęczenia było to nawet motywujące i potrafiło jakoś podbudować. Przynajmniej do momentu, gdy nie nadeszła jakaś 4-5 nad ranem i człowiek nie miał już siły ani iść, ani myśleć. Odeszła już nawet ochota zagadnięcia towarzysza. Wtedy z kolei moja przyjaciółka doświadczała najdotkliwiej skutków marszu.
Dopiero wówczas rozważania zaczęły przechodzić z coachingu na tematy egzystencjalne, dotyczące wiary w swoje możliwości, ale i w Boga, jako w byt, który daje nam siłę, gdy takowej już pozornie nie mamy. Przedstawiany był pielgrzymowi jako nadzieja i uosobienie celu zmagań, których się podejmowaliśmy. A że każdy z początku wyznaczył go sobie samemu i nieodłącznie powiązał go z przejściem EDK do końca, to nasze postanowienia nabierały wyjątkowego i sakralnego wydźwięku.
Około 3 udało nam się napotkać przy jednej ze stacji innych uczestników EDK. Pocieszające było, że nie tylko ja oszalałem i zamiast ciąć komara, maszeruję.•Zbiory własne
Ostatecznie doszedłem do wniosku, że rezygnuję. Doszedłem na piechotę z Wołomina aż na Żoliborz i to praktycznie pod sam mój dom, bo tamtędy akurat przebiegała wytyczona przez organizatorów trasa. Nie byłem zadowolony ze swojej decyzji, ani też z faktu, że jednak wymiękłem. Winny był brak aktywności fizycznej przez ostatnie miesiące zarówno zima jak i postępujący lockdown demotywowały mnie do wychodzenia z domu.
I wtedy - uwaga to może zabrzmieć górnolotnie (i zapewne właśnie tak to odbierzesz) - postanowiłem przejść do końca tylko ze względu na to, że pełniłem w całej tej historii rolę poniekąd osoby towarzyszącej. Zdałem sobie sprawę, że jeśli dwie stacje przed końcem odpuszczę, to moja towarzyszka pójdzie w moje ślady, a to przecież ona była inicjatorką całego tego wyjścia.
Nie jestem w stanie powiedzieć, co sobie myślałem, kiedy odwracałem się w ulicę prostopadłą do mojego osiedla, żeby pokuśtykać na styranych nogach dalej w stronę Woli. Wydaje mi się, że nie myślałem - zwyczajnie odpuściłem sobie odpuszczenie sobie. I było mi z tym dobrze. Lepiej niż z myślą o tym, że po całonocnym marszu jestem już pod domem i za momencik przerwę ten maraton cierpienia i wskoczę do wyrka.
Od tamtego momentu było mi wszystko jedno i dopiero jakieś pół kilometra przed metą przypomniałem sobie o swoich pierwotnych intencjach, z którymi ostatecznie dotarłem do parafii św. Józefa Oblubieńca NMP. Weszliśmy tam dokładnie w minucie porannej mszy o 6:30. Tę jednak - z uwagi na odciski na palcach u stóp - postanowiłem już sobie darować.
Udało nam się dotrzeć do końca 32-kilometrowej trasy•Zbiory własne
Teoretycznie zatem mogę powiedzieć, że ukończyłem Ekstremalną Drogę Krzyżową i nie skłamię, wyznając tu, że raczej nie zapomnę tego przeżycia. Chociażby ze względu na to, że jeszcze nigdy przedtem tak nie bolały mnie nogi.https://natemat.pl/345149,wakacje-w-czasach-covidu-te-ksiazki-zabiora-cie-w-podroz-lista