W grudniu urodziła, w styczniu musiała wracać do pracy, by utrzymać salon. Kolejny lockdown to cios

Natalia Gorzelnik
Nowe restrykcje, które zostały ogłoszone przez rząd, wprowadzają ograniczenia na cały okres okołoświąteczny. Twardy lockdown dotknie również branży beauty: od soboty do 9 kwietnia zamknięte zostaną salony urody, zakłady kosmetyczne i fryzjerskie. “Dla wielu małych salonów to oznacza koniec - komentuje dla InnPoland właścicielka zakładu kosmetycznego z Warszawy.
Dla małych salonów dwa tygodnie zamknięcia mogą okazać się katastrofą. Fot. Strefa Piękna u Pauli
Obostrzenia ogłoszono w dniu, w którym padł kolejny rekord nowych zakażeń koronawirusem: przekroczyły one 34 tys. Twardy lockdown zakłada m.in. zamknięcie wielkopowierzchniowych sklepów meblarskich oraz budowlanych. Uderza też w branżę kosmetyczną i zakłady fryzjerskie.
Czytaj także: Są nowe obostrzenia. Wiadomo już, co z Ikeą i sklepami budowlanymi
Co te dwa tygodnie zamknięcia oznaczają dla twojego salonu kosmetycznego?

Paula Kozacka-Stelmaszczyk, kosmetolog z warszawskiego salonu Strefa Piękna: Dwa tygodnie to jest pół miesiąca. Pół miesiąca wyjęte z życia, bo nie będziemy mieć żadnej pracy. A to oznacza, że będzie bardzo ciężko utrzymać się na rynku.


Boję się, że dla mnie - po roku walki o utrzymanie się na powierzchni - może się to zakończyć porażką i całkowitym zamknięciem salonu.

Ale przez ostatnie miesiące salony mogły przecież działać normalnie?

Ciężko mówić o jakiejkolwiek normie. Ruch jest teraz bardzo mały. To, co do tej pory udawało mi się zarobić wystarczało zaledwie na to, żeby opłacić rachunki i jakoś przeżyć.

Polki przestały o siebie dbać?

Niektóre klientki przestały uczęszczać do salonów piękności, bo w ogóle nie wychodzą z domu. Część robiła sobie paznokcie czy rzęsy po to, żeby móc się później “pokazać”. A teraz pracują zdalnie, nie wychodzą “na miasto”, więc nie mają gdzie.

Do tego jest też spora grupa klientek, które boją się zakażenia i w ogóle ograniczyły spotkania z innymi ludźmi. Albo takie panie, których sytuacja materialna znacznie się pogorszyła i po prostu nie mogą sobie na to pozwolić.

Moje obroty, przez pandemię, spadły o ponad 60 procent.

Klientek jest mniej, a co ze stałymi opłatami?

Nie zmniejszyły się ani odrobinę. Wynajmuję lokal od spółdzielni mieszkaniowej, która pomimo apeli rządu nie zeszła z czynszu. Płacę 100 procent. To parę tysięcy złotych miesięcznie. Plus dodatkowo ZUS, media…

I pewnie wypłaty?

Od stycznia nie mam już niestety pracowników. Musiałam zwolnić dwie osoby, nie byłam w stanie dłużej utrzymywać ich miejsc pracy.

Była to dla mnie bardzo trudna decyzja. Po pierwsze, bardzo nie chciałam zabierać im źródła dochodu. A po drugie, w grudniu urodziłam bliźnięta więc chciałam się nimi zajmować i cieszyć się z bycia mamą. Niestety, w styczniu musiałam wrócić do pracy, żeby utrzymać lokal.

Jak sobie teraz radzisz?

Pomagają rodzina i mąż. Mój małżonek również został dotknięty przez pandemię - wcześniej pracował w teatrze, więc jego miejsce pracy było przez większość czasu zamknięte. Zdecydowaliśmy, że on będzie zajmował się dziećmi, a ja będę pracować. Niestety, jak się okazuje, do czasu.

A jak z pomocą od rządu?

W zeszłym roku dostałam postojowe i pożyczkę 5 tysięcy złotych. Zwolniono mnie też z ZUS-u. Dla takiego niewielkiego salonu jak mój to była duża pomoc i udało mi się dzięki temu przetrwać pierwsze miesiące pandemii.

Ale potem, gdy w czerwcu znowu zostaliśmy otwarci, kurek z rządową pomocą został zupełnie zakręcony. I nie łapię się już na żaden program. A przecież tak samo mocno odczuwam skutki kolejnych lockdownów, nawet jeśli nie dotyczą mojej branży.

To znaczy?

Czerwiec 2020 był super. Klientki były wytęsknione, przychodziły na zabiegi, ruch był naprawdę spory. Ale potem na mojej branży odbijały się wszystkie rządowe ograniczenia. To były takie fale. Ruch zmniejszał się automatycznie wraz z zamykaniem szkół, ograniczeniami dotyczącymi wesel, zakazami lotów...

Co by się musiało wydarzyć, żebyś mogła utrzymać biznes?

Przede wszystkim, mniej chaosu. I pomoc. Pomoc dla wszystkich, którym dramatycznie spadły obroty. A nie po kodach PKD. Ale przede wszystkim chciałabym móc normalnie pracować - zarabiać na siebie i widzieć radość na twarzach klientek.