Tego jeszcze nie było. By zdobyć pieniądze, szkoły policealne "uczą" martwych

Krzysztof Sobiepan
Prywatne szkoły dla dorosłych nie cofną się przed niczym, by zdobyć subwencje na zajęcia. Jak się okazuje, na zajęcia ukradkiem zapisują nawet osoby, które dawno wyemigrowały z Polski albo… udały się na wieczny spoczynek. Przypadki pompowania liczebności klas zmarłymi i nieświadomymi osobami zostały odkryte podczas wyrywkowej kontroli.
W grę oczywiście wchodzą duże pieniądze. Fot. Marcin Stępień / Agencja Gazeta

Szkoły policealne wyłudzały pieniądze na oświatę

Podczas pandemii Covid-19 zdalne nauczanie kwitnie. Część prywatnych szkół postanowiło nawet nieco podkolorować rzeczywistość, by zdobyć większe środki na prowadzone działania edukacyjne. Na zajęcia zapisują nieświadome tego faktu osoby, których dawno nie ma w Polsce albo… na tym świecie.

Jak informuje "Gazeta Wyborcza", we wrześniu 2020 r. do prywatnych szkół policealnych w stolicy uczęszczało 14 tys. uczniów. W listopadzie było to już 20 tys. osób. Na początku 2021 r. liczba uczących się w tych placówkach przebiła 21 tys. osób.


Gdyby w epidemii rzeczywiście wzrosło zainteresowanie wirtualnym kształceniem się, nie byłoby problemu. Jak się jednak okazuje, zdecydowanie trudniej jest zliczyć uczniów siedzących w ławkach, niż tych łączących się na zdalne e-lekcje. A deklaracje liczby uczestników to w pandemii doskonałe pole do nadużyć, co wykazały wyrywkowe kontrole.

Okoliczności pandemii Covid-19 wykorzystało kilka szkół, sztucznie pompując liczby uczestników swoich kursów – zapisywano osoby nieświadome tego faktu, lub nawet zmarłych. Termin "nauka przez całe życie" nabiera nowego znaczenia, gdy zaczyna dotyczyć także żywota pozagrobowego.

W grę wchodzą oczywiście pieniądze, a dokładniej środki rozdawane przez samorząd z rządowej subwencji na oświatę. Jak wylicza "Wyborcza" jedna z warszawskich szkół otrzymywała od stycznia do września ubiegłego roku łącznie aż 2,6 mln zł w comiesięcznych dopłatach za uczniów z powyżej 50 proc. frekwencji.

Część oszukańczych szkół znikła równie szybko, jak się pojawiła. Obecnie kierowane są już pierwsze wnioski do prokuratury dot. możliwego wyłudzenia dotacji.

Szkolne laptopy w lombardzie

Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, niedawno dosżło w Polsce do innego oszustwa związanego z nauką zdalną. Choć skala jest nieco mniejsza, to naprawdę nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać.

Nadal są miejsca w Polsce, w których dzieci nie mają komputerów do edukacji zdalnej. Jak poinformował dyrektor SP nr 1 w Kożuchowie Arkadiusz Sidor, kilka szkolnych laptopów rodzice oddali... do lombardu.

— W pracy w szkole bywają takie momenty, że człowiek czuje rozczarowanie i bezsilność. Właśnie takie uczucia od wczoraj mi towarzyszą. Jako szkoła bardzo cieszymy się, że mogliśmy pomóc ponad 40 rodzicom w zdalnym nauczaniu, wypożyczając laptopy dla uczniów naszej szkoły. Wczoraj niestety okazało się, że dwa szkolne laptopy zostały odnalezione w lombardzie, a jeden wciąż jest poszukiwany — napisał na szkolnym fanpage'u dyrektor.

Na końcu Arkadiusz Sidor dodaje, że brakuje mu słów na ludzi, którzy zabierają dziecku sprzęt, utrudniając mu w ten sposób naukę.

Kłamstwo ma krótkie nogi, bo każdy szkolny laptop ma swój numer inwentarzowy. W pewnym momencie nauczyciele zauważyli, że kilkoro dzieci nie loguje się do systemu. Zaczęli drążyć sprawę, badając, co jest przyczyną nieużywania sprzętu. Zażądali od rodziców oddania komputerów i nawet wysłali pismo zobowiązujące ich do zwrotu laptopów, ale na nic się to zdało.

Dyrekcja w sprawę zaangażowała policję. Trzy szkolne laptopy zostały odnalezione właśnie w lombardzie. Takie postępowanie rodziców może być uznane za kradzież. Jedna z matek usłyszała już zarzut przywłaszczenia mienia i oszustwa. Za to grozi jej nawet do 8 lat pozbawienia wolności.
Czytaj także: Rodzice oddali laptopy ze zdalnego nauczania do lombardu. "Szokujące i po prostu smutne"

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl