Małgorzaty Rozenek nie boli krytyka jej biznesu. "Nie prowadzę go, żeby reperował mi ego" [WYWIAD]

Katarzyna Florencka
Jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych kobiet w Polsce i bez kompleksów stawia kolejne kroki w biznesie – już to wystarczy, aby przedsięwzięcia Małgorzaty Rozenek-Majdan wywoływały skrajne reakcje. W nią samą taka krytyka jednak nie uderza. – Wraz ze wzrostem rozpoznawalności nie tracimy na inteligencji czy przedsiębiorczości – mówi w wywiadzie dla INNPoland.
Małgorzata Rozenek-Majdan ma już własną markę odzieżową Mrs. Drama oraz catering dietetyczny MRM Foods. Fot. mat. prasowe


Niedawno ruszyła pani z nową marką odzieżową i od razu pojawiły się głosy krytyki, sugestie, że marka na pewno jest zła dlatego, że jest "celebrycka"… Takie reakcje to chyba dla pani codzienność?


Małgorzata Rozenek-Majdan: Zdążyłam już przyzwyczaić się do tego, że spotykam się z głosami krytyki. I jeżeli jest to krytyka konstruktywna, wypowiedziana przez osoby, z których zdaniem się liczę, biorę ją sobie do serca.

Jest takie powiedzenie, które mówi, że jeżeli nie jesteś gotowa na krytykę, to znaczy, że nie jesteś gotowa na sławę – i ja się z nim absolutnie zgadzam. Wchodząc na pewien poziom rozpoznawalności, musisz zaakceptować fakt, że to, co robisz, może się komuś nie podobać. Głosy krytyki nie są czymś, co mnie demotywuje.

Buntuję się jednak wtedy, gdy te głosy odbierają mi – a co za tym idzie, odbierają kobietom w ogóle – prawo do przedsiębiorczości. W ten sposób to nam, kobietom, podcina się skrzydła i nie pozwala realizować naszych celów. Często więc w krytyce nie chodzi o to, że to ja, Małgorzata Rozenek, nie powinnam czegoś robić – tylko jest ona przejawem szerszego zjawiska. I buntuję się przeciwko takim schematom.

Biznesy celebrytów w ogóle są trochę inne niż te zwykłe: od samego początku muszą zakładać, że będą musiały bronić swojego "honoru".

To prawda. Ale trzeba być uczciwym: jako znana osoba masz łatwiej w procesie tworzenia rozpoznawalności swojej marki właśnie dzięki temu, że jest ona związana z twoją twarzą, z twoim nazwiskiem.

A co pani myśli, gdy słyszy pani, że marka znanej osoby jest z całą pewnością słaba?

Nigdzie na świecie zakładanie nowym marek przez osoby rozpoznawalne nie jest niczym dziwnym. Wraz ze wzrostem rozpoznawalności nie tracimy przecież na inteligencji czy przedsiębiorczości.

Negatywne reakcje są do przewidzenia, jestem na nie gotowa. To właśnie stąd wzięła się nazwa mojej marki, Mrs. Drama: wszystko, co robię, wywołuje dramę!
Czytaj także: Gardzisz Rozenek, ale kupujesz Beyonce. Polaku, dlaczego nienawidzisz marek "swoich" celebrytek?
Mówi pani, że uczestniczy w tworzeniu kolekcji – w pewnym sensie od razu nasuwa się pytanie o to, kiedy nauczyła się pani projektować?

To nie do końca tak. Nie trzeba być Galliano, żeby uszyć sobie sukienkę, w której będzie się wyglądało pięknie lub żeby zaproponować pewne połączenia tkanin, materiałów, w których wiesz, że kobiety się odnajdą.

Projektanci to artyści, którzy traktują modę jako sztukę – a ja jestem właścicielką marki modowej, to zupełnie coś innego. Świat daje nam zresztą coraz więcej możliwości próbowania nowych rzeczy, coraz więcej różnorodności – i często do rezultatów przestają pasować etykiety znane nam sprzed 50 lat.

Najlepszym dowodem są na to kariery marek modowych instagramerek, np. Chiary Ferregni. To osoba, która po prostu fascynuje się modą, nie jest wykształconym projektantem, ale i tak ma prężnie działającą markę, działającą na całym świecie.

Angażuję się w tworzenie ubrań z mojej marki, w szukanie dobrych materiałów. Wszystko to robię oczywiście z pomocą moich partnerów biznesowych, którzy są na rynku odzieżowym od 1978 roku. Jest cały szereg ekspertów w swojej dziedzinie, którzy stoją za Mrs. Dramą.

Ale nie przesadzę, jeśli powiem, że bardzo mi też pomaga mój syn, który od trzech lat bardzo konsekwentnie kształci się w tym kierunku. Jeżeli będziemy mieli projektanta w rodzinie, to na pewno nie będę to ja – tylko mój syn, Stanisław.

A jeśli mowa o współpracownikach – jak ich pani dobiera? Bo w końcu chodzi o produkty, pod którymi podpisuje się pani własnym nazwiskiem.

I to, powiem szczerze, jest właśnie najważniejszy element wszystkiego, ale równocześnie też najtrudniejszy etap. Jestem osobą niezwykle wymagającą: przede wszystkim wobec siebie, ale też wobec swoich współpracowników. I bardzo szanuję czas wolny, czas dla rodziny – więc nie lubię jego marnowania w pracy.

Nie jestem typem, który będzie siedział i robił korpogadki przez pół dnia. Chcę być osobą, która bardzo konkretnie, szybko załatwi, co ma do załatwienia – i takiego podejścia szukam wśród moich współpracowników.

Jeśli we wtorek o 14 kończymy briefing na temat opakowań, a ja w piątek zamiast gotowego rozwiązania, dostaję zapytanie o to samo – to wiem, że nie będzie nam po drodze, bo nie rozumiemy tak samo czasu.

Wszyscy, z którymi pracuję, bardzo dobrze to rozumieją. Jesteśmy bardzo intensywni w pracy – ale dzięki temu później mamy też czas na normalne życie.

Kto jest pani biznesowym guru?

Martha Stewart! Kocham ją i kochać będę zawsze. To osoba, która mnie bardzo inspiruje tym, co robi, w jaki sposób myśli o biznesie. Nie ukrywam, że jej model biznesowy bardzo mi się podoba. Nie mówię tutaj tylko o programie telewizyjnym. Pamiętajmy, że Martha Stewart posiada naprawdę potężne spółki, zatrudnia kilka tysięcy osób. Jej żywotność, jej energia, ale też przy okazji szacunek dla życia rodzinnego – to jest to, co do mnie przemawia.

Odczuwa pani presję związaną z koniecznością podtrzymywania swojej marki?

Nie dotarłam do momentu, w którym muszę się zastanowić, co zrobić, żeby jeszcze podtrzymać zainteresowanie moją marką. Szczerze mówiąc, cały czas jesteśmy jeszcze na etapie "co zrobić, żeby nie przegrzać”...

Być może powiem też coś, czego mówić nie powinnam, ale jestem przeciwniczką "kreowania" wizerunku. Albo inaczej: ja nie jestem w stanie tego wizerunku kreować, bo zwyczajnie za dużo się dzieje, żebym jeszcze myślała o tym, co powiedzieć, jak zrobić.

Wszystko się dzieje u nas w sposób niezakładany, nieplanowany – po prostu się dzieje. Można oczywiście ułożyć strategię bardzo szczegółowo. Doprecyzować ją w każdym calu, ale nagle okazuje się, że coś się dzieje i trzeba zareagować natychmiast. I to dzieje się coś, czego w życiu nikt nie zakładał.

Dzięki temu w tym wszystkim jest prawdziwość: jeżeli jest dramat – jest dramat. Jeżeli jest fajnie – jest fajnie. Bardzo często słyszę, że lansuję cukierkowy obraz rzeczywistości – ale naprawdę trudno jest mi się z tym zgodzić.

Z jednej strony przez 3 lata opowiadam o tym, jaką przechodziliśmy z Radosławem trudną drogę, aby stać się rodzicami Henia – jednak z drugiej strony nie będę udawała, że mam z moim mężem jakiś kryzys, skoro jest ok.
Fot. Paweł Malecki / Agencja Gazeta
Nie będę się też wypowiadać na przykład w Światowy Dzień Walki z Depresją, choć w ogóle uważam, że wokół świadomości na temat schorzeń natury psychicznej w Polsce robiona jest super robota. Trochę biorę z niej zresztą przykład mówiąc o in vitro. Ale jako osoba, która nie rozumie organoleptycznie problemu, nie będę udawała, że mam takie epizody za sobą.

Wydaje mi się, że autentyczność jest tutaj po prostu bardzo ważna – i nie wolno ulegać presji, starać się być osobą, którą ludzie chcieliby, żebyś była.

Mrs. Drama to drugi biznes, który oficjalnie promuje pani swoim nazwiskiem – w 2019 r. ruszyła pani z własnym cateringiem dietetycznym. Wcześniej raczej promowała pani inne marki.

Pojawienie się cateringu to nie jest moment, w którym przebudziła się moja przedsiębiorczość. W tym kierunku działałam już wcześniej. Zdradzę zresztą pani tajemnicę: bardzo często ludziom się wydaje, że rzeczy, które polecam, to zwykłe lokowanie produktu. A jest jeszcze coś takiego, jak udziały.

Moja sytuacja jest na tyle komfortowa, że otrzymuję wiele ofert współpracy. Przyjmuję 5 procent ofert, które są mi proponowane. I jeżeli coś polecam, zawsze są to rzeczy, których sama używam, z których jestem bardzo zadowolona.

Tak naprawdę samych inwestycji może być więc całkiem sporo – ale linia cateringowa i ubrania to najbardziej "moje" biznesy. To zresztą dopiero początek, zamierzam wprowadzać na rynek kolejne produkty. Pracuję obecnie nad dopięciem wszystkich szczegółów. Plan jest taki, żeby już za kilka lat wszystkie te biznesy spięły się w jedną, wielką całość, połączoną pod marką Małgorzaty Rozenek-Majdan.

Sporo tego – dwie prosperujące własne firmy, udziały w innych przedsięwzięciach, liczne programy telewizyjne, działalność charytatywna. Z czego w swoim życiu biznesowym jest pani najbardziej dumna?

Najbardziej jestem dumna z mojej rodziny. I naprawdę, ja wiem, że to jest rozmowa o biznesie – ale po prostu jestem dumna z siebie jako osoby, która daje sobie radę, doprowadza swoje plany do końca.

Nie prowadzę biznesu po to, żeby ten biznes reperował mi ego – a dużo osób tak właśnie o biznesie myśli. Ja prowadzę biznes po to, żeby mieć pieniądze na życie, które chcę prowadzić. Biznes jest dla mnie wyłącznie działalnością zarobkową, a ego ratuje mi wszystko to, co mam poza tym: rodzina, dom, psy, wyjazdy. Wobec tego trudno mi odpowiedzieć, w którym miejscu czuję dumę z biznesu – bo on dla mnie po prostu jest.

Czy w takim razie jest coś, co pani się nie udało?

Ależ oczywiście! Największym problemem od wielu miesięcy jest kwestia mojej fundacji. Wystartowaliśmy na początku marca 2020 – 8 marca miała odbyć się w Senacie konferencja, którą w ostatniej chwili odwołano z powodów epidemiologicznych. Od tego czasu właśnie przez wszystko, co się dzieje dookoła, mamy problem z nakierowaniem działalności fundacji na właściwe tory. A to nie można kierować pacjentów do placówek leczniczych, a to nie możemy prowadzić edukacyjnych programów, bo szkoły nie działają. Jest też dużo większy problem z pozyskaniem sponsorów.

Fundacja cały czas działa, ale robi to na niewystarczającym dla mnie poziomie – i ciągle działamy, aby ją rozruszać.

Na sam koniec jeszcze zapytam: gdyby musiała pani wybierać, wybrałaby pani biznes czy show business?

Te rzeczy w ogóle nie są dla mnie rozłączne, biznes to show business, nie ma jednego bez drugiego. Bardziej myślałam, że pani mnie zapyta "biznes czy polityka", tu bym się zastanowiła.(śmiech)

W ogóle mamy problem z szufladkowaniem działalności, wymagamy jej "oznaczania”. I jeżeli ktoś jest z wykształcenia lekarzem, to na przykład nie powinien malować obrazów.

A właśnie, że nie! My możemy naprawdę wszystko, każdy może tworzyć najbardziej niecodzienne połączenia działalności – a show business i działalność biznesowa to w ogóle nie jest żadne egzotyczne połączenie. Uważam wręcz, że to fajne, kiedy ktoś wykorzystuje np. swój Instagram do tego, aby uniezależnić się biznesowo.

Miałam na tym skończyć, ale po pani komentarzu aż żal nie dopytać – wybrałaby pani biznes czy politykę?

No i tutaj wszystko zależy od tego, kiedy rozmawiamy! Na razie biznes. A potem – kto wie.

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl