Stworzyliśmy potwora. Pandemia uświadomiła mi, jak bardzo nienawidzę komunikatorów

Katarzyna Florencka
Od roku wszyscy przerzucają się radami, jak uświadomić naszym szefom, że poza godzinami pracy mamy prawo być offline. Nikt jednak nie mówi, co zrobić, jeżeli to nie przełożeni mają problem z respektowaniem tego prawa – a nasi znajomi i przyjaciele.
Oczekiwanie, że na każdą wiadomość tekstową trzeba szybko odpowiedzieć, jest mocno frustrujące. Fot. 123rf.com
Kiedyś, przed wieloma laty, komunikatory internetowe były jak zbawienie. Wystarczyło zainstalować Gadu-Gadu, aby otworzył się przed nami magiczny świat tekstowych rozmów ze znajomymi – i to w czasach, kiedy niektóre komputery ledwo były w stanie udźwignąć "prawdziwe" czaty, otwierane w przeglądarce, a SMS-y kosztowały jak złoto.


Od tego czasu z punktu widzenia użytkownika komunikatory tak naprawdę niewiele się zmieniły: oferują nowe funkcje, rozmowy wideo, głosowe, zabawne ikonki i inne wodotryski – jednak pod tym wszystkim ich podstawową funkcją wciąż pozostaje komunikacja tekstowa ze znajomymi. Niestety, równocześnie bardzo mocno zmieniła się kultura korzystania z komunikatorów.

Prawo do bycia offline

Rok pandemii i masowej pracy na home office wystarczył, aby Parlament Europejski zaczął pracować nad oficjalnym "prawem do bycia offline". Inicjatywa ta ma chronić pracowników przed zakusami co śmielszych przełożonych, którzy potrafią odzywać się w godzinach wieczornych, prosząc o wykonanie jakiegoś zadania – bo przecież na home office i tak mamy wszystko pod ręką.

Nowe przepisy miałyby zapobiegać takiemu wykorzystywaniu pandemicznej sytuacji – ale gdy tylko o tym słyszę, zaczynam zastanawiać się, czy nie udałoby się podobnych regulacji wprowadzić w życiu prywatnym.

Wiele osób ma bowiem problem ze zrozumieniem, że na wiadomość na Messengerze, WhatsAppie czy innym Telegramie można po prostu... nie odpowiedzieć. Na pewno to kojarzycie: ktoś zadaje wam pytanie, po kwadransie dosyła uśmieszek, po kolejnym – pytanie "hej jesteś", a po upływie godziny – złośliwy komentarz. Albo z komentarza rezygnuje, ale miejcie pewność, że o swoim skandalicznym zniknięciu usłyszycie podczas następnego spotkania.

A to tylko łagodna wersja, zakładająca, że przez przypadek wiadomości nie wyświetliliście. Jeśli bowiem osoba pisząca do nas zobaczy koło swoich wiadomości tę jedną maleńką ikonkę – to przegraliście. Społeczeństwo wydało już wyrok: waszym obowiązkiem jest odpisanie, i to dość szybko. Inaczej wypada wam się z tego opóźnienia wytłumaczyć.

I tak się zastanawiam: kiedy dokładnie oddaliśmy prawo do bycia offline wobec naszych znajomych?

Problemy z odłączeniem

Owszem, cały problem nie jest nowy: zaczął się pojawiać w momencie, w którym po raz pierwszy pojawiła się ikonka przeczytanej wiadomości. W "pierwszej generacji" komunikatorów internetowych naturalne było to, że wiadomości możemy nie odebrać od razu. Pisało się na komputerach, do których nie zawsze był dostęp, internet czasem znikał (zwłaszcza u tych, których rodzice pozostawali niewzruszeni i odmawiali zainstalowania stałego łącza).

I brzmi to trochę jak wspomnienia starego żołnierza z frontu, ale nawet włączony internet nie oznaczał, że natychmiast trzeba komuś odpowiedzieć – wiele osób miało na Gadu-Gadu permanentnie zaznaczoną opcję "zaraz wracam" i odzywało się, kiedy miało na to ochotę.

Potem pojawiły się smartfony ze stałym dostępem do internetu. Na nich – komunikatory z informacją o odczytaniu wiadomości. A granica zaczęła się coraz bardziej zacierać.

W ciągu ostatniego roku obsesja niektórych osób na punkcie komunikatorów internetowych nabrała wręcz przerażających rozmiarów. Przed wybuchem pandemii można było jeszcze "bronić się", że na wiadomość nie odpowiedzieliśmy, bo akurat gdzieś wyszliśmy, coś robiliśmy. Teraz jest zupełnie inaczej: wszak większość z nas siedzi w domu, więc może przecież poświęcić kilka sekund i coś odpisać, prawda?
Czytaj także: Polak jest wręcz przylepiony do monitora. Wyniki tego raportu porażają
I w ten sposób dochodzimy do sedna: bo pisanie zajmuje po prostu więcej czasu niż mówienie. Jeśli najpierw odpisuję jednej osobie, potem drugiej, za chwilę trzeciej i z powrotem pierwszej – to w pewnym momencie okazuje się, że właśnie minęła godzina wieczoru, który miałam poświęcić innym rzeczom.

Nie jest tajemnicą, że wszyscy zmagamy się, w większym lub mniejszym stopniu, z tzw. FOMO (ang. Fear of Missing Out), czyli strachem, że przez nieobecność w sieci przegapimy coś ważnego. Często zapominamy jednak, że... naprawdę nie ma w tym nic złego. Zdarza się. Tak samo, jak zdarza się nieodebranie przez kogoś wiadomości.

Nikt zapewne nie jest gotów na to, aby przyznać się, że zdarza mu się wymuszać na swoich znajomych odpowiedź. Ale kiedy taka presja napływa z wielu źródeł – komunikatory internetowe powoli stają się nie do zniesienia. Wspaniale byłoby, gdybyśmy choć trochę je odpuścili. Przyznali, że nasi znajomi nie muszą odpowiadać na coś tego samego dnia. A ze sprawami które naprawdę nie cierpią zwłoki – po prostu dzwonili.

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl