"Ta wojna nie opłacałaby się nikomu". Oto, co się stało na granicy rosyjsko-ukraińskiej

Natalia Gorzelnik
Koncentracja rosyjskich wojsk na granicy z Ukrainą trwała trzy tygodnie i przez cały ten czas rosło napięcie między oboma państwami. Wczoraj nagle ogłoszono, że Rosja wycofuje swoje siły “na stałe pozycje”. Czy to oznacza, że zniknęło ryzyko konfliktu zbrojnego na wschodzie Europy? Kto mógłby najwięcej zyskać na potencjalnej wojnie? I co oznaczałoby to dla Polski?
"Gdy zawodzą inne instrumenty, Rosja zwiększa presję polityczną i militarną." 123rf.com

Napięcie na wschodzie

Eskalacja działań wojennych, do której doszło na granicy rosyjsko - ukraińskiej była rezultatem pata negocjacyjnego w procesie pokojowym toczącym się w sprawie konfliktu w Donbasie.

– W grudniu zeszłego roku minął rok od paryskiego szczytu tzw. formatu normandzkiego, w którym wzięli udział przywódcy Niemiec, Francji, Rosji i Ukrainy – przypomina Krzysztof Nieczypor z Ośrodka Studiów Wschodnich. – Pomimo deklaracji jak najszybszego zakończenia wojny na wschodzie, nie udało się zrealizować w pełni żadnego z ustalonych wówczas porozumień.


Chodzi m.in. o wycofanie sprzętu i sił zbrojnych z okupowanej części terenu obwodów
ługańskiego i donieckiego oraz o wymianę jeńców na zasadzie „wszyscy na wszystkich”.

Stronie rosyjskiej zależy jednak na rozwiązaniu konfliktu na własnych warunkach, które zagwarantowałyby Donbasowi autonomię względem Ukrainy. A w praktyce pozwoliłyby Rosji na trzymanie Kijowa w szachu.

– W konsekwencji przyjęcia rosyjskich propozycji, Donbas stałby się skutecznym narzędziem wpływu i szantażu, mogącym destabilizować sytuację w ukraińskim państwie i przekreślać dążenia Ukrainy do integracji z Unią Europejską i NATO – zaznacza ekspert.

Do zwiększenia napięcia na wschodniej granicy miało też doprowadzić dążenie Ukrainy do zmiany, będących podstawą procesu pokojowego, tzw. porozumień mińskich. Jak podkreśla Krzysztof Nieczypor, w obecnym kształcie, bardzo sprzyjają one realizacji rosyjskich zamierzeń.
Krzysztof Nieczypor
Ośrodek Studiów Wschodnich

“Wyjście Ukrainy z tego porozumienia nie jest jednak możliwe ze względu na przywiązanie do nich sankcji unijnych wobec Rosji, będących skuteczną formą presji na Kreml. Stąd ukraińskie wezwania do zmiany formatu porozumienia i do większego zaangażowania zachodnich partnerów, w tym bezpośredniego udziału Stanów Zjednoczonych w negocjacjach.”

Działania Kijowa na arenie międzynarodowej miały rozdrażnić Rosję, co przełożyło się na decyzję o przyjęciu bardziej konfrontacyjnej postawy.

Czy będzie wojna na Ukrainie?

Od początku kwietnia media donosiły o wzmożonych działaniach wojskowych na terenie Donbasu, intensyfikacji ostrzału z obu stron oraz koncentracji wojsk na Krymie i wzdłuż granicy rosyjsko- ukraińskiej.

Zdaniem dr Szymona Kardasia z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW, prawdopodobieństwo tego, by Rosja rzeczywiście planowała otwarty konflikt zbrojny, jest jednak raczej niewielkie.

– To rosyjski “standard” w polityce wobec Kijowa. Gdy zawodzą inne instrumenty, Rosja zwiększa presję polityczną i militarną. W mojej opinii, od samego początku był to jednak straszak – uważa ekspert.
dr Szymon Kardaś
Wydział Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW

“Rosjanie bardzo często straszą wielką wojną. Po to, by uzyskać pewne - czasami doraźne, a czasami obliczone na bardziej strategiczny horyzont - korzyści. Takie działanie Moskwy czasami przynosiło zakładane efekty, a czasami nie. Ale nie sądze, żeby przerodzenie się tego napięcia w otwarty konflikt zbrojny było realnym scenariuszem w najbliższym czasie.

Podobnego zdania jest Krzysztof Nieczypor z OSW. – To stały element rosyjskiej gry negocjacyjnej – podkreśla. – Straszenie Ukrainy i jej partnerów wywróceniem stolika negocjacyjnego ma w zamierzeniu zmusić do ustępstw wobec Moskwy.
Krzysztof Nieczypor

“Pozostaje otwartym pytanie czy i tym razem eskalacja i grożenie użyciem siły na szeroką skalę odbędzie się finalnie z korzyścią dla Moskwy, która w ten sposób wykorzystuje dążenie krajów europejskich do przeciwdziałaniu wszystkimi sposobami wszelkim zjawiskom mogącym destabilizować sytuację na kontynencie europejskim.”

Komu opłacałaby się wojna?

Zaostrzenie sytuacji na granicy ukraińsko-rosyjskiej niesie dla Moskwy korzyści głównie propagandowe. Jak zwraca uwagę Krzysztof Nieczypor, wzrost liczebności oddziałów rosyjskich tłumaczone jest przez rosyjskich decydentów koniecznością obrony rosyjskiego państwa przed rzekomą agresja ze strony Ukrainy i NATO.

– Kreml stara się uzyskać doraźną korzyść polityczną poprzez wzbudzanie atmosfery zagrożenia i "patriotycznego wzmożenia" wśród rosyjskiego społeczeństwa – wyjaśnia. I przypomina, że we wrześniu 2021 w Rosji odbędą się wybory parlamentarne. Eskalację należałoby zatem postrzegać jako początek kampanii wyborczej, która ma na celu zwiększenie notowań partii Putina.

Otwarta wojna nie opłacałaby się jednak nikomu – podkreśla dr Szymon Kardaś z UW.

– Już samo zajęcie Krymu i okupacja części Donbasu generują dla Moskwy przede wszystkim ogromne koszty – zaznacza. – Zajmowany przez Rosję Krym jest objęty całym szeregiem sankcji, które są ściśle powiązane terytorialne i które mocno obciążają budżet Rosji. Podobnie jak konieczność utrzymywania dwóch separatystycznych republik - ługańskiej i donieckiej.

Ewentualna inwazja sił rosyjskich na Ukrainę niosłaby za sobą kolejne, gospodarcze konsekwencje.

– Spodziewane, poważniejsze sankcje zachodnie przeciw Rosji mogłyby poderwać stabilność finansową rosyjskiego państwa, zwłaszcza w kontekście spekulowanego odłączenia rosyjskiego systemu bankowego ze SWIFT – podkreśla Krzysztof Nieczypor. – Z tych powodów scenariusz agresji rosyjskiej na szeroką skalę należy uznać za mało prawdopodobny, choć nie należy go wykluczać.
Krzysztof Nieczypor

“W sytuacji, gdy Moskwa uzna, że taka operacja wojskowa nie będzie niosła ze sobą konsekwencji politycznych i gospodarczych ze względu na niezdecydowanie i słabość Zachodu, a będzie służyć realizacji celów strategicznych Kremla, Rosja nie zawaha się do jej przeprowadzenia.”

Co ewentualny konflikt oznaczałby dla Polski? – Poważne ryzyka dotyczące perspektyw inwestycyjnych i wymiany handlowej, również w kontekście perspektyw współpracy energetycznej– wylicza Szymon Karaś. – Ewentualna eskalacja oznaczałaby również zwiększenie wymuszonej emigracji - należałoby się spodziewać większych napływów migrantów do Polski.