"Patorolnicy" się zapłaczą. Oto co sądzą farmerzy o odcięciu unijnego kurka z pieniędzmi

Mateusz Czerniak
Unia Europejska chce, by skończyło się eldorado "patorolników", czyli osób posiadających pola uprawne i pobierających na nie unijne dopłaty, ale jednocześnie nieuprawiających tej ziemi albo wydzierżawiających ją innym rolnikom. Zmiany te budzą sprzeciw wśród beneficjentów obecnego stanu rzeczy. Jednym z największych jest Kościół Katolicki.
Dopłaty unijne już nie dla pseudorolników. 123rf.com



Według danych GUS-u, w Polsce mamy 1,3 mln rolników, a przeciętne gospodarstwo rolne mierzy ok. 11 ha. Tyle w teorii.

W rzeczywistości znaczna większość, bo aż ok. 900 tys. z nich to ludzie, którzy posiadają ziemię, której nie uprawiają w ogóle, albo którzy wydzierżawiają ją aktywnym rolnikom. Według raportu Fundacji na rzecz Rozwoju Polskiego Rolnictwa FDPA nad Wisłą jest tak naprawdę jedynie ok. 400 tys. rolników, a faktyczna średnia powierzchnia uprawianego gospodarstwa to 25-30 arów.
Czytaj także: W Polsce mamy milion pseudo rolników. Biorą pieniądze z UE, ale pracują w mieście
Jak na takich pobierających unijne dopłaty cwaniaków patrzą zwyczajni rolnicy? Postanowiliśmy zapytać o to na facebookowych grupach rolniczych.

– Nie jest w porządku, jeśli właściciel mieszka, np. w Warszawie, a składa wniosek o dopłaty, albo rekompensatę z powodu suszy. Dzierżawca nie może tego zrobić, bo nie ma działek we wniosku. A jest też tak, że właściciel po prostu nawet na posiadaną przez siebie ziemię nie spojrzy, tylko czeka na dopłatę – mówi nam pani Agnieszka z Kraszewa.

Pan Maciej mówi nam za to, że "ci, którzy nie chcą podpisać umowy o dzierżawę, zamykają drogę do rozwoju prawdziwym rolnikom (akcyza na paliwo, dopłaty specjalne do upraw, dopłaty dla młodych rolników, PROW). Do tego takie uprawianie bez umowy nie motywuje do zabiegów wykonywanych okresowo (wapnowanie, głęboszowani, odpowiedni płodozmian), bo i tak zaraz zabiorą". Dodaje też, że jego zdaniem jednak przyszłe zmiany i tak można będzie w prosty sposób obejść, a system potrzebuje głębokiej reformy.

– Wkurza mnie, jak uprawa się zaczyna, po majówce przyjeżdża talerzówka, rozsiewacz do nawozów z łubinem, no i odbywa się siew, no i płyną dopłaty – stwierdza pan Jacek, mając na myśli rolników, którzy tylko raz w roku robią wysiew łubinu na paszę, byle dostać niskim kosztem unijne pieniądze.

Pan Krzysztof stwierdza natomiast, że "czeka na definicje aktywnego rolnika i że obecny stan rzeczy nie jest dla niego korzystny, ponieważ nie opłaca mu się uprawiać więcej niż 30 ha".

Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, zgodnie twierdzą, że czas na cwaniakowanie się skończył i warto, by kurek z pieniędzmi dla pseudorolników został zakręcony.

Sprawy w swoje ręce zamierza wziąć Komisja Europejska. Chce skończyć z dopłacaniem do fikcyjnego rolnictwa. Z tego powodu od 2023 roku zaczną obowiązywać nowe zasady korzystania z dopłat w ramach Wspólnej Polityki Rolnej. W związku z tym każdy kraj będzie musiał zdefiniować, czym jest “aktywny rolnik".

Dopłaty już nie dla fikcyjnych rolników

Formacją w Polsce głośno optującą za tym rozwiązaniem jest Polskie Stronnictwo Ludowe. Jak mówi nam w rozmowie poseł tej partii Stefan Krajewski, takie zmiany znacząco poprawią sytuację faktycznych rolników.

– Dzisiaj 80 proc. wnioskodawców, którzy otrzymują dopłaty z UE, to są właściciele ziemi, a nie jej użytkownicy. Ziemia jest wydzierżawiana przez uprawiających rolę często bez uregulowania prawnego, bez umów. W związku z tym ci, którzy ziemię użytkują, później nie mogą skorzystać z różnej pomocy np. w przypadku suszy czy w ramach programów modernizacyjnych – tłumaczy Krajewski.

Jak tłumaczy polityk, rolnicy w ramach takich programów nie mogą dostawać wtedy odpowiedniej jakości sprzętu (np. ciągników o większej mocy), ponieważ nie są w stanie wykazać, że powierzchnia użytkowanej przez nich ziemi jest faktycznie większa. A to dlatego, że część dzierżawią od właścicieli.

– Dlatego potrzebna jest definicja aktywnego rolnika, który użytkuje ziemie. To łatwo zweryfikować. Jeśli rolnik ma hodowlę zwierzęcą, to dane na ten temat są w systemie, a jeśli zajmuje się produkcją roślina, to musiałby przedstawić faktury, wykazujące, że jest faktycznym użytkownikiem. Wtedy mógłby otrzymywać unijne dopłaty – mówi.

Jego zdaniem takie rozwiązanie przede wszystkim skończyłoby z fikcją tego, że ktoś podaje się za rolnika, a faktycznie nie prowadzi aktywnej działalności i nie ponosi jej kosztów.

– Trzeba też uregulować kwestię dzierżawy. Uważamy, że osoby, które ziemię wydzierżawiają aktywnym rolnikom dalej mogłyby korzystać z ubezpieczenia w KRUS-ie. Chociaż trzeba pamiętać, że część osób posiadających ziemię także pracuje i jest ubezpieczona w ZUS-ie – stwierdza Krajewski.

PiS i Kościół przeciwne reformie

Przeciwne tego rodzaju reformom jest jednak Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, twierdząc, że tego rodzaju zmiany będą skutkowały “problemami administracyjnymi".
Czytaj także: Główny grzech PiS-u. Przez ten efekt rządów Kaczyńskiego będziemy cierpieć latami [OPINIA]
– To jest podejście polityczne. Myślę, że Prawo i Sprawiedliwość po prostu boi się, że osoby, które nie są aktywnymi rolnikami i pobierają dopłaty z UE, zwyczajnie nie będą zadowolone z tych zmian. Ja uważam, że należy skończyć z tą fikcją – mówi poseł.

Na reformę nieprzychylnie patrzy też Kościół Katolicki, który jest największym biorcą tego rodzaju unijnych dopłat, a jednocześnie – rzecz jasna – sam nie zajmuje się w dużej skali uprawą ziemi.

– Tutaj moja opinia nie jest inna. Jeśli jakiś ksiądz faktycznie użytkuje ziemię, to niech przyjmuje dopłaty, a jeśli nie, to powinni je dostawać ci, którzy faktycznie ponoszą koszty działalności – stwierdza polityk.

I dodaje, że jego zdaniem w tej reformie “nie będzie osób poszkodowanych", bo ci, którzy do tej pory otrzymywali dopłaty i dzierżawili komuś ziemię, mogą po prostu zrekompensować to sobie negocjując odpowiednio wysoką opłatę za dzierżawę.