Polska "wyszukiwarka twarzy" jest zbyt dobra. Miała służyć ofiarom, a wspomaga przestępców

Krzysztof Sobiepan
PimEyes to strona, na której każdy może za darmo sprawdzić, czy jego zdjęcia krążą po internecie. W założeniu miało być to pomocne narzędzie które pomoże wykryć stalkerów i osoby bez naszej zgody posługujące się naszymi fotografiami, m.in. przy kradzieży tożsamości. System działa jednak zbyt dobrze i może pomagać przestępcom w szukaniu ofiar.
PimEyes miało pomóc wyszukać twarze, by zapobiec stalkingowi i kradzieży tożsamości. Aplikacja budzi jednak duże kontrowersje. Fot. pexels.com

PimEyes – wyszukiwarka twarzy budzi kontrowersje

Wystarczy przesłać zdjęcie twarzy na stronę PimEyes, a natychmiast pokaże wszystkie zdjęcia użytkownika, które znalazła w internecie. Nawet te, których sam tam nie umieścił – pisze "Rzeczpospolita".

PimEyes stworzyło dwóch absolwentów Politechniki Wrocławskiej – Łukasz Kowalczyk i Denis Tatina.

"Prywatność użytkowników jest dla nas bardzo ważna. Dlatego, przed skorzystaniem z usługi, każdy użytkownik musi zapoznać się z Polityką prywatności i zawartymi w niej zasadami przetwarzania danych osobowych. (…) informujemy wprost, że nasza usługa polega na przetwarzaniu danych biometrycznych" – tłumaczyli się twórcy aplikacji w wywiadzie udzielonym MamBiznes.pl


Sęk w tym, że teoretycznie przydatne narzędzie zaczęło służyć nie tylko osobom chcącym zapobiegać rozpowszechnianiu swoich zdjęć w sieci. Oprócz ofiar stalkingu i kradzieży tożsamości z systemu mieli bowiem zacząć korzystać przestępcy szukający ofiar do oszustw internetowych.

Kontrowersje rozpoczęły się już w ubiegłym roku, ale ostatnio tylko przybrały na sile. O PimEyes rozpisały się bowiem media z USA. CNN porównywał polski produkt z Clearview AI – płatną aplikacją do identyfikacji działającą na bazie 3 mln zdjęć pobranych z YouTube czy Facebooka bez zgody właścicieli.
Czytaj także: Przez dzień korzystałam z prywatnej sieci. Jeszcze nigdy nie czułam się tak bezpiecznie w internecie
Z PimEyes może jednak korzystać każdy, bez rejestracji konta czy zapłaty. Istnieje dobrowolna opcja premium, dająca bardziej zaawansowane narzędzia.

Serwis ma też dużo większą pulę zdjęć i wyszukuje twarze nie tylko w social media, ale też na stronach firmowych, medialnych, a nawet pornograficznych. Dzięki tremu dowiemy się, że padliśmy ofiarą tzw. revenge porn, gdzie zawistny były/była wrzuca intymne filmy i zdjęcia do sieci.

Aplikacja PimEyes wzbudziła wielkie poruszenie w Niemczech. Gdzie była dyskutowana m.in. w Bundestagu. Zdaniem naszych zachodnich sąsiadów, baza danych zawiera już około 900 milionów twarzy i jawnie łamie zasady RODO – rozporządzenia o ochronie danych osobowych.

Z ustaleń "Rz" wynika, że Kowalczyk i Tatina sprzedali firmę w 2020 r. Nowy właściciel – firma Face Recognition Solutions Ltd. – z powodzeniem unika mediów. Spółka zarejestrowana jest na na Seszelach, gdzie RODO nie obowiązuje. Co ciekawe, nazwiska Polaków wciąż widnieją w dokumentacji jako "założyciele".
Czytaj także: Ta internetowa moda może być niebezpieczna. A robią to niemal wszyscy po szczepieniu

Sharenting. Bez namysłu łamiemy prywatność dzieci

W INNPoland.pl pisaliśmy już o nieświadomym narażaniu dzieci w internecie przez ich rodziców.

Niemal co czwarty rodzic ciągle udostępnia intymne informacje o swoich dzieciach na Facebooku. Dzieci są przez nich traktowane jak „mikrocelebryci” i dorastają w przeświadczeniu, że dzielenie się szczegółami z prywatnego życia jest naturalną praktyką. A cenę za okradanie dzieci z intymności zapłacą nawet ich wnuki.

Badania nad “sharentingiem” prowadzi dr Anna Brosch z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. Określenie sharenting, ukute z angielskich słów share i parenting odnosi się do rozpowszechnianie informacji o dzieciach w Internecie.

Media społeczne, takie jak Facebook, Twitter, Instagram czy YouTube zalewane są ogromną ilością informacji o dzieciach, zwłaszcza zdjęciami przedstawiającymi dzieci w różnych codziennych sytuacjach, często bardzo intymnych, np. siedzących nago na nocniku.

– Być może jest to sposób, w jaki rodzice celebrują życie swoich dzieci, a może szukają wsparcia u innych rodziców, czy wreszcie pragną pochwalić się swoim rodzicielstwem, a może po prostu pragną zdobyć popularność. Zapominają przy tym jednak, że w ten sposób odbierają dziecku jedno z najistotniejszych praw – prawo do bycia zapomnianym – rozważa Brosch.
Czytaj także: Polscy rodzice nie myślą w internecie. Szokujące, ilu z nich naraża swoje dzieci

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl