Mafia taksówkarska terroryzuje przewoźników. “Otworzyłem drzwi, a on zaczął mnie bić”
Podczas przejazdu taksówką w Polsce często można usłyszeć ciekawą, ale niekoniecznie oczekiwaną historię. Kierowcy zazwyczaj rzucą jakąś żartobliwą anegdotą dotyczącą ich pracy albo popsioczą na ostatnie decyzje rządu. Nieco inny klimat panuje w aucie wykonującym przejazd z firmy przewozowej typu Bolt czy Uber. Tam kierowcy najczęściej milczą, co dla wielu jest główną zaletą wspomnianych przewoźników. Jednak mój kierowca wyjątkowo się rozgadał, a historia, którą usłyszałem, zmroziła mnie.
- Niektórzy taksówkarze organizują się, by atakować kierowców aplikacji przewozowych typu Uber czy Bolt
- Swoją historią podzielił się z nami Olek, ukraiński kierowca Ubera i Bolta, który został napadnięty przez taksówkarzy oraz jego znajomi kierowcy, których również spotkały z ich strony nieprzyjemności
- Były taksówkarz, a dziś kierowca aplikacji przewozowych, opowiedział nam, jakich nieuczciwych praktyk dopuszczają się taksówkarze, by pozbyć się - ich zdaniem równie nieuczciwej - konkurencji
Nie oponowałem, bo w końcu rozmawianie z ludzi to moje zboczenie zawodowe – a nuż ktoś coś ciekawego opowie. Zdjąłem zatem słuchawki, by chwilę pogawędzić w akompaniamencie imprezowych hitów z radia. Jak to zwykle bywa, rozmowa na początku była drętwa i dotyczyła raczej tematu: "Jak tam mija weekend".
A że jestem osobą wyjątkowo gadatliwą, w końcu wypaliłem, że w sumie sam kiedyś zastanawiałem się, jak to jest pracować w tej branży. Lubię jeździć samochodem, szczególnie po zmroku, gdy na ulicach jest więcej kapsli po butelkach od piwa niż korków, a lewy pas jest pusty jak opróżnione przez balangowiczów flaszki.
Pytałem, ile zarabia jako kierowca, czy często trafia na pijanych klientów i ogólnie jak żyje mu się w Polsce – totalne banały na początek. W końcu temat zszedł na negatywne strony tej wziętej w czasach pandemii branży. No i okazało się, że tutaj wcale nie jest tak kolorowo, a trasy nie zawsze kończą się na otrzymaniu pięciu gwiazdek – za to można zobaczyć gwiazdki wokół głowy po działaniach “tajemniczych klientów”.
Ale do rzeczy – ukraiński kierowca o imieniu Olek opowiedział mi, jak pewnego dnia przewoził podejrzanego klienta. Ten w trakcie podróży zachowywał się dziwnie, wypytywał o nietypowe rzeczy i sam nie wiedział, dokąd dokładnie chce jechać. W mojej głowie zapaliła się lampka. Zapytałem, czy mogę włączyć dyktafon i spontanicznie zabrałem się do pracy w nocy z piątku na sobotę.
Olek kontra mafia taksówkarska
– Otrzymałem zlecenie, na ulicy Smolnej w Warszawie, to był taki krótki kurs z 2 km na Dworzec Centralny z opcją płatności gotówką – rozpoczyna swą opowieść Olek. – Wiedząc, że tam na dworcu zawsze jest dużo samochodów i taksówkarzy, zatrzymałem się na przystanku autobusowym.Zapytałem klienta, czy nie będzie problemu, jeśli nie podjadę pod same drzwi do dworca, ale ten powiedział, że "nie, ja chciałbym wjechać na dworzec, tam muszę odebrać walizkę". Odparłem, że dla mnie nie ma różnicy, co pan musi zrobić, po prostu nie chcę wjeżdżać, mogę zostawić go na przystanku i tyle. Usłyszałem, że tak być nie może i musimy wjechać. Dodał, że jest ze Służby Celnej.
Znów powiedziałem, że dla mnie nie ma różnicy, skąd on jest, gdzie pracuje itd. Zatrzymaliśmy się na przystanku i poprosiłem go, żeby opuścił mój samochód. On nie chciał tego zrobić, zacząłem więc nagrywać filmik, bo pomimo moich próśb dalej nie chciał wyjść.
Powiedział, że nie będzie wychodził i wypytywał mnie, czemu nie chcę wjechać na dworzec. Powiedziałem mu, że jeżeli ma jakieś uwagi do kursu, to może zgłosić je na stronie przewoźnika. On dalej uparcie nie wysiadał i zaczął do kogoś wydzwaniać.
Wyjaśniłem mu, że muszę zająć się pracą, a potem pozałatwiać prywatne sprawy i nie mogę tak z nim stać w nieskończoność. Mimo to dalej siedział w samochodzie. Zapytałem więc, czy skoro nie wysiada, to chce ze mną jechać w dalszy kurs? Co więcej mogłem powiedzieć...
On już całkowicie mnie ignorował i cały czas dzwonił i pisał do jakichś ludzi. Byłem skołowany i nie wiedziałem, co mam robić, więc po prostu ruszyłem. Pojechaliśmy w stronę Dworca Wileńskiego, tam mieszka mój kolega, który pomógł mi zadomowić się w Polsce i załatwił samochód do pracy.
Wyjaśniłem mu, że nie muszę dawać paragonu, bo wszystko jest w aplikacji w formie elektronicznej. Policjant też mu to powiedział i po prostu rozmowa się zakończyła. Klient znów zadzwonił do kogoś i powiedział, w jaką stronę jedziemy. I w końcu na skrzyżowaniu ul. Targowej i al. "Solidarności" inny taksówkarz zajechał mi drogę. Mało brakowało, a doszłoby do wypadku.
Całe skrzyżowanie stanęło, samochody dookoła trąbiły, a on dalej stał. Gość, który siedział z tyłu, powiedział wtedy, żebym zjechał na przystanek, ale odmówiłem, bo nie musiałem tego robić. Jak ja go prosiłem, żeby opuścił mój samochód, to też nie chciał wyjść.
Wtedy jego kolega wyszedł ze swojego samochodu i nagle zaczął uderzać w moją szybę, więc szybko zablokowałem drzwi. Klient, który był z tyłu, zaczął mnie dusić i wyrywać kluczyki ze stacyjki. Udało się mu to zrobić. Ja chciałem już tylko wyjść z samochodu, ale na zewnątrz czekał jego kolega. W końcu otworzyłem drzwi, a on zaczął mnie bić.
Jeden z tyłu mnie dusił, a drugi z przodu mnie bił. Nie wiem, jak to w Polsce się nazywa, ale to chyba była napaść. Nie pamiętam, kiedy udało mi się wyjść z samochodu, bo byłem w szoku. Nagle podjechało jeszcze więcej taksówkarzy, mówili do mnie, żebym wsiadał do samochodu jednego z nich, albo za chwilę będę leżał na ziemi.
Ja czekałem cały czas na policję i prosiłem ludzi o pomoc. Sam nie mogłem zadzwonić, bo klient oprócz kluczyków zabrał mi też telefon, ale na szczęście wszystko się nagrało. W końcu przyjechała policja, on im powiedział, że został porwany. Funkcjonariusze zapytali mnie, jak to było, ale miałem już trudności, bo byłem wystraszony.
Policjanci jeszcze wymienili parę zdań z klientem, a mi powiedzieli, że mogę złożyć zawiadomienie w tej sprawie. Pojechałem od razu do lekarza, zrobiłem obdukcję i zrobiłem, jak podpowiedzieli mi funkcjonariusze. Teraz czekam na wyjaśnienie sprawy – zwierzał się Olek.
Na koniec dodał, że taksówkarza podszywającego się za klienta widział później prowadzącego taryfę. Zdradził mi również, że jego kolegów pracujących u przewoźników spotykały analogiczne sytuacje.
Z nimi również się skontaktowałem. Każdy potwierdził, że "złotówy" już od pewnego czasu urządzają łapanki na przewoźników. Jednym z miejsc ich działań jest właśnie Dworzec Centralny.
Również i Olek został wcześniej o tym uprzedzony, więc był świadom, że na dworcu nie czeka go nic dobrego. Natomiast zachowanie tajemniczego klienta, tylko potwierdziło jego obawy.
Strzykawką w tapicerkę
Po usłyszeniu tych opowieści postanowiłem przeprowadzić małe śledztwo i ustalić, czy takich poszkodowanych “Olków” jest więcej. W końcu nieraz słyszałem o “obywatelskich zatrzymaniach”, ale nie myślałem, że jest to zakrojone na tak szeroką skalę, a taksówkarze podszywając się pod klientów, uprawiają wręcz samowolkę – a ta nigdy nie kończy się dobrze.Na jednej z większych grup dla kierowców przewoźników opublikowałem post, w którym opisałem historię Olka i zadałem pytanie, czy takie działania ze strony taksówkarzy są permanentne oraz czy któryś z członków grupy był uczestnikiem takich zdarzeń.
No i się zaczęło. Część osób dopingowała działaniom “tajniaków”. Inni mieli nadzieję, że sami trafią na jednego z nich, żeby osobiście nim się zająć. Jednak w gąszczu głupich uwag i “pytań w odpowiedzi na pytanie” znalazło się kilka perełek.
Podobnych głosów było więcej.
Okazuje się więc, że mamy dwie strony konfliktu, którego ofiarami padają najczęściej młodzi ludzie z zagranicy poszukujący pracy w Polsce. Rzeczywiście są oni zatrudniani przez “właścicieli stajni” posiadających po kilkanaście aut na wynajem w swojej flocie. Natomiast Olek do nich nie należał.
Moją uwagę najbardziej przykuł jednak komentarz pana Andrzeja – taksówkarza z długoletnim stażem, który zamiast wieszać psy na popularnych przewoźnikach, wsiadł w swoją taryfę i pojechał z duchem czasu, przesiadając się na Ubera/Bolta. – Tak. Jest sporo takich przypadków. Powszechną metodą jest też wstrzykiwanie w tapicerkę siedzeń cuchnących czy żrących substancji z opóźnionym działaniem – napisał kierowca.
Zaintrygowany nietypowym w dobie COVID-u zastosowaniem strzykawki, napisałem do niego wiadomość prywatną z prośbą o szczegóły. – Widziałem już na warsztacie taką flotową Fabię po takim numerze… W środku rozebrana była do gołej blachy, bo smród był nie do wytrzymania i wszystko nim przeszło. Chłopaki, którzy to rozbierali, ponoć rzygali jak koty – kontynuował Andrzej.
– A ile takich aut stoi w krzakach, bo nie opłaca się wymieniać całej tapicerki??
A leasingi trzeba płacić, więc sfingowane są też kolizje, żeby wyszła szkoda całkowita...
Wtedy, chociaż ubezpieczalnia pokryje koszty – rozmyślał.
Dzięki kolejnym komentarzom dowiedziałem się, że taksiarze mają nawet prywatną grupę na Facebooku, gdzie wrzucają filmiki z takich akcji. Nierzadko wulgarnych, chamskich, a wręcz nawet agresywnych.
I choć trzeba przyznać, że w niektórych przypadkach taksówkarskie "kontrole" mają rację bytu – bo w końcu nie każdy kierowca przewoźnika posiada odpowiednie licencje i oznakowanie na samochodzie – to jednak nie upoważnia to taksówkarzy do samodzielnego egzekwowania prawa. Od tego jest policja.
Rada? Pojechać w ślady Pana Andrzeja i dostosować się do nowych realiów. W końcu mamy XXI wiek i nie każdy chce słuchać drętwych żartów i płacić pięć dych za przejechanie 5 km.