Morawiecki wdraża program "Miska ryżu". Wszystko pod płaszczykiem walki z inflacją

Konrad Bagiński
Podsłuchany 9 lat temu w restauracji "Sowa i przyjaciele" Mateusz Morawiecki, ówczesny prezes BZ WBK, chwalił innych polityków za umiejętne obniżanie oczekiwań społeczeństwa. Określił je dosadnie jako "zapier*alanie za miskę ryżu". Wiele wskazuje na to, że ten program realizuje właśnie teraz przy pozorowanej walce z inflacją.
O obniżeniu oczekiwań społeczeństwa - skrótowo zwanym "zapier*alaniem za miskę" ryżu - Morawiecki mówił już na taśmach z "Sowy i przyjaciół" Piotr Molecki / East News
W skuteczność walki z inflacją wierzy już tylko najtwardsze jądro elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Z najnowszego badania przeprowadzonego na zlecenie "Rzeczpospolitej" wynika, że aż 70 proc. ankietowanych źle ocenia skuteczność domniemanej walki rządu z inflacją. Ale działania władz w tej materii pozytywnie odbiera 23 proc. badanych. Grupa 16 proc. została przez autorów badania określona jako twardy elektorat PiS. Czyżby głosujący na tę partię nie odczuwali wzrostu cen i spadku wartości pieniądza?
Czytaj także: Człowiek premiera: za Tuska było gorzej. "Opozycja liczy, że wyborcy mają pamięć złotej rybki"
- Wszyscy odczuwamy inflację, ale w różny sposób. Wszyscy kupujemy żywność, w jakimś stopniu korzystamy z prądu, gazu, bezpośrednio lub pośrednio płacimy za paliwo. Inflacja wpływa na nas wszystkich, bo ona dotyczy wydatków konsumpcyjnych. Najsilniej odczuwają ją najbiedniejsze gospodarstwa domowe, które na konsumpcję wydają największą część swojego budżetu. To w dużej mierze elektorat PiS – tłumaczy w rozmowie z INNPoland.pl dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.


To znane z ekonomii prawo Engla. Niemiecki badacz już w XIX wieku wyliczył, że w miarę wzrostu dochodów wydatki na żywność stają się coraz wyższe, ale stanowią coraz mniejszy procent wydatków w ogóle.

Tracimy też oszczędności

Dudek dodaje, że bogatsze gospodarstwa domowe mniej (relacji do swoich dochodów) wydają na jedzenie i podobne wydatki. Ale nie znaczy to, że nie tracą przez inflację. Z jednej strony muszą coś jeść, z drugiej zaś inflacja zjada ich oszczędności. Niestety to samo dotyczy też gospodarstw mniej zamożnych, które też (od niedawna) oszczędzają.

- W Polsce rośnie liczba gospodarstw, które mają oszczędności i starają się je robić. To trend pozytywny, ale niestety gospodarstwa biedniejsze trzymają oszczędności na lokatach w instytucjach finansowych czy nawet "w skarpecie" - czyli w gotówce. Przez to inflacja jest dla nich dużo bardziej dotkliwa – mówi ekonomista.

Dodaje, że inflację każdy odczuwa inaczej – ba, każdy ma własną. Oficjalne 7,7 proc. zostało wyliczone na podstawie obserwacji cen określonego statystycznego koszyka zakupowego. Ponad jedną czwartą zajmują w nim wydatki na jedzenie, prawie jedną piątą wydatki mieszkaniowe, niemal 10 proc. transport. W rzeczywistości taki koszyk może nie istnieć, bo każdy wydaje pieniądze inaczej. Podczas gdy dla jednych gospodarstw inflacja wynosi kilka procent, dla innych jest już dwucyfrowa.

Co więcej – z badań Szkoły Głównej Handlowej wynika, że obecnie poziom obaw przed rosnącą inflacją jest w Polsce najwyższy od ćwierćwiecza. Trzy czwarte badanych uznaje, że wzrost kosztów utrzymania jest "bardzo znaczący". Takich ocen nie było od momentu, gdy zainicjowano badanie w roku 1996.

Skąd więc bierze się przekonanie, że rządowi świetnie idzie walka z inflacją?

- Moim zdaniem to efekt narracji i propagandy. Rząd i Narodowy Bank Polski twierdzą zgodnie, że inflacja przyszła z zachodu, że to nie nasza wina, że odpowiadają za nią Unia i Putin. Część gospodarstw domowych zaciska zęby i uznaje, że musi pocierpieć – mówi Sławomir Dudek.
Czytaj także: Możemy stracić kolejne pieniądze z Unii. Bo rząd zapomniał poinformować o jednej rzeczy
Zwraca też uwagę na zbieżność obecnej narracji władzy z podsłuchanymi w restauracji "Sowa i przyjaciele" rozmowami Mateusza Morawieckiego dotyczącymi "management of expectations" – zarządzania oczekiwaniami. Morawiecki opowiadał swoim rozmówcom, że należy najpierw obiecać ludziom, że będzie lepiej, ale później odwrócić sytuację i skłonić do zaakceptowania gorszej, przejściowej sytuacji. Zaakceptować wysoka inflację, przeczekać. Przecież musi być gorzej, żeby było lepiej.

Morawiecki komplementował wtedy europejskich przywódców - Angelę Merkel, Nicolasa Sarkozy'ego i Francoisa Hollande'a. Twierdził, że świetnie radzą sobie z rozbudzonymi oczekiwaniami ludzi.

- Przez pięćdziesiąt lat ludziom się wydawało, że zawsze będzie lepiej, emerytury będą dość wysokie, żyć będziemy coraz dłużej, służba zdrowia będzie za darmo ku*wa i edukacja za darmo, oni tą krzywą, która wiesz tak szła co do oczekiwań, oni muszą ją odkręcić, nie. I takie rzeczy się dzieją. […] To co robi Merkelowa... Ona działa na najważniejszych rzeczach społeczeństwa czyli oczekiwaniach. Management of expectations. Jak ludzie ci zapier*** za miskę ryżu, jak było w czasach po drugiej wojnie światowej i w trakcie, to wtedy gospodarka cała się odbudowała – mówił Morawiecki 8 lat temu.

Mówienie o wojnie to nie przypadek

Kiedy jego rozmówczyni mówi, że "przyzwyczaić się do lepszej sytuacji jest daleko łatwiej niż do gorszej", Morawiecki odpowiada: "Najlepszym sposobem zawsze była wojna. Wojna zmienia perspektywę w pięć minut".

- I to się właśnie dzieje – mówi Sławomir Dudek. Przypomina, że najpierw rząd narozdawał sporo pieniędzy. Teraz społeczeństwo musi zmierzyć się z inflacją.
Czytaj także: Zapytaliśmy ekspertów o tarczę antyinflacyjną. Ich ocena nie spodoba się premierowi


- Owszem, Putin, gaz, ceny energii mają wpływ na inflację. Ale w Polsce czynniki wewnętrzne odgrywają w niej rolę o wiele większą niż w innych krajach. Pokutuje polityka rozdawnictwa i konsumowania, nie inwestycji. Zauważmy, że inflacja była wysoka już przez pandemią, wtedy gdy ropa była po 30 dolarów – zwraca uwagę.

Dodaje, że teraz rząd i NBP stosuje retorykę wojenną, zrzuca odpowiedzialność na innych. I część elektoratu w to uwierzyła – mimo tego, że inflację odczuwają. Dudek tlumaczy, że mają po prostu inny "próg bólu".

- Moim zdaniem inflacja utrzyma się przez dłuższy czas i będzie ubywało gospodarstw domowych, które akceptują te koszty i redukcję swoich oczekiwań – mówi. Jego zdaniem przełom w myśleniu tych kilkunastu procent społeczeństwa może nadejść na wiosnę.

- Dziś z badań już widać, że kupujemy gorsze rzeczy, niższej jakości, szukamy substytutów. Może i kupimy więcej chleba za płacę minimalną, ale nie o to chodziło. Chcieliśmy lepszego chleba, lepszych produktów, możliwości wysłania dzieci na korepetycje, rozwoju. Z tego trzeba dziś rezygnować. Moim zdaniem rząd idzie na przeczekanie. Tarcza niczego nie rozwiązuje, to jest marnotrawstwo. To kolejny transfer "+" do swojego elektoratu - 10 miliardów w ciągu kwartału. W kwietniu będziemy mieli podwyżki cen energii i wtedy to zaboli. Zobaczymy, czy management of expectations zadziała – mówi Sławomir Dudek.

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl