Sprzedał spragnionej wodę. Ta przysoliła mu 1200 zł mandatu za brak paragonu

Konrad Bagiński
Właściciel likwidowanego sklepu, który sprzedał bez paragonu wodę pracowniczce skarbówki został przez sąd uznany za winnego, ale nie poniesie żadnej kary. Urzędnicy chcieli mu wlepić 1200 zł mandatu.
Sąd nie ukarał przedsiębiorcy, który sprzedał wodę spragnionej kobiecie. Była to prowokacja skarbówki pxhere.com
Przedsiębiorca z Baćkowic (świętokrzyskie) dał się latem namówić na sprzedaż wody pewnej klientce. Sklep był zamknięty, trwała jego likwidacja, ale przedsiębiorca zlitował się nad spragnioną (w jego mniemaniu) kobietą. Ta okazała się pracowniczką Urzędu Skarbowego i odwdzięczyła mu się mandatem w wysokości 1200 zł za sprzedaż wody bez paragonu. Wartość butelki wody z naliczonym przez przedsiębiorcę rabatem wyniosła 1,44 zł.

Poirytowany przedsiębiorca, którego sprawę opisuje Onet.pl nie przyjął kary, skarbówka poszła więc z tym do sądu. Właśnie zapadł wyrok - sąd uznał mężczyznę za winnego naruszenia przepisów, ale odstąpił od wymierzania mu kary. Musi jedynie zapłacić ok. 30 zł kosztów sądowych.
Czytaj także: "Nabycie sprawdzające". Prowokacje skarbówki staną się legalne
Ze słów przedsiębiorcy wynika, że przyjechał w lipcu do likwidowanego sklepu, który prowadził wcześniej wraz z żoną. Wtedy weszła do niego nieznana mu kobieta i poprosiła o butelkę wody. Oznajmił jej, że sklep jest zamknięty, ta jednak nalegała. Przedsiębiorca uległ - twierdzi, że nie sprzedałby jej niczego innego, ale dworze panował upał i był przekonany, iż kobieta jest spragniona. Na kalkulatorze wyliczył rabat - bo podczas wyprzedaży towaru systematycznie obniżał ceny - i przyjął 1,44 zł zapłaty.


Wtedy okazało się, że kobieta jest ze skarbówki a cała sytuacja była prowokacją. Nie pomogło nabicie towaru na kasę. Sąd w pewien sposób stanął po stronie przedsiębiorcy, uznając jego winę, ale nie wymierzając mu kary.

To nie pierwszy taki numer

Cała sytuacja wydaje się niemal bliźniaczo podobna do słynnej historii z żarówką. O prowokacji urzędniczek lokalnej Izby Administracji Skarbowej w Olsztynie usłyszała już chyba cała Polska: urzędniczki poszły do warsztatu samochodowego i poprosiły o wymianę żarówki w aucie. Mechanik zmienił im żarówkę na własną, "prywatną" – a całą operację wycenił sobie na 10 złotych. W odpowiedzi dostał mandat na 500 złotych.

Z pozoru sprawa była prosta: do warsztatu w Bartoszycach zgłosiły się dwie panie z prośbą o wymianę żarówki w samochodzie. Warsztat nie prowadził sprzedaży, mechanik sięgnął więc do prywatnego zasobu i żarówkę wymienił. Zapytany o cenę tej operacji, miał odpowiedzieć (a według obu pań z Izby "zażądać"): "da pani jakieś 10 złotych".

Sąd pierwszej instancji stanął po stronie mechanika (winny, ale bez wymierzania kary), skarbówka się odwołała. Potem jej apelacja została wycofana a naczelnik wydziału za tę prowokację i upieranie się przy swojej racji zapłaciła stanowiskiem.