Wysokie ceny prądu to wina UE – twierdzą polskie elektrownie. Tłumaczymy, dlaczego to manipulacja
Gdyby państwowe elektrownie poświęciły tyle samo energii na inwestowanie w alternatywne źródła energii, co na przekonywanie nas, że nie są odpowiedzialne za wysokie ceny prądu, przestałyby marnować pieniądze. Zobaczmy, jak organizatorzy akcji o prądzie próbują zaklinać rzeczywistość.
To nie pierwsza tego typu akcja. Jeszcze w grudniu podobne informacje propagował Polski Komitet Energii Elektrycznej, stowarzyszenie państwowych koncernów energetycznych. W jego skład wchodzą m.in. PGE Polska Grupa Energetyczna S.A., Tauron Polska Energia S.A., Enea S.A. i ENERGA S.A. Aż 59 proc. rachunku za prąd to "uprawnienia do emisji CO2 wynikające z polityki klimatycznej UE" – czytaliśmy na billboardach i w ulotkach.
Z zestawienia przedstawionego przez PKEE wynika, że w skład ceny prądu wchodzą opłaty klimatyczne (59 proc.), koszty produkcji energii (25 proc.), koszty OZE i efektywności energetycznej wynikające z polityki UE (8 proc.), koszty własne sprzedawców, czyli m.in. obsługa klienta i zatrudnienie pracowników (6 proc.). Do tego dochodzi 1 proc. akcyzy i 1 proc. marży sprzedawcy energii.
Czytaj także: Boleśnie przekonujemy się, że węgiel to czarne złoto: brudne, ciąży i nie opłaca się nim palić
Teraz podobne informacje rozsiewa podmiot o nazwie Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie. Tworzą go Tauron Wytwarzanie, Enea Wytwarzanie, Enea Połaniec, PGE GiEK oraz PGNiG Termika. Co ciekawe – TGPE jest też członkiem PKEE, odpowiedzialnego za poprzednią kampanię. Można odnieść wrażenie, że akcja z grudnia nie przyniosła spodziewanych efektów, skoro teraz odpalono kolejną, bardziej stanowczą w przekazie. „POLITYKA KLIMATYCZNA UE = DROGA ENERGIA WYSOKIE CENY” - bije po oczach napis na billboardzie.
To nie Unia zarabia, to polski budżet
Jednocześnie nowa akcja powiela wszystkie manipulacje poprzedniej. Po pierwsze: dziś w Polsce z węgla produkuje się ok. 70 proc. energii. I to nie jest wina UE. Węgiel to bardzo drogie źródło energii, cena "czarnego złota" ciągle rośnie i już raczej nie będzie spadać. Wydobycie i transport są coraz droższe. To powoduje, że coraz częściej importujemy tańszy prąd z krajów, które w większym stopniu niż Polska korzystają z bezemisyjnych źródeł energii. Obecnie już 10 proc. energii elektrycznej kupujemy za granicą.Po drugie: koszt produkcji energii to nie to samo, co rachunek za prąd. Cena prądu to tylko jedna ze składowych faktury od sprzedawcy. W rozliczeniu znajdziemy jeszcze opłatę abonamentową, opłatę sieciową stałą, sieciową zmienną, jakościową, opłatę OZE, przejściową, kogeneracyjną i mocową. Sam koszt energii to mniej niż połowa przeciętnego rachunku, resztę pochłaniają różne abonamenty i opłaty. Zwróćmy szczególną uwagę na opłatę mocową. Pod tym ładnie brzmiącym kryptonimem kryje się danina, która w całości trafia do elektrowni węglowych. Bez tych pieniędzy groziłoby im bankructwo.A to tylko jedna ze składowych faktury za prąd, która nie idzie na rozwój energetyki, ale na zamrożenie obecnego status quo. Bo na górnictwo i spalanie węgla trafia o wiele więcej pieniędzy, w tym te, które teoretycznie wynikają z polityki klimatycznej UE. Opłaty – faktycznie stanowiące ok. 60 proc. kosztów produkcji prądu i ok. 30 proc. rachunku za energię - w całości trafiają do polskiego budżetu. Tylko w zeszłym roku budżet wzbogacił się na opłatach o ok. 25 miliardów złotych. Od początku istnienia systemu handlu emisjami państwo polskie zarobiło na tym 57,5 miliarda złotych.
Połowa tych pieniędzy musi iść na poprawę jakości powietrza i projekty ekologiczne. W praktyce znaczną częścią tych środków dysponuje Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Dokłada się on do wymiany pieców, elektryfikacji transportu itp. Drugą połowę rząd może wydać na co chce. Mógłby na przykład zainwestować w modernizację polskiej energetyki. Ale robi coś innego - pompuje pieniądze w coraz bardziej nierentowne kopalnie.
Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl