Raz podwójna pensja, raz brak składek. Państwo godzi się na okradanie pracowników

Konrad Bagiński
Państwowe instytucje – i trudno uznać, by robiły to nieświadomie – napędzają potężną patologię rynku pracy. Zlecając usługi najtańszym firmom, zgadzają się na wypłacanie ich pracownikom minimalnych pensji. A teraz nawet na obniżanie ich przyszłych emerytur – bo skąpi pracodawcy opracowali nowy trik na oszczędności.
Ochroniarze często dostają podwójną pensję raz na dwa miesiące - pracodawcy "oszczędzają" na ich składkach Jakub Kaminski/East News
Nowy proceder unikania składek ZUS opisuje money.pl. Na czym on polega? Państwowe czy publiczne instytucje zlecają mnóstwo usług firmom zewnętrznym. To tzw. outsourcing, najczęściej obejmujący usługi ochrony czy sprzątania. W każdym przetargu na takie zlecenia najważniejsza jest cena – wygra ten, kto zażąda najmniej pieniędzy. Zdarza się, że zatrudnienie pracowników jest tańsze niż bezpośrednie wypłacenie im pensji minimalnej – urzędnicy zlecający przetargi muszą to widzieć, ale akceptują tak stan rzeczy.

Wielu przedsiębiorców kombinuje więc z wynagrodzeniami pracowników, dzieląc je np. na kilka umów i wypłacając pensje co drugi miesiąc, chociaż jest to wbrew prawu – pisze money.pl. W efekcie pracownicy (na przykład ochrony) mają odprowadzane zaniżone składki emerytalne, a do tego mogą nie mieć w przyszłości prawa do emerytury minimalnej.
Czytaj także: Marek Piekarczyk zdradził wysokość swojej emerytury. To brzmi jak żart
Patent jest taki: pracownik w jednym miesiącu dostaje zlecenie ze swojej macierzystej firmy, z opłaconym ZUS-em. Jednocześnie dostaje drugie zlecenie z innej firmy, również kontrolowanej przez jego pracodawcę. Ale ta druga firma nie musi już opłacać składek ZUS, bo zostało ono opłacone przez pierwszą. W ten sposób pracownik dostaje do ręki dwie pensje w jednym miesiącu. W kolejnym miesiącu formalnie zostaje bez pracy – nikt nie opłaca jego składek, w tym emerytalnych. Pracuje praktycznie na czarno i bez pensji – bo podwójną dostał miesiąc wcześniej.


Money.pl zwraca uwagę, że w branży ochrony pracuje dziś ok. 200 tysięcy osób, w tym spora grupa z dość niskimi kwalifikacjami zawodowymi. Zamiast zyskiwać legalne zatrudnienie z pełnymi prawami emerytalnymi, część z nich ma płacone w kratkę i składki opłacane co drugi miesiąc. Formalnie pracują więc 6 miesięcy w roku i tylko ten okres liczy im się do emerytury. Część z nich miałaby jednak problemy ze znalezieniem lepszej czy innej pracy, więc godzi się na takie traktowanie.

Rządzi najniższa cena

Instytucje publiczne mają ściśle wyznaczony budżet na tego typu usługi i zwykle jest to najniższa stawka krajowa godzinowa - obecnie to 19,70 zł brutto. By wygrać przetarg, firmy ochroniarskie i sprzątające muszą się do tych cen dostosować – pisze money.pl.

By zejść z ceny, a jednocześnie nie dokładać do biznesu, pracodawcy optymalizują wynagrodzenia tworząc konstrukcje przypominające labirynt Minotaura – dodaje portal.
Czytaj także: Gdzie pracują Polacy i ile zarabiają? GUS pokazał dane z rynku pracy
Portal zwraca uwagę na fakt, że takie praktyki mogą mieć miejsce nawet w instytucjach, które zastrzegają w przetargu, że pracownicy zleceniobiorcy muszą mieć umowę o pracę. W takich umowach są często zapisy, iż wykonawca może zlecić wykonanie usługi innemu podmiotowi. Nie ma też zakazu dzielenia wypłaty na kilka umów. W ten sposób nawet instytucje publiczne pod fasadą dbania o dobro pracowników zleceniobiorcy, przyczyniają się do narastania patologii na rynku pracy.