Policz swoją własną inflację. Ja to zrobiłem - i wynik zwalił mnie z nóg

Konrad Bagiński
11 kwietnia 2022, 16:16 • 1 minuta czytania
Dwa lata temu można było wyjść z supermarketu z rachunkiem na około 100 złotych, dziś - jeśli nie widzisz dwójki z przodu - to zastanawiasz się, czy wszystko policzyłeś. O ile wzrosły ceny podstawowych produktów? Postanowiłem to sprawdzić na własnym przykładzie i włos mi się na głowie zjeżył.
Ceny żywności i podstawowych artykułów rosną o wiele szybciej, niż oficjalna inflacja PIOTR KAMIONKA/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google

Jesteśmy typową rodziną 2+1, mieszczącą się w abstrakcyjnych kryteriach klasy średniej z tzw. Polskiego Ładu. Mamy nieduże mieszkanie, małe dziecko i kredyt. Od kilku miesięcy widzimy, jak bardzo rosną nasze wydatki na podstawowe artykuły.


To obserwacja subiektywna, postanowiliśmy więc sprawdzić jak naprawdę wzrosły nasze wydatki w ciągu ostatnich miesięcy. Większość zakupów robimy w dwóch sklepach, które mają program lojalnościowy, umożliwiający archiwizację paragonów. Mowa o Lidlu i Leclercu – te dwa sklepy mamy najbliżej domu, więc wizytujemy je regularnie. Pochodzi z nich gros artykułów, których używamy w domu.

Z wydatków postanowiłem nie wyrzucać kilku rodzajów produktów – na przykład alkoholu, płynu do spryskiwaczy czy kosmetyków i chemii kupowanej w marketach. Powodów jest kilka. Nie stanowią one znacznego odsetka naszych wydatków w supermarketach i są kupowane regularnie. Odsianie ich z rachunków byłoby pracochłonne i mało efektywne. Większość kosmetyków i chemii i tak kupujemy w drogeriach.

W wyliczeniach nie uwzględniłem też tzw. jedzenia na mieście, leków, paliwa do samochodu i usług. Widzimy jednak o ile więcej płacimy za bak benzyny czy choćby fryzjera. W moim przypadku cena za strzyżenie wzrosła o 15 procent – mowa tylko o roku 2022.

W naszych wydatkach nie wziąłem też pod uwagę pieczywa, jaj i części warzyw – te rzeczy kupujemy na lokalnych bazarach i w dobrych piekarniach. Każdy jednak widzi o ile zdrożało pieczywo – w naszym przypadku zgrubnie i pobieżnie oceniamy to na 10 do 30 proc. tylko w tym roku. Bułka beta w Putce kosztowała niedawno 2,50 zł, teraz jej cena przekroczyła 3 złote. Wychodzi ponad 20 procent.

W ostatnich miesiącach wydajemy więcej na gotowe jedzenie, w związku z tym nasze rachunki w marketach powinny spaść. Cóż, nie za bardzo to widać po paragonach.

Jeszcze na początku tego roku paczkę żółtego sera w plastrach można było w Leclercu kupić za 3,69 zł. Dziś minimalna cena to 4,39 zł za paczkę – a to oznacza podwyżkę rzędu prawie 20 procent. Uwaga, ten wynik jest jeszcze "zafałszowany" przez obniżkę VAT na żywność. Faktycznie powinniśmy do tego doliczyć kolejne 5 procent. Nie oszukujmy się, że dzięki obniżce podatku płacimy za coś mniej – wszystko i tak jest finansowane z naszych podatków. Również inflacja pompuje budżet, dzięki niej wpływy do państwowej sakwy są o wiele wyższe i rząd będzie się nimi chwalił. Wracając do sera – faktycznie zdrożał o prawie 25 procent w ciągu 3 miesięcy.

Opakowanie śledzi w sosie popularnej marki kosztowało przed Bożym Narodzeniem 5,69 zł, wczoraj widziałem je za 7,38 zł. Podrożało o 30 procent, ale biorąc pod uwagę niższy VAT, faktyczna podwyżka sięga 35 procent. Jeszcze na początku 2021 roku świeży mintaj w Lidlu kosztował 29,90 zł za kilo. Ostatnio płaciłem za niego 37,04 zł za kilo. W ciągu roku jego cena poszła w górę o 24 procent. Bez tarczy – o prawie 30 procent.

W listopadzie na podstawowe zakupy w supermarketach wydaliśmy niecałe 1300 złotych. W grudniu ta suma podskoczyła do prawie 1500 złotych. W styczniu poszło na nie prawie 1700 złotych. W lutym - 1250 złotych, ale zamówiliśmy sporo gotowego jedzenia. Gdyby je doliczyć, suma wydana na jedzenie i podstawowe zakupy przekroczyłaby 2000 złotych. W marcu w supermarketach zostawiliśmy prawie 1600 złotych i to znowu pomimo zamawiania gotowego jedzenia.

Efekt? Tak zwane "życie" kosztowało nas grubo ponad 2200 złotych. Rachunki za jedzenie i podstawowe zakupy rosną w naszym przypadku o jakieś 200 złotych miesięcznie. W porównaniu do stycznia 2022 życie w marcu było dla nas o 30 procent droższe. Zauważmy, że nie zmieniamy swojego trybu życia – staramy się nie być rozrzutni, ale też nie musimy specjalnie oszczędzać. Mówimy tylko o zaspokajaniu podstawowych potrzeb – bez wydatków na rozrywkę, kulturę, wyjazdy. Nie wspominam też o tym, że podrożał nasz kredyt, przedszkole dla dziecka, prąd, wywóz śmieci.

Jak to się ma do oficjalnie liczonej inflacji?

Nijak, bo oficjalna inflacja jest liczona przez Główny Urząd Statystyczny na podstawie tysięcy wskaźników. Wchodzi w to zarówno jedzenie, jak i paliwo, ubrania, komunikacja, samochody. Nie jest tajemnicą, że drożejąca żywność najbardziej uderza w portfele osób najmniej zamożnych.

Wskaźnik inflacji wylicza się według dość skomplikowanej metodologii i wymaga to mnóstwa danych. Inflacja to spadek siły nabywczej waluty, wiąże się ze wzrostem cen. De facto każdy z nas ma swoją własną inflację - każdy inaczej ją odczuwa. Główny Urząd Statystyczny wylicza z tego pewnego rodzaju średnią.

Ceny żywności to tylko jedna ze składowych inflacji. Wliczamy do niej również tysiące różnych innych produktów i usług. Fakt, że za cebulę zapłacimy złotówkę więcej, ale za fryzjera tyle samo, co rok wcześniej, oznacza, że wzrost cen jest niewielki.

Z danych GUS wynika, że paliwa podrożały w ciągu zaledwie jednego miesiąca (wobec lutego tego roku) o 28 proc., energia o 4,4 proc., a żywność o 2,2 proc. To jednak dane w pewnym stopniu teoretyczne. Wegetarian nie obchodzi wzrost cen mięsa, abstynenci nie przejmują się cenami. A propos alkoholu – w 2019 roku butelka wiśniówki znanej marki kosztowała 21 złotych, w 2020 – 24 złote, dziś 26 złotych bez promocji.

Z danych zebranych przez UCE RESEARCH i Hiper-Com Poland w raporcie pt. "Indeks cen w sklepach detalicznych" wynika, że już styczeń br. mocno zaskoczył Polaków w sklepach podwyżkami. Średnio wyniosły 17,6 proc., patrząc na dane z tego i zeszłego roku. Zdrożała dosłownie każda z 12 obserwowanych kategorii. Na szczycie tabeli znalazły się produkty tłuszczowe ze wzrostem o 58,7 proc. Wśród nich rekordzistą jest olej, który podrożał aż o 73,5 proc.

Wiele osób podejrzewa, że rząd ukrywa prawdziwą inflację. W rzeczywistości byłoby to możliwe, ale bardzo ryzykowne i działające na krótką metę. Główny Urząd Statystyczny musi liczyć inflację według ogólnounijnych zasad. Pod uwagę bierze wirtualny koszyk zakupowy. Jego część to żywność, inna część to np. obuwie i ubrania, jeszcze inna to usługi czy samochody.