"Turystów brak". Pustki w ukochanej miejscowości Polaków

Krzysztof Sobiepan
12 lipca 2022, 19:09 • 1 minuta czytania
– Dopadł nas kryzys, turystów brak – mówią sklepikarze w jednej z popularniejszych miejscowości wakacyjnych w Polsce. Zazwyczaj tętniące życiem uliczki są opustoszałe, jakby sezon nigdy się nie rozpoczął. Wszystkiemu winna jest inflacja.
Szklarska Poręba i okoliczne szlaki świecą pustkami Fot. Mariusz Grzelak/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google

Szklarska Poręba bez turystów

– Dopadł nas kryzys. W Szklarskiej Porębie jest zdecydowanie mniej turystów, a nawet jeśli przyjeżdżają, to niekoniecznie zostawiają pieniądze – skarżą się Polsat News sprzedawcy z miejscowości.


Niezwykle popularne miejsce na wakacje straszy pustymi ulicami nawet w samo południe. Dziennikarzom udaje się zaciągnąć języka u dosłownie pojedynczych przypadków.

– Tu było pełno ludzi! W zeszłym roku staliśmy chyba z półtorej godziny, żeby na Kamieńczyk się dostać. Takie tu były tłumy! A w tym roku jest spokój, cisza – wspomina turysta spotkany przed wejściem na szlak turystyczny.

Inna wczasowiczka ocenia, że w jej hotelu jest "może 10 proc. gości, którzy zwykle się w tym okresie tu zatrzymują". – Jesteśmy tym zszokowani. Dzięki temu (gospodarze) bardzo o nas teraz dbają – żartuje.

Przedsiębiorcy ze Szklarskiej Poręby mówią zaś, że dotkliwie odczuwają kryzys. Dodają, że wiele polskich rodzin wykorzystało bon turystyczny w zeszłym roku, a w obecnym sezonie dużo osób rezygnuje z urlopów.

– Mocno skrócił się okres wyprzedzenia rezerwacyjnego. Ludzie czekają do ostatniej chwili, bo sytuacja ich do tego zmusza: inflacja, pandemia, obostrzenia, sytuacja związana z Ukrainą — mówił Paweł Pędziwilk, dyrektor generalny "Blue Mountain Resort" w Szklarskiej Porębie.

Jak wynika z ostatniego badania firmy GfK, w wyniku rosnącej inflacji aż 57 proc. Polaków zmieniło plany wakacyjne, a 21 proc. całkowicie zrezygnowało z letnich wyjazdów.

Przez inflację drogie… toalety?

Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, inflacja uderza we wczasowiczów wszędzie – nawet … w toalecie.

Od czterech lat skorzystanie z publicznej toalety w Gdańsku kosztowało 2 złote. Ale i do tych przybytków dotarła inflacja. Dziś, dzięki decyzji prezydenta Gdańska, wejście do toalety kosztuje już 4 złote. Turyści i mieszkańcy odbierają nowe ceny ze zdziwieniem.

W komentarzach pojawia się sporo zrozumienia — bo w końcu mamy sporą inflację, a ceny rosną — ale i złości, bo 4 złote za możliwość zrobienia siusiu albo czegoś większego to po prostu sporo.

Nowoczesne szalety miejskie, które stoją w sześciu lokalizacjach przy gdańskich plażach, wyglądają bardzo dobrze — pisze serwis Trojmiasto.pl. Ale jednocześnie pyta, czy 4 złote z możliwość skorzystania z nich to nie za dużo?

Serwis przypomina, że w latach 2018-2020 na plaży w Gdańsku powstało łącznie sześć bliźniaczych nowoczesnych toalet. Obiekty powstały między Jelitkowem a Brzeźnem. Łączny koszt realizacji wszystkich obiektów wyniósł 5,9 mln zł — to daje prawie milion złotych na toaletę. Miasto z ich dzierżawy uzyskuje zaledwie 64 tysiące złotych rocznie, resztę bierze dla siebie firma dzierżawiąca owe przybytki. Ale ponosi też koszty wody, pensji pracowników i utrzymania toalet w czystości.

Internauci zwracają uwagę, że 4 złote to i tak niewiele w porównaniu do jednej z toalet w Kołobrzegu. Jej właściciel wycenił możliwość skorzystania z niej na równe 10 złotych.