Rząd rozda po 3 tys. zł na węgiel (lub cokolwiek). Eksperci: Przepalanie olbrzymich ilości gotówki
Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Rząd przyjął już projekt ustawy o dodatku węglowym, a w środę doszło do pierwszego czytania w Sejmie. Opozycja w ostrych słowach komentowała nowy pomysł, zarzucając PiS i koalicjantom, że doprowadzili do "gigantycznego kryzysu energetycznego" i znów "dzielą Polaków".
Najpierw ceny maksymalne, a teraz dodatek węglowy
Chaos wokół węgla trwa. 12 lipca prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę wprowadzającą ceny maksymalne węgla (996,60 zł za tonę). Wystarczył tydzień, aby rząd wpadł na nowy pomysł. W minioną środę minister klimatu i środowiska Anna Moskwa stwierdziła, że ceny maksymalne zastąpi dodatek węglowy.
Dlaczego? Redakcja INNPoland.pl postanowiła zapytać o to MKiŚ. W odpowiedzi Wydział Komunikacji Medialnej resortu wskazuje, że możliwość zakupu węgla w cenie maksymalnej jest "ograniczona ze względu na mniejsze niż spodziewane zainteresowanie dystrybutorów detalicznych udziałem w systemie".
W ramach dodatku węglowego rząd chce przekazać 3 tys. zł gospodarstwom domowym, dla których głównym źródłem ogrzewania jest kocioł na paliwo stałe, kominek, koza, ogrzewacz powietrza, trzon kuchenny, piecokuchnia, kuchnia węglowa lub piec kaflowy na paliwo stałe. Warunkiem jest zasilane węglem kamiennym, brykietem lub peletem, zawierającymi co najmniej 85 proc. węgla kamiennego. Ale to nie jedyne kryterium — po wsparcie będą mogli zgłaszać się wyłącznie ci obywatele, którzy zgłosili źródło ogrzewania do Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków (CEEB).
Brak kryterium, rozdawnictwo i niesprawiedliwość. Polacy punktują pomysł rządu
W piątek Sejm przegłosował projekt ustawy. Choć losy dodatku węglowego nie są jeszcze przesądzone, to na rząd już wylała się fala krytyki. Grzegorz Nawacki, redaktor naczelny "Pulsu Biznesu", wskazuje na Twitterze, że poprzez rozdawanie pieniędzy rząd chce zaskarbić sobie uznanie Polaków.
Część osób krytykuje fakt, że dodatek węglowy będzie można wykorzystać na dowolny cel. "Gdyby rząd rzeczywiście chciał pomóc Polakom w zakupie węgla, dałby im bony", czytamy w komentarzu Roberta Tomaszewskiego, eksperta energetycznego w "Polityka Insight". Na niesprawiedliwość nowego rozwiązania zwrócił uwagę m.in. Roman Giertych, który zasugerował możliwość pozwania Skarbu Państwa.
Oburzenia nie kryją też zwykli obywatele. Na Twitterze aż roi się od komentarzy krytykujących nowe rozwiązanie. Mnóstwo osób zwraca uwagę, że na pomoc dla osób ogrzewających domy węglem zrzucą się wszyscy pozostali. "Nie kiwnęli palcem, a gdy mleko się rozlało, wyciągają kasę z (naszej) kieszeni i mówią "Łapcie! To jest nasz program", czytamy w jednym z komentarzy.
Nie brakuje także stwierdzeń, że kolejny dodatek doprowadzi do "bankructwa Polski". "Równie dobrze można by przeprowadzić Narodową Loterię i rozlosować pomiędzy wszystkich obywateli 3 mln bonów na 1 tys. zł", czytamy na Twitterze. Zdaniem niektórych brak weryfikacji, na co tak naprawdę beneficjent przeznaczy 3 tys. zł to dowód na to, że "rząd z całą pewnością wie, że węgla nie będzie".
Eksperci: "krzywdzące" rozwiązanie i "umywanie rąk"
Na dodatku węglowym suchej nitki nie zostawiają też eksperci. - Jest to rozwiązanie bardzo arbitralne — żeby nie użyć określenia "krzywdzące" z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej — przyznaje w rozmowie z portalem INNPoland.pl dr hab. Waldemar Karpa, ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego. - Z jakiej racji osoby, czy też gospodarstwa domowe, które nie poczyniły żadnych kroków w kierunku wymiany starych pieców (pomimo wielu zachęt, także pieniężnych), nagle w imię dziwnej logiki mogą liczyć na wsparcie, a ci, którzy ogrzewają domy np. gazem — a więc w ekologiczny sposób — nie mogą liczyć na rządową dopłatę? - zastanawia się ekspert.
Podobnie sprawę widzi Jakub Wiech z Energetyka24.pl, który punktuje brak kryterium dochodowego. - Pieniądze przysługują wszystkim gospodarstwom domowym, które ogrzewane są węglem, obojętnie od ich potrzeb w tym zakresie. Co więcej, środki mogą być wydane na cokolwiek. Jest to najlepsza droga do przepalenia olbrzymich ilości gotówki — ocenia. Koszt programu może wynieść nawet do 11,5 mld zł, a Wiech wskazuje, że za taką cenę można kupić "pół reaktora jądrowego". - W obecnym kształcie wygląda to bardziej na umywanie rąk niż sposób wyjścia z podbramkowej sytuacji — twierdzi.
Co z pozostałymi? Dla nich zima też będzie trudna
Szalejąca inflacja i trudności wynikające z trwającej wojny w Ukrainie sprawią, że nadchodząca zima będzie wyzwaniem nie tylko dla osób ogrzewających domy węglem. Dr hab. Karpa alarmuje, że "zwyżki cen gazu są kwestią czasu" i przyznaje, że "nie widzi powodu, dla którego gospodarstwa domowe ogrzewające się gazem miały być wyłączone z procederu dopłat". O uwzględnienie ich w dopłatach apelowała też opozycja.
Jednak pojawia się zasadnicze pytanie — skąd wziąć środki, aby wesprzeć pozostałych obywateli? - Szczególnie w sytuacji naszego kraju, gdzie już mamy do czynienia z iście "rozbuchanymi" i częściowo kontrproduktywnymi wydatkami czy transferami socjalnymi — punktuje ekonomista z ALK.
Rząd mógłby wspierać obywateli ogrzewających się także innymi źródłami, ale niekoniecznie poprzez dopłaty bezpośrednie. Wiech twierdzi, że dużo lepszym rozwiązaniem mogłoby być "zdjęcie obciążeń podatkowych lub rozłożenie ich na raty".
Można to zrobić inaczej
Eksperci są zgodni, że istnieją metody, aby rozwiązać problem gazowy inaczej, niż rozdając pieniądze. Wiech uważa, że rząd powinien przede wszystkim zadbać o odpowiednią logistykę węgla. - Chodzi o to, by surowiec, który został zakontraktowany, był szybko rozładowywany w portach i płynął do składów w całym kraju. Dopiero takie ustabilizowanie rynku może przynieść ulgę konsumentom — tłumaczy.
Na konieczność zapewnienia surowca na rynku zwraca też uwagę dr hab. Karpa. - Gdy węgiel będzie dostępny, konkurencja na rynku wykona swoją "dobrą robotę" i ceny spadną — wskazuje. Jego zdaniem niezbędna jest także jak najszybsza wymiana pieców. - Celowe dopłaty bezpośrednie na ten cel istnieją, należałoby je zintensyfikować — przekonuje. Jego zdaniem pieniądze wydane na ten cel nie będą stracone i należałoby to traktować jako "inwestycję w transformację ekologiczną kraju".
Jednak nie od dziś wiadomo, że PiS ma dość sceptyczny stosunek do rezygnacji z paliw kopalnych. Tyle że teraz to właśnie niedobory surowców pogrążają ekipę rządzącą — jak się okazuje, nawet wśród własnego elektoratu.