"To nie bóstwo, któremu trzeba oddać życie". Adrian Zandberg broni skróconego czasu pracy
- 35-godzinny tydzień pracy. Lewica Razem domaga się zmian korzystnych dla pracowników. Pytanie, co z pracodawcami?
- Lider Razem Adrian Zandberg w rozmowie z INNPoland.pl przekonuje, że Lewica będzie broniła pomysłu i liczy na jego przeforsowanie po kolejnych wyborach do Sejmu
- Zdaniem Zandberga – rynek to nie "bóstwo", któremu trzeba "oddać w ofierze całe nasze życie i cały wolny czas"
Choć w obiegu medialnym najczęściej czytamy o 4-dniowym tygodniu pracy, to pomysł posłanek i posłów Lewicy Razem jest inny: 35-godzinny tydzień pracy. To oznacza pracę po 7 godzin dziennie przez 5 dni w tygodniu. W standardowym ujęciu.
O szczegóły projektu i jego uzasadnienie zapytaliśmy posła wnioskodawcę, czyli Adriana Zandberga, jednego z liderów pratii Razem.
– Zdaje się, że czterodniowy tydzień pojawił się w wypowiedziach pana Tuska. To miłe, że idee partii Razem, takie jak skrócenie czasu pracy, zyskują zwolenników w nieoczywistych miejscach. Więc może podkreślę na początek to, co najważniejsze - nam chodzi o to, żeby skorzystali wszyscy pracownicy. Nie o pilotażowy dłuższy weekend dla wybrańców – powiedział Zandberg w rozmowie z INNPoland.pl.
Jak dodał, plan Razem jest umiarkowany, ale za to obejmuje wszystkich. – Czas pracy chcemy skracać stopniowo, przez całą kadencję. Ustawa daje pracownikom i przedsiębiorcom swobodę ustalenia, jaki tryb będzie dla nich lepszy – podkreślił.
Zandberg zaznaczył też, że oczywiste jest, iż w biurze łatwiej skrócić czas pracy o godzinę dziennie, a w fabryce utrzymać ośmiogodzinne zmiany, ale za to dać ludziom dodatkowe dni wolne.
– Ustawa jest elastyczna. Chodzi o to, żeby przeciętny tygodniowy wymiar pracy nie przekraczał 35 godzin – podkreślił.
"Jesteśmy odpowiedzialni"
Zapytaliśmy też lidera Razem, czy projekt nie będzie zbyt agresywny dla polskiej gospodarki. Przedsiębiorcy zmagają się z kumulacją kryzysów. Dopiero co pożegnali ten, związany z pandemią COVID-19, a tuż po tym kolejne uderzenie – wojna w Ukrainie i kryzys energetyczny.
Do tego rozpędzona inflacja i wzrost kosztów prowadzenia działalności oraz wzrost kosztów pracowniczych. Ponadto zamieszanie podatkowe z Polskim Ładem oraz drastyczny wzrost płacy minimalnej, przy jednoczesnym spowolnieniu gospodarczym.
To szereg negatywnych zmiennych. Jednak poseł Adrian Zandberg broni pomysłu jego partii.
Jesteśmy odpowiedzialni, dlatego nie proponujemy wprowadzenia zmian w tym roku. Z oczywistych przyczyn. Ale ani kryzys energetyczny, ani wojna za naszą wschodnią granicą nie będą trwać wiecznie. Zmiany są zaplanowane stopniowo, na całą kadencję - tak, żeby ich wdrożenie było łatwe dla przedsiębiorstw.
Jak dodał, inną sprawą jest to, że w Polsce "zawsze jest 'zły moment' na zmiany w interesie pracowników, a 'dobry moment' na dopieszczanie najbogatszych".
– Nikt nie pytał, czy stać nas było na kolejne wyrwy w budżecie państwa, na to żeby dodatkowe miliardy popłynęły do kieszeni najzamożniejszych, do udziałowców korporacji – stwierdził poseł.
Dopytywany przez INNPoland, co konkretnie miał na myśli, mówiąc o "wyrwach w budżecie" oraz "miliardach płynących do kieszeni najbogatszych", Adrian Zandberg odparł, że mówił tu o ostatniej serii zmian w podatku dochodowym.
– Te zmiany autoryzował wiceminister finansów Artur Soboń. Mówię też o uszczuplających budżet zmianach w CIT, czy o gigantycznej skali pomocy publicznej dla firm w ostatnich latach – zaznaczył.
– To jest faktycznie bardzo słabo kontrolowane rozdawnictwo publicznego grosza. Ale dziwnym trafem nie wzbudza ono oburzenia wśród tych, którym zawadza na przykład 500+ – dodał.
Adrian Zandberg nie obawia się też, że pomysł ten będzie ciosem dla gospodarki, a konkurencyjność firm działających w Polsce się osłabi.
– Uważam, że nie ma się tu czego bać. Tam, gdzie czas pracy skracano, konkurencyjność gospodarki nie spadła. Zresztą nie przypadkiem sporo firm już teraz decyduje się na krótszy czas pracy. Bo widzą, że w wielu branżach produktywność od tego rośnie, a nie spada. Są na to praktyczne przykłady. I nie mówię tylko o najbliższej mi branży nowych technologii – stwierdził.
Dodał jeszcze, że 20 lat temu w Polsce tydzień pracy został skrócony z 42 do 40 godzin i to w czasie spowolnienia gospodarczego.
– Słyszał pan o jakiejś fali bankructw z tego powodu? Nie, bo gospodarka rynkowa to jest elastyczny mechanizm. To nie bóstwo, któremu trzeba oddać w ofierze całe nasze życie i cały wolny czas – odparł w rozmowie z INNPoland lider Razem Adrian Zandberg.
– Czasem, jak słucham polskich neoliberałów, to mam poczucie, że ich myślenie o gospodarce jest właściwie religijne. 'Nie możemy skrócić czasu pracy, bo Bóg Wolnego Rynku się obrazi i spuści plagi za tę herezję'. Ja, zamiast na dogmatach, wolę opierać się na doświadczeniu. W najbardziej konkurencyjnych gospodarkach pracuje się krócej niż w Polsce. I to nie jest przypadek – dodał.
Krótszy tydzień pracy. Czy oby na pewno?
Prezentując projekty ustaw, które z założenia mają sprzyjać pracownikom, zawsze istnieje obawa, że zmiana taka rykoszetem uderzy właśnie w tych, którym ma pomagać, a przepisy będą obowiązywały tylko na papierze.
Jednak Adrian Zandberg przekonuje, że myśląc w ten sposób, można od razu zrezygnować z ośmiogodzinnego dnia pracy. A także z urlopów, zwolnień lekarskich i kasków na budowach.
– Od tego, żeby kodeks pracy był przestrzegany, jest inspekcja pracy. Chcemy ją zresztą wzmocnić. Odpowiednia nowelizacja jest już złożona w Sejmie – zapewnił.
"Udziałowcy mają się z czego posunąć"
Poseł twierdzi, że podwyżki nie zależą od tego, co opowiada właściciel, tylko od pozycji negocjacyjnej pracowników.
– Zapewniam, że jeśli w dobrze prosperującej firmie szef potrzebuje więcej godzin pracy, to po prostu zatrudni więcej pracowników i zapłaci wyższe stawki. Bo mu się to zwyczajnie opłaca – stwierdził Adrian Zandberg.
Dopytywany, czy nie jest tak, że nawet zdrowa i dobrze prosperująca organizacja ma swoje limity w budżecie, powyżej których jej działalność przestanie być rentowna, odparł, że "jeśli biznes ma potencjał rozwojowy, to zatrudnienie nowych pracowników przyniesie większe dochody".
– A co do zysków - dziś zyski w firmach są i to spore. Widać to w statystykach. Udziałowcy mają się z czego posunąć – podkreślił.
Zadaniowość, zamiast godzin?
Skoro Polacy to jeden z najciężej pracujących narodów, a przynajmniej spędzających w pracy najwięcej godzin dziennie, może warto postawić na zadaniowy tryb pracy? Tym bardziej, że w systemie godzinowym czasami mamy do czynienia z osobami, które te godziny po prostu bezproduktywnie odsiadują.
Inne ryzyko jest jednak takie, że zadaniowy tryb pojawia się często tam, gdzie 8 godzin to za mało. W ten sposób wykorzystuje się pracownika, by nie płacić za nadgodziny, ale by ten "zadaniowo" wywiązywał się ze swojej pracy i był właściwie nadproduktywny. To najczęściej prowadzi do szybkiego wypalenia zawodowego.
– Co do zadaniowego czasu pracy - on jest w porządku, pod warunkiem, że to uczciwy zadaniowy czas pracy. I że liczba zadań jest realistyczna – stwierdził Zandberg.
Są branże, do których to rozwiązanie pasuje dobrze i jest fair, ale powiedzmy sobie otwarcie - większość pracowników nigdy takiej pracy nie zazna, bo pracują w miejscu i w godzinach oznaczonych przez szefa, pod jego bezpośrednim nadzorem – dodał poseł.
4 dni lepsze od 35 godzin?
Większość pilotażowych programów, włączanych nie tylko w Skandynawii czy Beneluksie, ale też w niektórych firmach w Polsce zakłada jednak czterodniowy tydzień pracy.
Pracownicy spędzają nieco więcej czasu w pracy od poniedziałku do czwartku, ale za to mają dłuższy weekend, przez co – jak wykazują prowadzący takie badania – są bardziej produktywni i chętni do pracy.
Zapytaliśmy Adriana Zandberga, czy nie lepiej byłoby pójść właśnie tym tropem. Jak stwierdził, ustawa Lewicy Razem to "konkret", przeszła szerokie konsultacje społeczne, ma poparcie organizacji związkowych, pracowniczych, w tym Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.
– Oparliśmy się na doświadczeniach innych krajów, które pokazują, że taka forma skrócenia czasu pracy jest najbardziej elastyczna. Jeżeli ktoś ma inny pomysł, jesteśmy otwarci na rozmowę, ale poprosimy o konkrety, nie ogólniki. Nam po prostu chodzi o to, żeby to zrobić, a nie tylko pogadać w kampanii wyborczej – dodał Zandberg.
Potrzebne polityczne wsparcie
Sama Lewica Razem przez Sejm swojej ustawy, mówiąc kolokwialnie, nie przepchnie. Potrzeba tu szerszego politycznego wsparcia. A głos z obozu rządzącego jest raczej mocno krytyczny i odrzucający ten pomysł.
Zatem gdzie Lewica Razem ma zamiar poszukać takiego politycznego wsparcia? Adrian Zandberg przekonuje, że zrozumienie dla tego i innych postulatów Razem widzi na przykład wśród polityków wywodzących się z "Solidarności".
Nie dziwi go z kolei podejście wiceministra finansów Artura Sobonia, który ostatnio na projekcie 35-godzinnego tygodnia pracy nie zostawił suchej nitki, przekonując że Polska potrzebuje teraz pracy i produktywności, by ożywiać, a nie osłabiać gospodarkę.
– Pan minister Soboń jest znany - także wśród posłów PiS - z neoliberalnych odchyłów. Jego zdanie mnie nie dziwi – powiedział poseł Adrian Zandberg.
Jak dodał, w sprawie skrócenia czasu pracy jego partia dostaje "pozytywne sygnały z wielu środowisk".
– Oczywiście kluczowa będzie siła Lewicy w nowym Sejmie. Nie mam złudzeń co do tego, co jest możliwe w tej kadencji. Z góry mówię: my tego tematu nie odpuścimy. Wrócimy do ustawy o skróceniu czasu pracy po wyborach. I powiemy sprawdzam – przekonuje Adrian Zandberg w rozmowie z INNPoland.pl.
Ile pracuje poseł?
Na koniec rozmowy zapytaliśmy Adriana Zandberga o jego doświadczenia zawodowe i odniesienie ich wprost do pomysłu 35-godzinnego tygodnia pracy. Jak powiedział, posłowie pracują w "dość niestandardowych warunkach".
– Trudno więc to porównywać do normalnej pracy. O tym, ile czasu spędzamy w Sejmie, decyduje marszałek. Kończy się to tak, że w jednym tygodniu siedzimy po 16 godzin dziennie, a w kolejnym posiedzenia nie ma – powiedział Zandberg.
– Mówiąc szczerze, nie jest to rozsądnie zorganizowane. Sadzanie posłów do głosowań nad ważnymi ustawami w środku nocy za mądre nie jest – dodał i podkreślił, że właśnie przez taki tryb pracy i nocne głosowania w polski prawie jest aż tyle "baboli".
Stwierdził też, że gdyby Lewica miała w Sejmie bezwzględną większość, to "kilka rzeczy chętnie by zreformował". Zaznaczył, że od strony zarządzania "Sejm to mocno archaiczny zakład pracy".
– Bardzo dużo tu marnotrawstwa, przeczekiwania, pustych rytuałów, które pożerają czas, ale z których nic tak naprawdę nie wynika – ocenił pracę w Sejmie poseł Zandberg.
– Od środka to czasem wygląda jak z “Dilberta”. Czuć, że Sejm działa od lat 90. bez większych zmian. W sumie trudno się dziwić, że panów z tamtej epoki nieco bardziej współczesne idee, takie jak skracanie czasu pracy, napawają przerażeniem – podsumował rozmowę z INNPoland lider partii Razem Adrian Zandberg.
Czytaj także: https://innpoland.pl/186049,oszczednosci-po-30-roku-zycia-ile-pieniedzy-nalezy-odkladac