Tusk uderza w PiS: Połowa inflacji to ich wina. Mówi, że ma na to receptę

Konrad Bagiński
05 listopada 2022, 17:10 • 1 minuta czytania
Donald Tusk podczas spotkania z mieszkańcami Sandomierza obarczył PiS winą za połowę inflacji. Zauważył też, że właśnie o połowę inflację można byłoby ściąć, gdyby odsunąć PiS od władzy. Dalszej części recepty jednak nie zdradził.
Donald Tusk: połowa inflacji to wina PiS Andrzej Iwanczuk/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Lider Platformy Obywatelskiej mówił w Sandomierzu m.in. o sytuacji gospodarczej Polski. Powiedział, że jego zdaniem - i co do tego nie ma żadnych wątpliwości- inflacja w Polsce jest do zduszenia.

- Ona jest prawie dwa razy za duża w porównaniu do tego, co moglibyśmy mieć w Polsce. Jest wojna, są niestabilne ceny nośników energii na świecie, biorąc to wszystko pod uwagę, inflacja w Polsce mogła być dzisiaj, ze względu na te dramatyczne okoliczności zewnętrzne, na poziomie 10 proc.- mówił szef PO.

Co Tusk mógł mieć na myśli? Najprawdopodobniej inflację bazową. Po raz ostatni dwucyfrową inflację bazową widzieliśmy na przełomie XX i XXI wieku. Jak przypomina serwis Business Insider, wyniku na poziomie 10,7 proc. (bo taką zanotowaliśmy we wrześniu, za kilka dni będziemy znać wynik za październik) nie widzieliśmy od 1999 roku, jednak niższe dwucyfrowe wartości inflacji bazowej pojawiały się jeszcze na początku 2000 roku.

Co to jest inflacja bazowa? Najprościej można ją określić jako inflację oczyszczoną z wpływu wzrostu cen energii i żywności. Te dwa czynniki drożeją przez wywołaną przez Putina wojnę z Ukrainą. Drożały już zresztą wcześniej, gdy Putin postanowił wykorzystać eksportowane przez Rosję surowce jako oręż. Ale te 10,7 procent to już nasza, rodzima inflacja, oczyszczona z wpływów zewnętrznych.

Tusk dodał, że "w ocenie wszystkich ekspertów, akurat Polska jest narażona najbardziej w Europie na wzrost tej inflacji". Tę tezę tłumaczył brakiem działań rządu. Rządzący "nie mają najmniejszego zamiaru z tą inflacją rzeczywiście walczyć" - mówił Tusk.

- Korzystając ze swojej wiedzy i zespołu, który cierpliwie buduję, ludzi dużo młodszych ode mnie, ale rozumiejących naprawdę nowoczesne sposoby zarządzania gospodarką, mamy plan takiej pracy, która pozwoli inflację zdusić do poziomu możliwie minimalnego, tak żeby Polska była raczej wzorem w Europie. Umieliśmy to robić kiedyś - mówił Tusk w Sandomierzu.

Da się bez wyrzeczeń dla obywateli

Dodał, że dziś walka z inflacją nie musi być walką prowadzoną kosztem zwykłych ludzi.

- Dzisiaj tak naprawdę najważniejszą sprawą dla polskiej polityki, chciałbym, żeby to wreszcie dotarło do ich głów, jest znalezienie takiego sposobu, żeby na serio opracować plan wieloletniego schodzenia z inflacji w dół tak, żeby ludzie za to nie płacili - mówił Donald Tusk.

Lider PO nie zdradził jednak recepty na zahamowanie inflacji. Mówił jedynie, że powinny być cięcia, ale "tam, gdzie tych pieniędzy jest o wiele za dużo i zupełnie niepotrzebnie". Przywołał tu przykład wydatków na kancelarię premiera Morawieckiego.

- Premier Morawiecki pozwolił sobie na wzrost wydatków na swoją kancelarię w porównaniu do roku, w którym ja zdawałem kancelarię, nie o 10 proc., 20 proc., 100 proc., nie o 500 proc. tylko o 1000 proc. To jest kancelaria, premier, urzędnicy, wydatki, które zawsze kancelaria musi ponosić i oni w ciągu roku chcą wydać miliard złotych, nie cały rząd, kancelaria jednego Mateusza Morawieckiego - mówił Tusk.

Wydatki Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w 2023 r. mają wynieść 1,5 mld zł. To rekordowa kwota - informuje "Fakt", który dotarł do projektu budżetu KPRM na przyszły rok. To o prawie 80 proc. więcej niż w 2022 r. Dziennik wyjaśnia, że to przede wszystkim efekt wyższej dotacji dla Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych.

Kancelaria premiera planuje wydać majątek

Ale nie tylko. "Fakt" donosi, że kancelaria premiera ma w przyszłym roku powiększyć się o dodatkowe 24 etaty. Projekt budżetu wskazuje, zdaniem dziennika, że przybędzie ministrów i wiceministrów w KPRM.

Jak pisze "Rzeczpospolita", Kancelaria Prezesa Rady Ministrów dwa tygodnie temu rozpisała przetarg na dostawę materiałów promocyjnych z logo KPRM. Chodzi aż 77 rodzajów gadżetów. Są wśród nich: tradycyjne notatniki, długopisy, torby reklamowe, smycze, kubki, termosy, filiżanki, kalendarze i parasole.

"Rz" wymienia kolejne – nieraz zaskakujące – przedmioty. KPRM zamawia m.in. 500 krokomierzów z paskiem i 100 krokomierzów bez paska, 800 sztuk ogrzewaczy do rąk wielokrotnego użytku, 200 sztuk stacji pogodowych bambusowych i 100 sztuk stacji pogodowych plastikowych, 1,2 tys. sztuk podstawek pod telefon z funkcją indukcyjnego ładowania.

To nie wszystko. Kancelaria premiera koniecznie chce też mieć 800 breloków z kablami umożliwiającymi ładowanie, 600 sztuk gier domino, 300 – mikado i 500 – kółko i krzyżyk oraz w sumie 2,1 tys. słuchawek bezprzewodowych różnych rodzajów oraz 1,7 tys. powerbanków aluminiowych, drewnianych lub bambusowych.

Niedawno głośno było o innym rządowym przetargu - na flagi. Okazuje się, że rząd kupił 41 tys. flag w cenie 121 zł od przedsiębiorcy, który podobny produkt sprzedaje konsumentom po… 70 zł plus wysyłka. Internauta, który opisał sytuację, zauważył, że nowiutka spółka z niedużym kapitałem zakładowym 50 tys. zł wystartowała w przetargu dotycznym dostarczenia 41 tys. flag Polski, za sumę 5 mln zł.

Czytaj także: https://innpoland.pl/185968,kancelaria-premiera-wyda-majatek-na-tysiace-gadzetow-reklamowych