Środek na erekcję znalazł się w suplemencie diety. GIS ostrzega przed zażywaniem
- GIS ostrzega przed suplementem diety o "BOSS Energy Extra"
- Okazuje się, że zawiera on sildenafil
- Sildenafil to lek na erekcję, ale suplement diety nie może go zawierać
- "BOSS Energy Extra" jest reklamowany jako suplement poprawiający potencję
Główny Inspektorat Sanitarny poinformował właśnie o wykryciu niedozwolonej substancji w partii suplementu diety dla mężczyzn "BOSS Energy Extra". Konsumenci nie powinni go spożywać.
GIS podał, że w próbce produktu stwierdzono obecność sildenafilu. Substancja ta nie może występować w żywności, w tym w suplementach diety, ze względu na jej działanie medyczne. Spożycie produktu wiąże się z ryzykiem dla zdrowia.
"BOSS Energy Extra" jest reklamowany jako środek na potencję. "Składniki zawarte w Boss Energy to znane od wieków ziołowe składniki, które zwiększają poziom libido i przywracają siły witalne" - czytamy w opisie produktu.
Okazuje się, że preparat zawiera coś, czego zawierać nie powinien. Chodzi o sildenafil, czyli składnik popularnej Viagry czy innych podobnych leków. Słowo "leki" jest tu kluczowe. Sildenafil znajdziemy też w dostępnych na receptę preparatach Mensil, Maxigra Go i Inventum oraz wydawanych za okazaniem recepty Viagra i Maxon 100 mg.
Preparaty te stosuje się w stanie, kiedy mężczyzna nie może osiągnąć lub utrzymać odpowiedniego wzwodu do odbycia satysfakcjonującego stosunku płciowego. Są to jednak leki, a nie suplementy diety.
GIS informuje o zawartości sildenafilu w produkcie "BOSS Energy Extra", o numerze partii 0234 i dacie trwałości: 24/08/2025. Producentem jest Bio&Pharma, 207 Regent Street, 3rd Floor, Londyn, W1B 3HH, a dystrybutorem Boss of Toys A. Niewadzi, M. Kołbuk S.C., Kaźmierów 8B, 96-500 Sochaczew.
Dystrybutor poinformował już swoich kontrahentów o wycofaniu partii produktu i możliwości zwrotu. Inspekcja sanitarna prowadzi postępowanie wyjaśniające.
To niejedyne niepokojące odkrycie w żywności
Ostatnio badacze dość często odnajdują w produktach spożywczych coś, czego nie powinno w nich być. Stowarzyszenie Otwarte Klatki wzięło pod lupę filety z piersi kurczaka sprzedawane pod marką własną w kilku supermarketach w Polsce. Okazuje się, że aż 99,1 proc. z nich nosi znamiona choroby białych włókien. Co trzecia próbka wykazała najwyższe możliwe stadium choroby.
Czym jest choroba białych włókien?
Stowarzyszenie tłumaczy, że w hodowli kurczaków na mięso wykorzystuje się rasy szybko rosnące. Od połowy ubiegłego wieku kurczaki były poddawane sekcji genetycznej, aby poprawić jakość produkcji. Obecnie brojlery rosną cztery raz szybciej niż kurczaki 50 lat temu, co ma wpływ na kondycję zdrowotną.
Nienaturalne tempo wzrostu może wywoływać właśnie chorobę włókien. To schorzenie polega na tym, że w miejscu tkanek mięśniowych pojawia się tkanka tłuszczowa. Wówczas w mięsie pojawiają się białe pręgi, które bez problemu można dostrzec gołym okiem.
Stowarzyszenie wskazuje, że ta choroba wiąże się z niższą jakością mięsa zarówno pod kątem wartości odżywczych, jak i walorów smakowych i estetycznych. Mięso z tą wadą jest bardziej miękkie i ma mniejszą zdolność zatrzymywania wody. Widać to np. w trakcie gotowania, ponieważ mięso z chorobą białych włókien znacznie wolniej absorbuje wszelkie marynaty.