Święta, święta i... co dalej? Nadchodzi czas kryzysu i buntu [OKIEM BAGIŃSKIEGO]
Naszła mnie chwila refleksji nad tym, ile kosztowały nas tegoroczne święta. Nie mnie i moją rodzinę, bo jakoś staramy się nie ulegać trendowi nadmiernej konsumpcji. I, jak widzę, nie daje się jej coraz więcej ludzi. Kupowanie gargantuicznych ilości jedzenia powoli odchodzi w zapomnienie.
Nie tylko jedzenia, nie widać już pielgrzymek po nowe telewizory, konsole czy soundbary. Owszem, kupujemy wszystko, ale jakoś chyba mniej. Może dlatego, że jesteśmy już trochę "najedzeni" jako naród, być może widzimy, że konsumpcja nie ma większego sensu.
Żeby było jasne – nic nikomu nie żałuję i nie zamierzam piętnować kogoś, kto kupił sobie konsolę czy laptopa. Albo dobre jedzenie. Święta i od tego są. Żeby sprawić sobie przyjemność, pojeść dobrych rzeczy, odpocząć i pobyć ze sobą. Niech każdy czerpie radość na swój sposób.
Owszem, toczymy wojenki. Najgłupsza w tym roku dotyczyła tego, czy ateiści albo "lewacy" mają prawo do radości w Boże Narodzenie. Trzeba mieć chorą głowę, żeby zajmować się takimi sprawami. Czy nie lepiej wesoło pospierać się o to, co powinno być w sałatce jarzynowej albo który majonez jest najlepszy?
Święta mijają nieubłaganie, jutro większość z nas wróci do swoich zajęć. Większość na pół fajerki, żeby dotrwać do weekendu z kolejną, tym razem zdecydowanie świecką imprezą. Będą i tacy, którzy muszą zamknąć rok i te kilka dni będą ostro zasuwać.
A co potem? Zastanawiam się, co przyniesie nam kolejny rok. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie będzie nam do śmiechu. Ceny pójdą w górę. Zacznie się od paliwa, potem zdrożeje żywność, usługi itd. Inflacja osiągnie wartości, jakich nie widzieliśmy od 25 czy więcej lat. Nie napawa to optymizmem. Znowu czuję się trochę jak w latach 90. ubiegłego wieku.
Szukam w tym wszystkim pozytywów. Jednym z nich jest wyraźne ograniczenie konsumpcji, która była kołem zamachowym naszego wzrostu przez ostatnie lata. Wszystko, co zarobiliśmy, staraliśmy się jak najprędzej wydać. Trochę głupio, bo w latach tłustych powinniśmy oszczędzać na lata chude.
Te nadeszły a my – przede wszystkim jako kraj – zostaliśmy z ręką w pustej kieszeni. Bo teraz musimy pożyczać, oszczędności nie mamy, inflacja wysysa z kieszeni obywateli ostatnie soki, sztucznie napędzając za to wartość krajowego budżetu.
Ale być może obecne lata chude wpłyną na naszą gospodarność, umiejętność równoważenia budżetu i rezygnację z rzeczy raczej zbędnych. Znowu zastrzegam, że nie zamierzam nikomu zabraniać "zbytków". Każdy ma prawo do odrobiny luksusu i przepuszczenia własnych pieniędzy w taki sposób, jaki uważa za przyjemny.
Nadciągają wybory, będzie i śmieszno, i straszno
Niestety w nadchodzącym roku czeka nas jeszcze jedna piekielnie nieprzyjemna rzecz: kampania wyborcza. Ona już się rozpoczęła, już trwa i bitewne dymy snują się nad Polską. Będziemy mieli festiwal kłamstw, obietnic bez pokrycia, wyborczej kiełbasy i wzajemnych oskarżeń. Ciekaw jestem, czy najbliższe miesiące będą dla nas czasem buntu i niezgody na otaczającą nas rzeczywistość. Chyba tak, bo większość ludzi ma już dość tej władzy.
Musimy pamiętać, że w naszej historii dużo było zrywów i różnych rewolucji. Bardziej lub mniej podszytych patriotyzmem i polityką. Ale przyczyny najważniejszych z nich (mówimy o XX wieku) były bardziej prozaiczne. Masowe protesty były odpowiedzią na rosnące ceny i spadającą jakość życia. Podejrzewam, że i w 2023 roku będzie podobnie.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Ukraińcy szybko poradzą sobie z sołdatami botoksowego dyktatora i nie dopadnie nas żadna kolejna plaga. Mieliśmy już pandemię, mamy wojnę tuż za naszymi granicami. Jeśli w 2023 nie zdarzy się nic podobnego, to już będzie sukces.
Wydaje mi się, że wydarzenia ostatnich lat nauczyły nas trochę pokory. W końcu nigdy nie wiadomo, co jeszcze może się przytrafić. Dlatego też nadchodzącego roku wyczekuję z lekką nadzieją, połączoną z lekką nutką rezygnacji. I życzę Wam wszystkim przede wszystkim zdrowia i spokoju.