KPO. Walka rządu z wiatrakami dopiero się zaczyna. I to dosłownie

Maria Glinka
24 stycznia 2023, 09:55 • 1 minuta czytania
Rząd nie chce już walczyć z wiatrakami, bo potrzebuje pieniędzy z KPO. Choć złagodzenie zasady 10 H, która przez ostatnie siedem lat hamowała rozwój polskiej energetyki wiatrowej, powinno spełnić oczekiwania UE, to nie sprawi, że farmy będą stawiane na potęgę. Pojawia się nowy problem, który władza powinna rozwiązać jak najszybciej.
Rząd nowelizuje ustawę wiatrakową, żeby odblokować środki z KPO Fot. Stanislaw Bielski/Reporter, Oleg Marusic/Reporter, East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Wstrzymuje KPO i rozwój polskiej energetyki wiatrowej. Na czym polega zasada 10 H?

Polska nadal nie otrzymała pieniędzy z Krajowego Planu Obudowy (KPO). Wypłata 158,5 mld zł (106,9 mld zł w postaci dotacji i 51,6 mld zł w formie preferencyjnych pożyczek) jest uwarunkowana wypełnieniem tzw. kamieni milowych.

Najwięcej mówi się o naprawieniu polskiego sądownictwa, ale wśród 37 wymagań Unii Europejskiej (UE) pojawiła się także kwestia farm wiatrowych na lądzie.

Komisja Europejska (KE) oczekuje od polskiego rządu złagodzenia ustawy wiatrakowej, którą w 2016 r. przepchnął rząd Beaty Szydło. Jednym z jej zapisów jest zasada 10 H, która nie tylko zdaniem UE, lecz także w ocenie branży, hamuje rozwój energetyki wiatrowej w Polsce.

Zgodnie z obowiązującymi zasadami odległość między elektrownią wiatrową a budynkiem mieszkalnym nie może być mniejsza niż dziesięciokrotność instalacji. Oznacza to, że wiatrak wysoki na 100 m może być znoszony co najmniej 1 km od zabudowy.

Najczęściej jest to jednak 1,3–1,8 km. W rezultacie d 2016 r. nie powstały praktycznie żadne nowe inwestycje wiatrowe.

Gmina zdecyduje, a mieszkańcy skorzystają z energii

W lipcu 2022 r. rząd przyjął projekt nowelizujący zasadę 10 H. Propozycja zakłada, że elektrownie wiatrowe nadal będą stawiane w odległości nie mniejszej niż dziesięciokrotność wysokości turbiny, ale gminy będą mogły zmniejszyć ten dystans do 500 m. W tym celu będą musiały przyjąć Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego (MPZP).

Projekt utknął w martwym punkcie, ponieważ sprzeciw wyraził koalicjant PiS – Solidarna Polska. Spekulowano, że minimalna odległość wiatraków od zabudowy być może zostanie zwiększona do 750 m, aby posłowie partii Zbigniewa Ziobry podnieśli ręce za tym dokumentem.

– Sądzę, że Solidarna Polska wcale nie wyraziłaby zgody na zmianę przepisów, gdyby minimalna odległość wynosiła 750 m. To tylko skomplikowałoby cały proces inwestycyjny. To była propozycja bezsensowna – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl Magdalena Skłodowska z portalu wysokienapiecie.pl.

Do zamrożonego projektu rząd powrócił w grudniu 2022 r. i przyjął autopoprawkę, zgodną z postulatami Polskiego Stronnictwa Ludowego (PSL). Nowa propozycja zakłada, że osoby mieszkające w pobliżu farmy wiatrowej będą mogły korzystać z tańszej energii wytwarzanej w pobliskiej elektrowni.

Inwestor ma udostępniać przynajmniej 10 proc. mocy zainstalowanej mieszkańcom konkretnej gminy. Każdy samodzielnie zdecyduje, czy chce podpisać z inwestorem umowę i zostać tzw. prosumentem wirtualnym na okres 15 lat.

Zmiany "wystarczające" do odblokowania środków z KPO

W ocenie Skłodowskiej nowelizacja "liberalizuje obecne sztywne przepisy". – Uważam, że jest to dobre rozwiązanie, które zostało skonsultowane z branżą. Ta ustawa przeszła konsultacje i ten zapis został zatwierdzony przez wszystkich – komentuje ostateczny kształt projektu.

Zdaniem specjalistki projekt wypełnia kamień milowy, o którym wspomina KE. – To nie jest zniesienie zasady 10 H, tylko jej liberalizacja. Gminy, które chcą mieć farmy wiatrowe, mogą po konsultacjach społecznych dać pozwolenie na takie inwestycje w odległości nie mniejszej niż 500 m od zabudowań. Branża nie ma wątpliwości, że to rozwiązanie wystarczające – dodaje.

O tym, jak ogromne korzyści będziemy czerpać z wypełnienia tego kamienia milowego, świadczą wyliczenia. – Energia z wiatru jest około 2-3 razy tańsza niż ta wytwarzana ze źródeł konwencjonalnych – przekonuje Skłodowska.

Z prognoz przygotowanych przez Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW) wynika, że do 2030 r. mogłoby powstać od 6 do 10 GW nowych mocy w lądowych farmach wiatrowych.

– Obecnie dysponujemy mocą rzędu 8 GW z wiatraków. Po wejściu w życie nowelizacji moc wiatraków podwoi się – uzupełnia specjalistka. PSEW przewiduje, że łączna moc, z tym, co mamy obecnie, może wynieść 18–20 GW.

Konieczne dalsze zmiany. Bez tego polskie wiatraki nie pomogą

Pojawia się jednak pytanie, czy po ostatnich zapewnieniach, że to węgiel gwarantuje bezpieczeństwo energetyczne, w ogóle znajdą się chętni, aby stawiać wiatraki.

– Na pewno w gminach, które już mają farmy wiatrowe, jest zainteresowanie inwestycjami, ponieważ widzą, że to działa i mają dodatkowe wpływy. Jednak obecnie większym zainteresowaniem cieszą się farmy fotowoltaiczne – tłumaczy nasza rozmówczyni.

Złagodzenie zasady 10 H to kropla w morzu potrzeb i pierwszy krok na długiej drodze do rozwoju polskiej energetyki wiatrowej. Na horyzoncie jawi się już bowiem kolejny problem, wymagający niezwłocznej zmiany przepisów.

– Rozwój farm wiatrowych będzie zależał od dostępności sieci i przyłączy. Trudno ocenić, czy samo zliberalizowanie zasady 10 H wystarczy, żeby energetyka wiatrowa ruszyła z kopyta w momencie, gdy nie mamy wolnych mocy przyłączeniowych i miejsca w sieci. To jest teraz największą bolączką. Będą prowadzone prace, aby zweryfikować, które projekty blokują przyłączenia nowych elektrowni – wskazuje ekspertka.

Jak tłumaczy, w poprzednich latach wiele projektów bazowało na starych turbinach. Obecnie mamy znacznie bardziej zaawansowane technologie.

– Część przyznanych pozwoleń to tzw. śpiochy – inwestorzy mają wydane warunki przyłączenia do sieci, ale nic nie robią. Część mocy jest zarezerwowana pod przyszłe duże inwestycje, np. morską energetykę wiatrową. Kolejnym krokiem rządu powinno więc być pochylenie się nad inwestycjami w sieci elektroenergetyczne i znalezienie sposobu na zwiększenie możliwości przyłączenia nowych projektów OZE – tłumaczy.

Jej zdaniem jest kilka rozwiązań, które mogłyby przyczynić się do rozbudowy i modernizacji sieci.

– Jeżeli chcemy mieć więcej energii z OZE, to trzeba podjąć zdecydowane kroki dotyczące przyłączenia projektów farm wiatrowych i fotowoltaicznych. Jednym z nich jest np. cable pooling, czyli rozwiązanie, które pozwoliłoby dzielić przyłącze do sieci elektroenergetycznej przez różne źródła OZE, np. elektrownię słoneczną i wiatrową, bez uszczerbku dla systemu – zaznacza.

Ostatecznie wszystko będzie zależało od tego, w jaki sposób "inwestorzy poradzą sobie z pozwoleniami o przyłączenie do sieci". – To trzeba koniecznie odblokować w następnej kolejności – przekonuje ekspertka.

Ustawa lada moment, wniosek o wypłatę z KPO za dwa tygodnie

Pośpiech rządu sugeruje, że po miesiącach zaniechań w końcu zdał sobie sprawę, że pali mu się grunt pod nogami, a środki z KPO są niezbędne. Z zapowiedzi wynika, że prace nad ustawą wiatrakową rozpoczną się niezwłocznie.

Premier Mateusz Morawiecki oznajmił niedawno, że projekt znalazł się w porządku obrad. – Będzie procedowany mam nadzieję na najbliższym posiedzeniu Sejmu – przyznał. – Być może właśnie w przestrzeni kolejnych dwóch tygodni, chcemy złożyć wniosek o wypłatę środków z KPO – zapowiedział.

Te deklaracje potwierdził już rzecznik rządu Piotr Müller – ustawa wiatrakowa ma być analizowana przez posłów w trakcie obrad zaplanowanych na 25 i 26 stycznia 2023 r. Niewykluczone, że podobnie jak w przypadku ustawy o Sądzie Najwyższym, do przegłosowania ustawy wiatrakowej będzie potrzebna pomoc opozycji. Rysy na relacjach koalicjantów są bowiem coraz ostrzejsze.

Czytaj także: https://innpoland.pl/189631,umowa-zlecenie-skladki-zus-kpo