Lekarka pozwała portal ZnanyLekarz za negatywną opinię. Wyrok może zaskakiwać
Lekarka, która poczuła się urażona negatywnym komentarzem na portalu ZnanyLekarz.pl, poszła do sądu. Wcześniej prosiła o usunięcie negatywnej opinii, argumentując, że wizyta pacjentki w ogóle nie doszła do skutku. Portal odmówił, więc wytoczyła mu proces. Skutecznie.
We wspomnianym negatywnym wpisie pacjentka opisała wizytę, która nie doszła do skutku. Dokładna przyczyna nie została opisana, ale pacjentka wyszła z gabinetu. Według autorki wpisu chwilę później lekarka miała do niej zadzwonić i zachowywać się agresywnie.
Lekarka miała odmienny pogląd na całą sytuację. Co ważniejsze: w sądzie na jej korzyść zeznawali świadkowie. Sąd uznał jej rację i dodał, że na portalu ciąży obowiązek sprawdzenia wiarygodności zarzutów.
Sąd stanął na stanowisku, że ZnanyLekarz.pl naruszył dobra osobiste lekarki i nakazał portalowi wypłacenie jej 10 tysięcy złotych zadośćuczynienia.
Jak pisze serwis TVN24.pl, w sprawę włączyła się Okręgowa Izba Lekarska w Warszawie. - Pierwszy raz mamy do czynienia z tego rodzaju wyrokiem i jest to bardzo duży sukces dla samorządu lekarskiego – uważa rzeczniczka praw lekarza Monika Potocka.
ZnanyLekarz.pl trzyma się swojej wersji
TVN24.pl przytacza słowa przedstawicieli portalu, którzy podkreślają, iż nad moderowaniem opinii pracuje sztab ludzi. Wulgaryzmy i hejt są od razu odrzucane.
– W przypadku, kiedy lekarz dostaje negatywną opinię, z którą się nie zgadza, ma możliwość zgłoszenia tego do nas i my wtedy taką opinię ponownie weryfikujemy, ponownie kontaktujemy się z pacjentem – wyjaśnia Piotr Radecki z portalu ZnanyLekarz.pl.
Dodaje, że w tym przypadku pacjent podtrzymał swoje zdanie. A do swojej opinii ma pełne prawo. Stąd zapowiedź apelacji.
TVN24.pl pisze, że tego typu sprawy ma uporządkować unijne prawo.
– Wprowadza dużo bardziej szczegółowe wymogi wobec tego, co mamy w prawie odnośnie tego, jak użytkownicy mają informować platformy o bezprawnych treściach, jak platformy mają na takie zdarzenia reagować – mówi Dorota Głowacka, prawniczka z fundacji Panoptykon.
Największe platformy muszą się do nowego prawa dostosować już pod koniec wakacji, mniejsze na początku przyszłego roku.
Opinie: czy warto w nie wierzyć?
Chcesz coś kupić w internecie, wybierasz produkt i chcesz sprawdzić co myślą o nim inni. Przeglądasz więc opinie i komentarze, prawda? Właśnie dałeś się nabrać – większość komentujących dostała 2-3 złote za każdy wpis chwalący produkt. Są i takie serwisy, gdzie znalezienie autentycznej opinii przypomina szukanie igły w stogu siana.
Wystarczy kilka minut, by znaleźć oferty pracy dla osób piszących komentarze. Kompletnie nieważne jest to, czy kupiły dany produkt. Ba, czy widziały go choćby raz na własne oczy. Pod opisami produktów w sklepach internetowych można znaleźć nieraz setki komentarzy, w większości zachwalających dany towar. Ze świecą trzeba szukać opinii lekko negatywnej, wypominającej wady recenzowanego towaru.
"Kupiłam mężowi pod choinkę – jest zadowolony i zawsze ogolony na gładko" – taki komentarz znalazłem na przykład pod recenzją trymera do zarostu, na stronie jednego z największych w Polsce sprzedawców elektroniki. Sęk w tym, że sam producent przyznaje, że ten produkt nie goli na gładko, bo zostawia włos o długości 0,2 milimetra. Wiem, że to prawda, bo sam mam taki trymer.
Podobnych opinii typu „kupiłem, jest świetny, minuta i zero zarostu” jest przynajmniej kilkadziesiąt. Wnioski? 90 procent komentarzy w tym sklepie to kompletnie bezwartościowa pisanina.