O włos od katastrofy na Okęciu. Ekspert dla INNPoland: Powstaje pytanie, czemu nie widziano drona?
Dron został opisany jako żółty i wielkości szybowca. Latał nad płytą Lotniska Chopina na wysokości 2000 stóp (ok. 609 metrów) i zbliżył się do samolotu lecącego z Poznania, przelatując nad nim na wysokości 100 stóp (ok. 30 metrów). Drugi samolot, lecący z Wrocławia, został już ostrzeżony o intruzie, lecz mimo to pilot podjął się lądowania. Kolejne maszyny wstrzymano na trzydzieści minut, dopóki nie minęło zagrożenie.
Niebezpieczne zdarzenie, do którego doszło w pobliżu Lotniska Chopina w Warszawie komentuje dla INNPoland dr Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
— Są nie tylko radary oparte o sygnał wtórny, ale są też radary pierwotne, radary wojskowe, które znajdują tego typu obiekty latające. Więc albo to był obiekt znacznie mniejszy albo pojawia się pytanie: czemu tego nie widziano? — zastanawia się ekspert lotniczy.
Obecność takiego obiektu nad lotniskiem nie powinna mieć miejsca. W świetle ostatnich wydarzeń w polskiej przestrzeni powietrznej, pojawia się wiele wątpliwości.
— Ten pocisk manewrujący rosyjski, on przecież leciał w cywilnej przestrzeni . Dwa balony ostatnie, które jak rozumiem nie były w żaden sposób zgłaszane. Teraz mamy dron nad Okęciem. Nie wiem, dlaczego tak duży obiekt był niewidoczny dla radarów. Chyba, że celowo był zbudowany tak, aby być niewidocznym — dodaje Lasek.
Podane na wstępie odległości wydawać się duże, ale w przestrzeni powietrznej to niedopuszczalne zbliżenie. Grożące zderzeniem i ofiarami śmiertelnymi. Na takiej wysokości minimalna odległość między samolotami powinna wynosić 1000 stóp. Zderzenie z bezzałogowym statkiem powietrznym rozmiarów szybowca (ok. 15 metrów rozpiętości skrzydeł) mogłoby zakończyć się rozbiciem samolotu.
Komisja pracuje
Incydent został przekazany komisji badania zdarzeń lotniczych w PLL LOT. Latanie dronami nad lotniskami jest szczególnie niebezpieczne, ze względu na to, że autonomiczne maszyny nie są wyposażone w urządzenia do komunikacji ze sprzętem używanym w liniach lotniczych.
Coś złego dzieje się w naszej przestrzeni, jeśli chodzi o bezpieczeństwo.
Nie można wywołać użytkownika drona, ani nie jest wykrywany przez tzw. radary wtórne, wychwytujące sygnały maszyn. Nie ma żadnych zezwoleń, które umożliwiałyby latanie nad lotniskiem.
TVN24 przekazał, że na obecną chwilę nie udało się ustalić co to był za dron ani do kogo należał. Jeśli winowajcę uda się namierzyć, grozi mu nawet 8 lat pozbawienia wolności. Wyższe kary nie są wykluczone. W sprawę została zaangażowana policja.
Nie pierwszy raz
Nie jest to jedyny taki incydent w naszym kraju. Pisaliśmy już o zagrożeniach z nieodpowiedzialnego latania autonomicznymi maszynami.
Trzy polskie firmy z Gdyni już połączyły siły w celu budowy wykrywania i zwalczania dronów. – Bonda.pl, Bioseco i SIRC – utworzyły konsorcjum i wspólnie opracowały system o nazwie SafeSky. Projekt ten dostały nawet unijne dofinansowanie w wysokości 50 tysięcy euro w ramach programu Horyzont 2020. Bonda.pl zajmuje się systemami zabezpieczeń w dużych przedsiębiorstwach, Bioseco ma system do wykrywania ptaków a SIRC opracowała miniaturowe systemy radarowe, które po modyfikacji zostały wykorzystane w systemie SafeSky.
Podobny system oferują Brytyjczycy. Chwalą się, że potrafi on w trybie automatycznym wykrywać, śledzić i neutralizować bezzałogowce w promieniu 8 km. System noszący nazwę AUDS (ang. Anti-UAV Defence System) jest obecnie oferowany agencjom rządowym i innym organizacjom bezpieczeństwa publicznego.