Najbardziej niedoceniani bohaterowie wyborów. Pracowali za grosze, ale dali radę
Najpierw szkolenie, potem szykowanie lokalu wyborczego. A w niedzielę praca od świtu do kolejnego świtu. I to wszystko za 600 złotych, zwolnionych z podatku. Tak wyglądała praca członków komisji wyborczych w Polsce. Z kilkoma z nich (ledwo przytomnymi po nieprzespanej nocy) udało nam się porozmawiać.
– Skończylibyśmy o wiele szybciej, gdyby nie to referendum. To prawda, że – przynajmniej u nas w komisji – większość osób zaznaczała, że nie życzy sobie karty do udziału w referendum. Ale głosy tych, którzy wzięli, musieliśmy policzyć. A na każdej karcie 4 pytania, 4 odpowiedzi... Koszmar – mówi nam Ania, jedna z członkiń komisji wyborczej.
W jej warszawskiej komisji liczenie głosów trwało do godz. 6 rano w poniedziałek. A to oznacza, że komisja działała praktycznie 24 godziny, bo została otwarta o 7 rano w niedzielę, ale członkowie musieli zebrać się godzinę wcześniej.
– U nas samo liczenie głosów przebiegło szybko, uwinęliśmy się w 6 godzin – mówi INNPoland.pl Marian z komisji z południa Polski. Zaznacza, że z tym "szybko" oczywiście żartuje. Jego komisja skończyła liczenie głosów o godz. 3 nad ranem.
Dało się na tym zarobić? Nie bardzo
Dodaje, że nie zrobił tego dla pieniędzy. Jest przedsiębiorcą i to dla niego strata, a nie zarobek.
– Osobom na etacie należą się za to dwa dni wolnego. Ja sam sobie dałem jeden dzień, za niego nikt mi nie zapłaci. Ale po prostu chciałem to zrobić, miałem poczucie obowiązku. I absolutnie nie żałuję – mówi.
Ile zarobili członkowie komisji wyborczych?
Zwykli dostaną po 600 złotych. Wiceprzewodniczący po 700 złotych, przewodniczący 800 zł.
– Przewodniczący dostają więcej, bo mają więcej obowiązków. Ale nikt nie pali się do szefowania, to najgorsza robota. Trzeba wszystkiego pilnować, sprawdzać, pieczętować itp. Utrzymanie jako takiej jasności umysłu nad ranem nie jest łatwe – mówi Ania.
Marian liczy, że wszystkie wyborcze obowiązki zajęły mu 35 godzin. Wychodzi więc na to, że zarobi jakieś 17 złotych za godzinę.
– Najpierw szkolenie dla członków komisji, to zajęło kilka godzin. W sobotę spotkaliśmy się w lokalu, żeby go przygotować. Trzeba zrobić praktycznie wszystko. Rozwiesić plakaty, strzałki, ustawić stoliki, urnę, zasłony. No i policzyć karty, to bardzo męczące zadanie. A w niedzielę start również około szóstej, o siódmej otwarcie lokalu – opowiada Marian.
Dodaje, że w ciągu dnia członkowie komisji mają kilka godzin wolnego. – Można iść do domu, przespać się, coś zjeść. Mamy po prostu zmiany, nikt nie przetrwałby 14 godzin ciągiem w komisji – mówi. Ania dodaje, że w jej komisji praca zakończyła się o 7 rano w poniedziałek. Komisja pracowała 25 godzin. Jej stawka godzinowa wyniosła jakieś 15 złotych za godzinę.
– Tu się nie idzie dla pieniędzy. Ja na co dzień pracuję w banku, więc najbardziej skorzystam z dwóch dni wolnego. I powiem szczerze – po takim wydarzeniu to się po prostu należy – uśmiecha się.
Na wrocławskim Jagodnie liczenie głosów trwało do godziny 10 rano. Jej członkowie pracowali więc za ok. 14 zł na godzinę.
Przypominamy: minimalna stawka godzinowa wynosi od lipca ok. 21 złotych na rękę.
W komisjach wyborczych pracowało w tym roku ok. 260 tysięcy osób.