PiS przepuścił miliony na zachęty do prokreacji. Zapomnieli... policzyć dzieci
Do tej pory skuteczność rządowego programu prokreacji owiana była tajemnicą. Tuż po dojściu do władzy w 2015 roku rząd PiS skasował finansowanie zapłodnienia in vitro. Zamiast tego wprowadził program prokreacyjny, który miał skupić się na diagnostyce par z niepłodnością.
Lekarze załamywali ręce, bo zamiast sprawdzonej metody leczenia niepłodności, czyli zapłodnienia pozaustrojowego, obowiązującymi miały stać się tak zwane metody "naturalne". Które mogą pomóc, ale tylko osobom czy parom, które nie zmagają się z problemem niepłodności, ale mają kłopot z poczęciem potomstwa.
Nie wchodząc głębiej w kwestie medyczne, skupimy się na kosztach i efektywności PiS-owskiego programu. Poprzedni, naukowy program finansowania in vitro kosztował 244 mln zł i dzięki niemu urodziło się 22,2 tys. dzieci. Wychodzi więc ok. 13,2 tys. zł na każde dziecko.
Ale – jak przypomina "Fakt" – ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł (obecnie ambasador Polski na Litwie) był przeciwnikiem takich zabiegów z powodów ideologicznych. Zaś jego następcy skrzętnie omijali temat finansowania programu in vitro. Wprowadzono za to "Rządowy program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce".
Problem w tym, że celem tego programu nie było zwiększenie dzietności – czyli problemu, który rozwiązywało finansowanie in vitro. Co w takim razie nim było? Zwiększenie dostępności do "wysokiej jakości świadczeń z zakresu diagnostyki i leczenia niepłodności".
"Program jest skierowany głównie do osób borykających się z problemem niepłodności, które pozostają w związkach małżeńskich lub partnerskich i wcześniej nie byli diagnozowani pod kątem niepłodności" – czytamy na rządowych stronach.
Jak pisze "Fakt", poseł KO Aleksander Miszalski na początku października 2023 roku zapytał ministerstwo zdrowia o efekty i koszty programu. Zwrócił uwagę, że w "Europejskim atlasie polityk leczenia niepłodności" Polska znalazła się na trzecim miejscu od końca – przed Armenią i Albanią. Dodał, że w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci.
Ile kosztuje poczęcie?
Poseł Miszalski dostał odpowiedź po wyborach. Resort zdrowia wyznał, że na utworzenie sieci referencyjnych ośrodków wydał w 2016-2017 r. 25,7 mln zł, na kompleksową diagnostykę i leczenie niepłodności (2017-2023) – 17,4 mln zł, na utworzenie Centrów Zdrowia Prokreacyjnego – 2,3 mln zł. Czyli łącznie 47 mln zł.
A efekty działania programu prokreacyjnego są... zagadką. Bo nikt nie policzył, ile dzieci przyszło dzięki niemu na świat. Bo urzędnicy liczyli nie dzieci, ale... poczęcia. I to nie od początku, ale od 2 lat.
"W pierwszych latach finansowana była jedynie diagnostyka niepłodności i w związku z tym pary biorące udział w programie nie zostały zobowiązane do informowania ośrodka, czy proces diagnostyki zakończył się ciążą" – tłumaczy resort zdrowia. Dopiero od 2021 r. jednym z mierników efektywności programu jest liczba poczęć.
Według danych ministerstwa zdrowia, dzięki programowi w 2021 r. doszło do 209 poczęć, w 2022 r. do 212 poczęć a w pierwszym półroczu 2023 roku również do 212 poczęć.
Jak liczy "Fakt", przeciętny koszt poczęcia w zeszłym roku wyniósł 17,8 tys. zł, w tym – 11,8 tys. zł. Oczywiście nawet laik wie, że zapłodnienie to nie to samo, co urodzenie dziecka.
Tak PiS "naprawił" służbę zdrowia
Jak pisaliśmy już w INNPoland.pl, za rządów PiS kolejki do lekarzy specjalistów wydłużyły się o prawie dwa miesiące. Czekamy teraz prawie dwa razy dłużej, niż w roku 2015. Dwie trzecie Polaków jest ze służby zdrowia niezadowolonych. A jedna czwarta rodaków nie jest w stanie dostać się do lekarza, chociaż tego potrzebuje.
Według raportów Watch Health Care (WHC) w latach 2015–2022 średni czas oczekiwania na wizytę u lekarza specjalisty w Polsce wydłużył się o 1,7 miesiąca: ze średnio 2,4 do 4,1 miesiąca, czyli blisko dwukrotnie.
Najdłuższe kolejki do lekarzy specjalistów w 2022 roku zarejestrowano u ortodontów (11,7 miesiąca), neurologów dziecięcych (11 mies.), chirurgów naczyniowych (9,1 mies.), okulistów (8,8 mies.) i angiologów (8 mies.).
Watch Health Care w najnowszym raporcie podkreśla też, że długie kolejki do lekarzy negatywnie wpływają na stan zdrowia pacjentów. Jedną z przyczyn jest m.in. to, że w Polsce odsetek specjalistów ochrony zdrowia jest najniższy w regionie Europy Środkowo-Wschodniej.
Według niedawnego raportu SGH w naszym kraju na każde 100 tys. mieszkańców przypada średnio 237 specjalistów, podczas gdy w pozostałych państwach naszego regionu jest to średnio 315 specjalistów na 100 tys. mieszkańców.