Oto co naprawdę się dzieje, kiedy zwracasz ubrania z sieciówek. Lepiej usiądź
Niedawno szykowałam się na wesele przyjaciółki. Byłam świadkową, co oznaczało potrzebę nie tyle nowej sukienki, ile sukienki porządnej, "w której nie narobię nikomu wstydu". Zamówiłam łącznie kilka kiecek na wesele przez internet, bo nie znoszę centrów handlowych, a zakupy online uważam za najcudowniejszy wynalazek ludzkości.
Po co męczyć się w zatłoczonej galerii handlowej, skoro ktoś dostarczy nam zakupy pod prawie same drzwi i możemy przymierzyć spodnie we własnej sypialni? A umówmy się: przymierzalnie w sklepach są katorgą i podnoszą ciśnienie. Do tego dochodzą osoby o "niestandardowych" rozmiarach, które ubrania dla siebie znajdą jedynie w sklepach online, bo... Sama nie wiem, nie ma tu żadnej logiki, jedynie dyskryminacja.
Przymierzałam zamówione sukienki i odsyłałam. Wybrałam jedną. Nachodziłam sie do paczkomatów, ale wolałam sama wkładać odsyłane paczki do skrytek, bo głupio było mi przed kurierami – nie chciałam wyjść na zakupoholiczkę. Nie tylko ja tak kiedykolwiek robiłam. Współcześnie kupujemy online na potęgę, zwracamy też.
I nic dziwnego, bo sieciówki nie tylko oferują zwykle darmowe dostawy, ale i zwroty. W prawie unijnym przysługuje nam możliwość odesłania towaru w ciągu 14 dni i to bez podania przyczyny, ale w wielu sklepach można to zrobić nawet w ciągu kilkudziesięciu dni. A do tego częste rabaty i promocje, w tym indywidualne kody zniżkowe wysyłane wraz z zamówieniami. Raj.
Więc kurierzy jeżdżą wte i wewte samochodami obładowani paczkami, a my kupujemy, zwracamy, kupujemy, zwracamy... I niby wszystko jest w porządku, ale jednak nie. Kiedy dowiedziałam się, co naprawdę się dzieje ze zwracanymi ciuchami z sieciówek, mina mi zrzedła. To nie raj, tylko koszmar.
Dalsza część artykułu poniżej.
Czytaj także: https://innpoland.pl/203672,czy-zakupy-w-chinskim-sklepie-sa-bezpieczne-kontrowersje-wokol-temuCo dzieje się ze zwracanymi ubraniami z sieciówek? Mogą trafić na... pustynię Atakama
Prawda jest taka, że kupiona przez ciebie w sieci bluzka, którą pięknie zapakujesz w plastikową torebkę (albo w wersji eko: w papierowe pudełko) i odeślesz do sklepu online, niekoniecznie zostanie wysłana kolejnemu entuzjastycznemu kupującemu. A założę się, że wiekszość z nas właśnie tak to sobie wyobrażała.
– Jeśli produkt nie jest w idealnym stanie, jeśli występuje opóźnienie w wysyłce lub jej przetwarzaniu, albo jeśli będziesz trzymać rzecz zbyt długo przed zwrotem, to nie zostanie ona ponownie sprzedana – mówiła w rozmowie z "Guardianem" Regina Frei, profesorka zarządzania operacjami i łańcuchem dostaw, która na Uniwersytecie w Southampton w Anglii założyła specjalną grupę zajmującą się badaniem problemu zwrotów Product Returns Research Group (PRRG).
Bo zwracanie internetowych zakupów jest w czasach żarłocznego konsumpcjonizmu ogromnym problemem. Optoro, amerykańska firma zajmująca się zwrotami zewnętrznych firm, szacuje, że tylko 50 procent odesłanych rzeczy zostaje ponownie sprzedanych. Spośród tych niesprzedanych jedynie 20 procent ma jakiekolwiek defekty, reszta jest prawie jak nowa.
A co z tymi, które nie powrócą do sprzedaży? Niektóre wraz z całymi paletami przypadkowych "szmat" zostaną tanio sprzedane do dyskontów, czasami położonych na drugim końcu świata (chociaż te też mogą się ich ostatecznie pozbyć). A inne pójdą bezpośrednio do spalarni lub na wysypisko.
Jak pisała w 2020 roku Amanda Mull w The Atlantic, świat e-commerce szacuje, że na śmietnik trafia około 25 procent zwrotów (to oczywiście zależy od rzeczy, bo np. z elektroniką jest łatwiej – można ją rozebrać na części). Z kolei według organizacji Ellen MacArthur Foundation, która działa na rzecz ograniczenia odpadów, do spalarń i na wysypiska co sekundę trafia jedna ciężarówka ubrań.
Firmy wyrzucają i palą, bo... po prostu mogą. Żadnych konkretnych zakazów nie ma. Wyrzutem sumienia i sklepów, i konsumentów powinny być m.in. "słynne" hałdy tekstyliów na pustyni Atakama w Chile.
To jedno z największych na świecie wysypisk ubrań – według francuskiej agencji AFP rocznie trafia tam co najmniej 39 tysięcy ton tekstyliów z całego świata. Góry sukienek, t-shirtów i spodni, głównie ze sztucznych materiałow: poliestru czy akrylu, które są wyrzucane, bo sklepy nie wiedzą, co z nimi zrobić. A przecież trzeba zrobić miejsce na nową kolekcję.
Problem w tym, że ubrania rozkładają się nawet 200 lat i są toksyczne zarówno dla planety, jak i dla ludzi z okolicznych wiosek, którzy żyją wokół tego tekstylnego cmentarzyska. "Szmaty" z Atakamy zanieczyszczają i wodę, i glebę, i powietrze. A każdego roku powodu zwrót powstaje ponad 2,2 miliona ton odpadów.
Twój darmowy zwrot do internetowego sklepu słono go kosztuje
Być może jesteś teraz w szoku.
Ok, rozumiesz sytuację, w której sklep nie przywróci kurtki do sprzedaży, bo ktoś nosił ją ze schowaną metką, a potem oddał w fatalnym stanie. Ale przecież założyłaś tę (przykładową) bluzkę raz, jedynie do przymiarki! Albo nie miałaś jej w ogóle na sobie, bo zamówiłaś tę samą rzecz w dwóch rozmiarach (to tzw. bracketing) i pierwszy pasował na ciebie jak ulał. Stan idealny, niska cena, dlaczego sklep po prostu nie może ponownie tej bluzki sprzedać?
To właśnie cena jest często problemem. Ponowna sprzedaż zwróconej przez ciebie taniej bluzki często zupełnie nie opłaca się i finansowo, i logistycznie.
Oczywiście mowa o sklepach online, bo jeśli pójdziemy do kasy i oddamy bluzkę kasjerowi, to prawdopodobnie wróci ona do obiegu. Rzecz jasna, jeśli jest w bardzo dobrym stanie albo będzie można ją do tego stanu przywrócić (bieliznę czy kostiumy kąpielowe od razu możemy wykluczyć z powodów sanitarnych).
Ale zakupy online to inna sprawa: sklep już i tak sporo na tę bluzkę wydał. Zapłacił za procesowanie zakupu/zwrotu, pakowanie, transport, usługi kurierskie – i to w dwie strony. Nie mówiąc już o kosztach samych opakowań, pensjach pracowników czy usługach pośrednich firm zawiadujących zwrotami (i usprawniającymi je, o czym za chwilę), takich jak np. Wygodne Zwroty w Polsce czy wspomniane Optoro.
Dalsza część artykułu poniżej.
Czytaj także: https://innpoland.pl/207863,ubrania-shein-masowo-wycofywane-ze-sprzedazy-ich-sklad-byl-chorobotworczyJak szacuje Regina Frei, obsługa zwrotu produktu o przykładowej wartości 89 funtów kosztuje firmę 11 funtów (w sytuacji gdy 20 procent zamówień jest zwracanych). Z kolei z raportu "The State of Fashion 2023" McKinsey & Company wynika, że sprzedawcy detaliczni w e-commerce płacą średnio od 21-46 dolarów za obsługę jednego zwrotu.
To tylko jeden zwrot. Jeden zwrot, który kosztuje firmę tyle zachodu, pieniędzy i czasu (po co im twój kupiony miesiąc temu top na ramiączkach, skoro zaraz wchodzi jesienna kolekcja), że bardziej opłaca się tej rzeczy zwyczajnie pozbyć.
A nawet jeśli ta przykładowa bluzka wróciłaby do obiegu sprzedażowego, to wygenerowałaby dalsze koszty, bo przecież trzeba ją uprasować, wcisnąć w nowe plastikowe opakowanie i znowu wysłać w świat. Dodajmy, że ta przykładowa bluzka już minimum dwa razy obiegła kraj, kontynent czy nawet planetę.
Ile zwrotów do sklepów generujemy? Lepiej usiądź
Ale ile faktycznie dziś zwracamy? Już sama sprzedaż ubrań jest szalona. "W Unii z zakupów internetowych w kategorii odzież, obuwie i akcesoria skorzysta 227,1 mln e-klientów, a w 2027 r. będzie ich już 272,9 mln – pisała "Rzeczpospolita" w 2023 roku na podstawie danych Eurostat.
"Jeszcze większy potencjał ukryty jest na szerszym rynku europejskim, gdzie nabywców w tym roku ma być 395,8 mln, a za cztery lata 480,9 mln, z których każdy wyda średnio 538,2 dolary. W Polsce natomiast sektor ten przyciągnie 17,6 mln e-konsumentów w 2023 r. i 21,6 mln cztery lata później" – czytamy.
O ubraniach, które zwracamy, mówi się jednak znacznie rzadziej niż o zakupach. Oczywiście same zwroty nie są niczym nowym. Jednak dziś sklepy muszą radzić sobie z nimi w skali, jaka jeszcze kilkanaście lat temu nikomu nie mieściła się w głowie. Tutaj liczby również przyprawiają o zawrót głowy:
W Wielkiej Brytanii klienci co roku zwracają zakupy internetowe o wartości 7 miliardów funtów, a ponad jedna piąta wszystkich ubrań kupowanych online jest odsyłana. Na całym świecie wskaźniki zwrotów są zazwyczaj wyższe, gdy klienci robią zakupy online – w USA 8-10 proc. sprzedaży ze sklepów stacjonarnych jest zwracane, podczas gdy 20-30 proc. zakupów e-commerce ostatecznie wraca do sprzedawcy.
Jak widać, Stany Zjednoczone są królestwem zwrotów. Tylko w 2020 roku amerykańscy sprzedawcy detaliczni przyjęli zwroty towarów sprzedanych online o wartości ponad... 100 miliardów dolarów. A w Europie? Według danych Statista wskaźnik zwrotów odzieży kupowanej online ma do 2027 roku osiągnąć 8,9 procent. Na świecie – 17,1 proc., najwięcej spośród wszystkich kategorii kupowanych towarów.
Ba, według Reginy Frei z Product Returns Research Group, niektóre sklepy nawet nie wiedzą, dlaczego część ich ubrań jest odsyłana. W końcu nie każdy klient podaje konkretną przyczynę zwrotu (bo teoretycznie nie musi). Producenci poruszają się więc po terytorium zwrotów jak dzieci we mgle, po omacku.
Kupujesz i zwracasz. Fast fashion niszczy planetę, a logistyka zwrotów spędza sen z powiek sklepom
Jak podkreśla The Atlantic, logistyka zwrotów potrafi być dla sklepów prawdziwym koszmarem. Pracownicy magazynów muszą wszystko odpakować i obejrzeć; zweryfikować, czy zwrócona rzecz faktycznie pochodzi z ich sklepu (podobno zwroty online otworzyły furtkę dla masowych oszustw); i w końcu zadecydować, co dalej: z powrotem do magazynu, na odsprzedaż czy do śmieci?
Takie są niestety realia fast fashion, szybkiej, taniej mody na wyciągnięcie ręki. Realia, które są męczące dla ludzi (nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy), ale i zabójcze dla naszej planety. A przecież, jak przypomina "The Guardian", branża mody i tak jest już odpowiedzialna za od 2 do 8 proc. globalnej emisji dwutlenku węgla. Nie wliczając w to zwrotów.
Samo wyprodukowanie odzieży to ogromny koszt dla planety Ziemia: według analizy Europejskiej Agencji Środowiska z 2022 roku, do stworzenia 14,8 kg odzieży i innych tekstyliów potrzeba około 391 kg surowców oraz 9 m3 wody.
A sama masowa produkcja ubrań w sieciówkach jest dzisiaj bezprecedensowa, alarmuje EAŚ. Dość powiedzieć, że w samej Unii Europejskiej w 2020 roku wytworzono 6,9 mln ton gotowych wyrobów włókienniczych,.
Tylko w UE, a nie oszukujmy się: najwięcej ubrań tworzonych jest dziś przecież w Azji. Bo taniej. I wcale nie mówimy tutaj tylko o ultrapopularnych "chińskich sklepach", jak Shein czy Temu, ale o bardziej szanowanych sieciówkach, które szyją t-shirty małymi rączkami w Bangladeszu. Ale to temat na zupełnie inny artykuł, temat (na szczęście) często poruszany.
A zwroty i przesyłanie jednej rzeczy w te i wewte? Co ze śladem węglowym? Jak pisze "The Guardian", jedna z firm logistycznych oszacowała, że emisja dwutlenku węgla związana ze zwrotami w Stanach Zjednoczonych jest równoważna emisjom... 3 milionów samochodów. To przerażające dane.
"Brzmi to szkodliwie i nieefektywnie – wszystkie te ciężarówki, ciągniki siodłowe, samoloty towarowe i statki kontenerowe wprawione w ruch, aby poradzić sobie ze zmienionymi decyzjami klientów lub mylącymi opisami produktów, nie wspominając o fizycznym marnotrawstwie samych produktów oraz odpadach powstających przy produkcji rzeczy, które nigdy nie będą używane. I takie właśnie to jest: szkodliwe i nieefektywne" – podsumowuje Amanda Mull w The Atlantic.
Sprzedawcy detaliczni zawsze musieli radzić sobie ze zwrotami, ale przetwarzanie tak dużej ilości różnorodnych, potencjalnie używanych i być może bezużytecznych rzeczy jest wynalazkiem ostatnich 15 lat (...) konsumpcjonizmu. W wyścigu o pozyskanie nowych klientów i ich utrzymanie za wszelką cenę, sprzedawcy nauczyli kupujących zachowań, które są szkodliwe dla niemal wszystkich zaangażowanych.
Zwroty można usprawnić, ale firmy i konsumenci muszą zacząć myśleć
Oczywiście nie każdy sklep czy hurtownia wyrzuca zwracane rzeczy, nawet w świecie sieciówek (małe i etyczne infrastruktury, które produkują jakościową, droższą odzież, to zupełnie inna, bardziej optymistyczna bajka, choć niestety nie zawsze – mniejsze sklepy czasem decydują się na uatrakcyjnienie zwrotów dla swoich klientów, aby móc konkurować z większymi graczami). Wszystko zależy tak naprawdę od firmy.
Ale nawet jeśli sklepy palą czy wyrzucają niepotrzebne ciuchy, to... i tak tego nie wyjawią. O przybytkach w stylu Shein lepiej nie mówić, żeby nie zemdleć. Ale wiele tych porządniejszych sieciówek, też wcale nie lubi mówić głośno o zwrotach.
Nic dziwnego, przyznanie się, ile twoich produktów jest odsyłanych z powrotem nie jest zbyt dobre dla handlu. A co dopiero, gdyby klient usłyszał, co naprawdę dzieje się ze zwracanymi rzeczami... Chociaż z drugiej stronie może wtedy przestalibyśmy odsyłać na potęgę.
Jednak coraz więcej sklepów próbuje usprawniać logistykę zwrotów, chociażby korzystając z pomocy zewnętrznych, profesjonalnych firm. Niektóre sieciówki zaostrzają też liberalne warunki zakupów online (np. wprowadzając minimalną kwotę zamówienia) lub zwrotów – wprowadzając opłaty za przesyłkę zwrotną, skracając czas na odesłanie przedmiotu, a nawet blokując klientów, którzy są "seryjnymi" "zwracaczami", jak robią w USA np. Sephora, Amazon czy Walmart.
Również w Polsce H&M blokuje możliwość płatności odroczonych (a te też są jednym z powodów coraz liczniejszych zakupów i zwrotów online) za pośrednictwem Klarny – jeśli korzystający z niej klient ma na koncie zbyt wiele zwrotów. A np. Temu czy Amazon czasami oferują zwrot pieniędzy za przedmiot, ale umożliwiają jego zatrzymanie. Wydaje się to hojne, ale tak naprawdę to dla detalisty problem z głowy.
Ale jak i czy w ogóle można rozwiązać problem zwrotów? Nad tym zastanawia się Product Returns Research Group z Uniwersytetu Southampton w Anglii. Wyniki badań Frei sugerują, że jeśli ostrzeżesz klientów, że ich zwroty negatywnie wpływają na środowisko, zmieniają swoje zachowanie.
Sprzedawcy mogą poprawić dokładność przewodników po rozmiarach i zdjęć produktów, a pracownicy magazynów powinni mieć czas i wiedzę, by odpowiednio ocenić zwracane produkty – Frei wskazuje, że pracownicy są zmuszani do pośpiechu ze względu na rygorystyczne normy, przez co nie są rejestrowane cenne informacje.
"The Guardian" podkreśla również, że jednym z rozwiązań jest wdrożenie przez sklepy cyrkularnych modeli biznesowych, które zmaksymalizują wykorzystanie ich produktów. W praktyce oznaczenia to danie drugiego życia zwracanym lub zużytym przedmiotom.
To już się dzieje: Asos deklaruje, że kieruje zwracaną odzież do dalszej sprzedaży, a w razie potrzeby naprawia ją lub odnawia; a wspomniany H&M w 2013 roku zainaugurował zbiórkę tekstyliów do recyklingu.
Również klienci są coraz bardziej świadomi. Niektórzy, zamiast oddawać rzecz do sklepu i skazywać ją na nieznany los, wystawia ciuch na Vinted, aby ktoś mógł jeszcze nacieszyć się dobrym t-shirtem czy bluzką. Second-handy, do których też zapewne trafia sporo zwrotów, nie są już obciachem, ale sposobem na ekologiczną, ekonomiczną i świadomą modę. W dużych miastach powstają wypożyczalnie ubrań, chociaż wciąż za mało.
Owszem, sklepy muszą działać, ale my, konsumenci, też powinniśmy zacząć myśleć. A założę się, że niewielu z nas zadawało sobie wcześniej pytanie, co dzieje się z rzeczami, które tak beztrosko zwracamy. Ja go nie zadawałam, ale teraz odechciało mi się już i zakupów, i zwrotów.
Czytaj także: https://innpoland.pl/206765,jak-polacy-kupuja-przez-internet-dane-ze-swiata-e-commerce-moga-zaciekawic