My kupujemy tanią chińszczyznę. Na Zachodzie to nasz produkt podbija rynek
Na pewno doskonale znasz szklane, kolorowe, bogato zdobione polskie bombki. Z brokatem, w kształcie grzybka czy zająca. Trzymane w papierowych, pożółkłych już kartonach. Moja babcia co roku na nowo je wyciąga, a ja pomagam jej zawiesić je na zawsze żywej choince. Do tego "cukrowe sople", oczywiście te same od lat.
Chińskie tanie bombki zalały polskie sklepy
Polski design bombek szybko został odrzucony przez nowe pokolenie. Zaczęły kojarzyć się z czymś kiczowatym, niemodnym i zupełnie nieaktualnym. Sklepy zalały wielopaki jednolitych, okrągłych i tanich zamienników, a my zadowoleni wieszamy je na swoich drzewkach do dziś.
Polskie fabryki ręcznie malowanych bombek mają w kraju coraz mniej klientów. Jednak na szczęście nie jesteśmy jedyną potencjalną grupą klientów dla rodzimych manufaktur.
Okazuje się, że posiadamy tzw. dodatnie saldo bombkowe bilansu handlowego. Co oznacza, że więcej ozdób eksportujemy, niż importujemy z innych państw.
W ubiegłym roku Polska eksportowała ozdoby świąteczne o wartości ponad 68 mln euro, podaje IAR. Tym samym nasz kraj zyskał miano jednego z największych eksporterów bombek choinkowych na świecie. Jesteśmy trzeci w Europie i piąci na świecie.
Najwięcej bombek importują od nas Niemcy, na drugim miejscu są Stany Zjednoczone, a na trzecim Francja. Te w zagranicznych domach handlowych osiągają zawrotne ceny. Najdroższe mogą kosztować nawet 200 dolarów.
Polskie bombki podbijają USA
Zbigniew Bartuzi, szef spółki Szkło-Dekor z Piotrkowa Trybunalskiego w rozmowie z TVP Info przyznaje, że wszyscy więksi producenci bombek w Polsce sprzedają je przede wszystkim do Stanów Zjednoczonych. A firma produkuje ich ok. 400 tys. rocznie. Te, które polecą do Ameryki, powstają już w styczniu.
Te, które zostają w Europie, można kupić w najdroższych domach towarowych, takich jak Harrods w Londynie lub paryski Le Bon Marche. W Polsce takich miejsc i klientów brakuje. Powodem jest oczywiście cena. Ręcznie malowana polska bombka będzie kosztowała tyle, co przynajmniej 5 chińskich.
Bartuzi zaznacza, że sieci handlowe działające w Polsce nie oferują też krajowym producentom korzystnych warunków współpracy. Niesprzedany towar wraca do producenta, a to nie opłaca się firmom.