Dolina Krzemowa umiera – takie przynajmniej można odnieść wrażenie, przeglądając czołówki światowej prasy w ostatnich tygodniach. Oczywiście, w Silicon Valley zawsze trudno było się przebić, a konkurencja tylko się zaostrza. Jednak są tacy, którym się udaje. O nich opowiada Sylwia Gorajek, gospodyni pierwszego w Dolinie talk-show poświęconego start-up’owcom, w tym Polakom.
Ostatni raport amerykańskiej firmy badawczej PitchBook Data musiał zjeżyć włos na głowie mieszkańcom Doliny. Wynika z niego jasno, że fundusze hedżingowe – jedna z największych sił napędowych branży nowych technologii – gremialnie wycofują się z Doliny Krzemowej. W lutym ich przedstawiciele podpisali zaledwie dwie umowy. Nawet uchodzący za wyrocznię Tiger Global Management – niegdyś jeden z pierwszych inwestorów w obiecujących start-up’ach typu Facebook czy LinkedIn, obracający majątkiem wartym 20 mld dolarów – powstrzymał się od jakichkolwiek ruchów.
– Całkowicie wstrzymaliśmy inwestycje w prywatne firmy technologiczne – cytowano słowa Jeremy’ego Abelsona, menedżera nowojorskiego funduszu Irving Investors. – Kończę z nieuchwytnymi wycenami spółek, z niewiadomymi exit strategies, nieznaną płynnością spółki. I chcę teraz czegoś, w co mogę włożyć pieniądze bez ryzyka niespodziewanego uderzenia w dno, co przyniesie jakiś realny dochód – ucinał Abelson.
Sprawa jest śmiertelnie poważna: mało, że fundusze hedżingowe odpowiadają za mniej więcej trzecią część inwestycji w Silicon Valley. Co gorsza, ledwie kilka tygodni temu lokalni analitycy w raporcie „Silicon Valley Competitiveness and Innovation Project – 2016 Update” ogłosili, że po raz pierwszy od dobrych pięciu lat więcej ludzi wyjechało z Doliny do innych regionów USA, niż się do niej sprowadziło.
Ba, do tego można by dołożyć inne objawy swoistego kryzysu: czas stania w korkach w Dolinie wydłużył się do 67 godzin rocznie. Cena przeciętnego mieszkania w tej części Kaliforni skoczyła do astronomicznej sumy 870 tysięcy dolarów, w San Francisco jest to wręcz 1,1 mln dol. Dolina umiera?
Tuż za rogiem czyha rywal
Niekoniecznie. „Nigdy nie wrzucaj na luz. Nigdy nie przestawaj ewoluować. Tuż za rogiem czyha już ktoś, kto po ciebie idzie” – to jeden z bon motów Andy’ego Grove’a, zmarłego kilka dni temu wieloletniego szefa Intela, jednego z pionierów Doliny i współtwórcy jej wszechogarniającego mitu. Grove nie darzył tego miejsca sympatią, nazywał Silicon Valley „doliną śmierci”. Tu nigdy nie było miejsca na odpoczynek.
Sylwia Gorajek mogłaby być idealną ilustracją ciągłej ewolucji. Studio filmowe, rozwinięty z sukcesem start-up, platforma modowa, praca zawodowa, blog o życiu w Kaliforni JaiOn.pl – to kolejne odsłony jej kariery w Dolinie. Teraz do tego trzeba dołożyć jeszcze talk-show: Valley Talks. Paradoksalnie, przesłanie rozmów, jakie Sylwia prowadzi w jego ramach ze start-up’owcami jest znacznie bardziej optymistyczne: w Dolinie można sobie dobrze radzić i reguła ta dotyczy również Polaków.
Punktem wyjścia był blog, na którym – za namową męża – Sylwia umieściła tekst pierwszego wywiadu, z Jakubem Krzychem, założycielem firmy Estimote. – Firma Jakuba jest znana i szanowana w Ameryce, on sam jest pionierem w swojej dziedzinie – opowiada INN:Poland Sylwia. Eksperyment, wywiad zrobiony ostrożnie, w kawiarni, znalazł się na blogu. – I zyskał rewelacyjny odzew – opowiada Sylwia Gorajek. – Zorientowałam się, że ludzie lubią takie rozmowy i są nimi zainteresowani. A mnie przeprowadzanie takich wywiadów sprawia wielką przyjemność – dodaje. Zaczęła robić wywiady po angielsku i umieszczać ich zapis video na blogu oraz specjalnie stworzonej witrynie programu.
Dzisiaj na blogu Sylwii Gorajek można obejrzeć i przestudiować rozmowy m.in. z Julią Cordray, szefową Peeple – kontrowersyjnej aplikacji, która pozwala pozostawiać trwałe opinie na temat naszych współpracowników, przyjaciół, kochanków; Markiem Howitsonem – prawnikiem, który osiem lat temu wyciągnął Facebooka spod lawiny pozwów na dziesiątki milionów dolarów; Emily Baum – szefową produkującej tech-biżuterię firmy Keyrious.
Wywiady powstają po godzinach, ale zgodnie z prawidłami dziennikarstwa: research, kontakt z rozmówcami, zaproszenie do programu, zorganizowanie i realizacja spotkania. A potem montaż, przy którym Sylwię wspiera mąż Kuba – filmowiec i start-up’owiec, na co dzień rozwijający, wraz z dwójką wspólników z Polski, własny start-up Unstock.
– To gigantyczna ilość pracy – przyznaje Sylwia. – Ale Valley Talks są fajnie odbierane w Dolinie i dlatego szukam sponsorów, zarówno tutaj, jak i nad Wisłą. Oferuję bardzo konkretną widownię: to start-up'owcy, twórcy i właściciele, a także ci, którzy są na wczesnym etapie lub ludzie, marzący o założeniu start-upu w Dolinie Krzemowej – podsumowuje. Dokładnie tacy sami ludzie, jak ci, z którymi rozmawia gospodyni Valley Talks.
Goście opowiadają widzom Valley Talks o tym, co dzieje się w ich firmach, jak zaczynali działalność w Dolinie Krzemowej, jak szukali pierwszych pracowników i klientów, w jaki sposób dotarli do inwestorów. Jak kroczą drogą American Dream.
Polacy dają radę
Jasne, to nie jest droga usłana różami. – Do wyjścia na rynek globalny trzeba mieć dojrzałą strukturę firmy, bo rzecz nie polega na wycieczce do Kaliforni. To jest strategiczne przedsięwzięcie firmy, która szuka wsparcia w Dolinie Krzemowej. I nie ma co mówić o strategii, jeśli nie ma firmy albo jeśli jest ona dopiero w powijakach – mówił w jednym z wywiadów prof. Piotr Moncarz, profesor Stanford University, dyrektor programu Top 500 Innovators i przewodniczący US-Polish Trade Council.
O tym, jak to wygląda w praktyce, możemy się dowiedzieć właśnie z „Valley Talks”. Sylwia Gorajek zaprosiła do swojego talk-show tych polskich start-up’owców, którzy w tej chwili zdołali na dobre zakotwiczyć się w Dolinie Krzemowej. Jest wśród nich Tomasz Kołodziejak, współzałożyciel firmy InteliClinic, producenta maski Neuroon – pomagającej poprawiać jakość snu. Był Michał Wroczyński – lekarz i współtwórca Fido Intelligence, firmy działającej zarówno w Trójmieście, jak i Palo Alto, „anioł biznesu” i doradca ministra cyfryzacji. Do listy należałoby dopisać oczywiście Jakuba Krzycha.
Każda historia jest inna, ale wszystkie tworzą też pewien obrazek. Pokazują, według jakich zasad należy szukać szczęścia w Dolinie Krzemowej – mówi Sylwia Gorajek. Największą siłę przebicia mają tutaj ci, którzy od początku myślą globalnie. A jak się przejawia takie myślenie? – To, że jakiś pomysł został zapoczątkowany w Polsce, i tam badany, tutaj nie zrobi żadnego wrażenia – podkreśla szefowa Valley Talks. – Tu oczekuje się, że pomysł będzie realizowany w Ameryce, testowany na amerykańskich klientach. Nie należy więc oczekiwać, że pomysł chwyci, gdy aplikacja zostanie zrobiona po polsku, a potem, ewentualnie, przetłumaczona na angielski – komentuje.
Mało tego, liczy się aktywność: w Dolinie Krzemowej trzeba po prostu być – lub bywać – chodzić na spotkania, nierzadko zresztą z darmowymi wejściówkami. Niebagatelne znaczenie w harmonogramie takich eventów mają spotkania z inwestorami. Można do nich również dotrzeć poprzez Twittera – wielu inwestorów samemu twittuje i zachęca do tego start-up'owców. Tyle, że – zgodnie z radą Sylwii Gorajek – warto „poznać swojego inwestora”, zanim się do niego odezwiemy. Potraktowany jakąś standardową propozycją, rozsyłaną do wszystkich, inwestor nie raczy się zainteresować naszą ofertą.
– Bardzo pomocne są akceleratory – mówi Sylwia. – One często przyciągają ludzi, w tym Polaków. Instytucje oferują w ich ramach programy trwające od jednego do trzech miesięcy, pracują nad twoim biznesem, udostępniają sieć kontaktów, co jest gigantycznym impulsem do dalszego rozwoju. Tak trafia do USA wielu Polaków: najpierw na rozmowę, potem do programów akceleracyjnych, co jest zresztą wielkim osiągnięciem, bo zgłoszeń do każdego z nich są tysiące – kwituje.
Tyle, że trzeba mieć już przynajmniej w minimalnym stopniu wdrożony biznes, tzw. proof of concept. Ewentualnie, można też zwracać na siebie uwagę zakończoną sukcesem zbiórką środków na portalach crowdfundingowych – to pokazuje, jak wielu ludzi jest skłonnych uwierzyć w nasz produkt.
– Szukanie partnerów w Dolinie Krzemowej to nie jest jednorazowy wysiłek – na miesiąc, dwa czy trzy – twierdzi prof. Moncarz. – To mogą być np. dwa lata starań, ciągłych spotkań, korespondencji – a w tym czasie trzeba z czegoś żyć, a więc firma musi względnie sprawnie funkcjonować. Na miejscu musi być naukowiec, który miał pomysł, oraz przedsiębiorca, który wokół tego pomysłu stworzył przedsiębiorstwo. A do tego zespół marketingowy, dział sprzedaży, dział techniczny. W Dolinie Krzemowej będzie tylko przyczółek takiej firmy – podsumowuje.
Śmiertelny koszt życia
Co ważne, Polacy mogą liczyć na siebie nawzajem. - Niewątpliwie, ja i Kuba czuliśmy wsparcie innych. Start-up'owcy znad Wisły trzymają się razem: widujemy się, wspólnie chodzimy na imprezy, spędzamy urodziny, wpadamy na siebie na meet-upach, przychodzimy na swoje występy na takich imprezach – mówi szefowa Valley Talks. Co jeszcze ważniejsze, Polacy chętnie polecają „swoim” inwestorom przedsięwzięcia rodaków, przy czym nie chodzi o bezwzględne popieranie się, ile o podrzucanie inwestorom najbardziej interesujących pomysłów.
Bywa, że z powodzeniem: zaledwie dwa miesiące temu Estimote został przez inwestorów dofinansowany kwotą 10,7 mln dolarów. To sporo, ale najbardziej obiecujące pomysły mogą tu liczyć przynajmniej na te kilkaset tysięcy, może i kilka milionów dolarów na start. Zresztą i tak, wykłada je najczęściej kilku różnych inwestorów. – Inwestycje nie są jeszcze gigantyczne, bo polscy start-up'owcy pojawili się tu stosunkowo niedawno – zastrzega Sylwia Gorajek.
- Rozwój firmy zaczyna się wręcz od kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Valley Talks ma pokazywać właśnie takich ludzi: którzy zmagają się z pierwszymi przeciwnościami, jeszcze nie robią wielkich nagłówków w portalach, chyba, że to jakiś wyjątkowo kontrowersyjny produkt. Generalnie esencją tego biznesu jest właśnie to, co dzieje się na tym wstępnym etapie – i to chcę pokazywać – przekonuje twórczyni Valley Talks.
Wspomniane na wstępie objawy kryzysu Doliny Krzemowej oznaczają tylko, że ten wstępny etap staje się nieco trudniejszym doświadczeniem niż w ostatnich kilku latach. Nie związani z Doliną Krzemową mieszkańcy Kaliforni od dawna mają za złe środowiskom start-up’owców podbijanie cen w regionie. Gorzej opłacani pracownicy firm rezygnują i szukają szczęścia w innych hubach nowych technologii – Seattle, Austin, Bostonie. Świeża krew napływa z trudem.
– Koszty życia w tym miejsca, utrudniają rekrutację, zwłaszcza ludzi spoza miasta, i tworzą błędne koło – kwituje John Mracek, szef firmy NetSeer z Mountain View, działającej w branży nowych mediów. – Pracodawcy podnoszą pensje, więc pracownicy mogą więcej płacić za domy i tak to się kręci – dorzuca.
Czy z pozoru trywialny problem cen na lokalnym rynku może zabić ducha Doliny Krzemowej? Cóż, na pewno jej nie pomaga: z raportu „State of US Salaries Report” wynika, że nawet jeśli pensje inżynierów w Dolinie Krzemowej są wyższe niż w innych technologicznych ośrodkach w USA, to gdy weźmie się pod uwagę koszty życia, lepiej zarabia się choćby w teksańskim Austin.
Jednego jednak nie da się odebrać Dolinie Krzemowej: legendy. – Tam można skorygować wyobrażenie o samym sobie: pozytywnie lub negatywnie, bo ktoś może nas ściągnąć z piedestału, ale i powiedzieć: to ma znacznie większy potencjał niż pan sobie wyobraża – dowodził prof. Moncarz. – Do tego dochodzi atmosfera Doliny: otwartość na wszelkie komentarze, wiedza tamtejszych specjalistów, ich wskazówki co do dalszego rozwoju firmy, kontakty. Tamtejsza koncentracja know-how jest przeogromna. Trzeba by niejedną parę butów zedrzeć, żeby znaleźć coś takiego w jakimś innym miejscu na świecie – kwitował. Ale czy to wystarczy?