Szymon Grabowski swój pierwszy biznes założył jeszcze przed osiemnastką. Było to w czasach, kiedy popularna była jeszcze guma Turbo, do paczek chipsów dodawali krążki Tazos, a słowo start-up nie istniało. I wyszło mu to na dobre, bo jego firma GetResponse, zajmująca się automatyzacją systemu mailingowego, nie musiała stawać na głowie, żeby zainteresować klientów czy inwestorów. Bez tych drugich zresztą osiągnął to, o czym marzy wielu współczesnych młodych przedsiębiorców. Z jednoosobowej działalności, mieszczącej się na strychu, rozwinęło się w przedsiębiorstwo, w którym pracuje prawie 300 osób, obsługujących 350 tysięcy firm i klientów na całym świecie.
Pierwszym biznesem, który Grabowski rozkręcił, był serwis travel.com.pl. Założył go w wieku 16 lat. Jak wspomina w rozmowie z INN:Poland, był to prosty serwis turystyczny, udostępniający internautom bazę hoteli.
– Zrobiłem ten portal razem z kolegą. Powiedzmy, że wspólnikiem, bo firma była zarejestrowana na niego. Sam nie mogłem jej założyć, bo byłem po prostu za młody – tłumaczy. – Wtedy zorientowaliśmy się, że żeby zdobyć klienta, trzeba było przedstawić mu ofertę. Tylko ręczne wysłanie kilku tysięcy listów to dużo czasu i pracy. Pojawił się pomysł, żeby dotrzeć do właścicieli tych pensjonatów poprzez maila. A to było karkołomne zadanie, bo wtedy mało kto posiadał pocztę elektroniczną. Pomyślałem, że najlepiej będzie zautomatyzować proces komunikacji – podkreśla.
Tak zaczął tworzyć autorski skrypt. Okazało się, że był na tyle dobry, że kolega zasugerował mu jego dalszą sprzedaż dla zewnętrznych firm. Początkowy kod wyewoluował w pełnoprawny produkt. Po drodze nie obyło się jednak bez poważnych turbulencji.
Współpracownik Grabowskiego nie radził sobie tak dobrze z pozyskiwaniem klientów jak on. Twórca GetResponse wspomina, że każdy z nich robił to na własny rachunek i kiedy w jego portfolio było ich już 30, kolega miał tylko dwóch.
Domena była zarejestrowana na niego i po roku przypomniał sobie, do kogo należy nasz serwis – mówi Grabowski. – Dostałem list od prawnika, że nie miałem już praw do portalu. Nie osiągnąłem pełnoletności, a już zostałem wymanewrowany z mojego pierwszego biznesu – dodaje.
Zamiast rozpaczać, nastoletni wówczas przedsiębiorca postanowił się nie poddawać. Najpierw próbował swoich sił w Polsce z usługą Peacemakers, której nazwę sam określa z perspektywy czasu jak obciachową, ale coraz częściej zerkał w stronę USA. Dlaczego? Bo już od młodych lat uczył się angielskiego, do tego był wielkim fanem amerykańskiej kultury.
W końcu według wyobrażenia nastolatka to właśnie tam robiło się największe interesy. Wyobraźnia działała, a w połączeniu z determinacją pchnęła Grabowskiego do spróbowania swoich sił na tamtym rynku. Bez wielkich planów, tylko z marzeniami, podkreśla.
Największym problemem tamtych czasów było pokonanie bariery płatności. Wiele polskich biznesów ponosiło porażkę właśnie na tym, że nie mogły pobierać płatności od klientów zza oceanu. – Polska nie była w strukturach unijnych, więc zagraniczna współpraca w tym zakresie stała na stosunkowo niskim poziomie – wspomina Grabowski. Znalazł w końcu firmę obsługującą płatności i za marżę w wysokości 15 proc. za transakcję (która dla twórcy GetResponse z perspektywy czasu jest określana jako bardzo wysoka) zaczął podbijać Amerykę z rodzinnego Trójmiasta. Zmienił również nazwę firmy na obecną.
Co dalej? Grabowski mówi wprost, że nigdy nie był wybitnym programistą, ale zawsze miał smykałkę do sprawnego rozwiązywania problemów. – Na początku działalności za granicą zadzwonił telefon o 3 w nocy. To był klient ze Stanów. Mówi, że odkąd ma nasz program, jego komputer piszczy. A GetResponse nie ma połączenia z kartą dźwiękową, więc przez telefon szukaliśmy przyczyny. Okazało się, że to był jego pager w szufladzie – śmieje się. – Jak widać, w mojej firmie robiłem wszystko – od obsługi klienta po skrypty – dodaje.
Pojawiało się coraz więcej zatrudnionych. Nie tylko w Polsce, gdzie w 2001 roku otwarto pierwsze biuro, ale również w innych krajach. W końcu internet jest właśnie po to, by łączyć ze sobą ludzi z najdalszych zakątków globu, podkreśla Grabowski. Dlatego współpracuje między innymi z dziewczyną z Kanady. Jak sam opisuje, z leśnej głuszy obsługuje klientów firmy.
Teraz GetResponse obsługuje takie firmy jak organizacje jak Greenpeace, PKP, Avon, Scania a nawet... Niantic, czyli twórców Pokemon GO. – To dziwne uczucie, kiedy twój syn biega i łapie te stworki, a ja sprawdzam kto zrobił i widzę, że to nasz klient – śmieje się. W ciągu 18 lat firma z jednoosobowej działalności rozrosła się do tego stopnia, że niedługo zatrudni trzechsetną osobę, a ten rok planuje zamknąć z przychodem przekraczającym 100 milionów złotych.
I to wszystko bez pomocy inwestora czy zewnętrznych funduszy. Grabowski śmieje się, że gdyby firmy dostawałyby plakietki jak żywność, GetResponse byłoby organiczne w stu procentach.
– Czułem, że trzeba grać tym co się ma, a nie liczyć a na pomoc z zewnątrz. Ta decyzja wyszła nam na dobre, bo skupiliśmy się na zaspokajaniu potrzeb klienta, a nie tego, który wykłada pieniądze na nasz rozwój – wyjaśnia. – Oczywiście nie uważam inwestorów za zło absolutne, bo są firmy i przedsięwzięcia, które na tym korzystają. Wiele zależy od tego, jaki ten inwestor jest – podsumowuje Grabowski.
Ps. U syna Szymona i Aleksandry Grabowskich zdiagnozowano w zeszłym roku białaczkę. To pchnęło małżonków do założenia fundacji GetResponse Cares, która zajmuje się pomocą przy diagnozowaniu i terapii dzieci z chorobami nowotworowymi. Opis działalności i numer konta fundacji znajduje się tutaj.