„Przepisy się zmieniają, będą to kontrolowali. Chce pan sobie strzelić w kolano?” – słyszymy w jednym z warsztatów samochodowych pod Warszawą. Postanowiliśmy „wyciąć” z naszego diesla filtr DPF. Okazuje się, że odbywający się półlegalnie – ale jakże sprzyjający oszczędnościom – zabieg, nie jest już tak prosty.
Srebrna tuleja, kryjąca filtr cząstek stałych – tzw. DPF – mogłaby uchodzić za symbol nowej religii. Religii tej na imię ekologia: filtr cząstek stałych gromadzi takie cząstki ze spalin i dba o ich spalenie. Niestety, jak to w nowoczesnym przemyśle bywa, jest to kolejna część samochodu, która – nawet jeśli służy „wyższym”, proekologicznym celom – to ma krótkie życie. Już po kilku latach DPF zaczyna się psuć, a wymiana wartej kilka tysięcy złotych części w aucie, którego wartość spadła do 30-40 tysięcy złotych polskim kierowcom wydaje się być absurdem.
Pardon, wydawała się. Jeszcze do niedawna usuwanie filtra DPF było praktyką nagminną. Za kilkaset złotych problem był „z czapki”. – O co ten raban? O te miligramy sadzy na kilometr? Nieźle tych ekologów popier… – zachwalał jeden z mistrzów tuningu aut w rozmowie z naTemat.pl. – Zapraszam do warsztatu, pokażę moje Audi w dieslu. Można koszulę wytrzeć w rurze wydechowej i śladu nie będzie – zachęcał.
Wycięcie dpf - konsekwencje
No cóż – śladu nie będzie, ale raczej po koszuli. Operacja usunięcia DPF przynosiła niespodziewane skutki. – Nie wycinam filtrów. To jest kompletna pomyłka, na którą nabrała się masa ludzi – mówi nam pan Jarek, właściciel bardzo dużego warsztatu w Warszawie. – Jak wytniesz filtr DPF to na podjazdach to widać. Samochód kopci, jak nie wrzucisz dobrego biegu, to masz za sobą czarną chmurę – podkreśla.
Case study? Proszę bardzo. – Miałem ostatnio klienta. Wziął rodzinę i pojechał dieslem do Austrii na urlop – spieszy z opowieścią pan Jarek. – Klienta zatrzymała policja, wsadzili mu czujnik w rurę wydechową, tam każdy patrol jest wyposażony. I po chwili wiedzieli, że był wycięty DPF. Zabrali mu kluczyki i dowód rejestracyjny. Auto na lawetę. Wlepili 3500 euro kary. Klient przekonuje ich, że on nic nie wie, że to mu warsztat wyciął bez jego wiedzy. Wzięli nazwę warsztatu, choć mandat, oczywiście, zostawili. W Polsce przyszła inspekcja środowiskowa do warsztatu i dali 5000 zł kary – kwituje.
Potwierdzamy. – Przepisy się zmieniają, będą to kontrolowali. Chce pan sobie strzelić w kolano? – odpowiada nasz rozmówca na pytania o pozbycie się filtra. – Będą jakieś problemy, to naprawimy, w ostateczności, powtarzam – w ostateczności, coś usuniemy. Są nowe warunki dopuszczania do ruchu drogowego, Unia Europejska nam narzuca, niech pan sobie poczyta na ten temat. Nie dopuszczą pana do ruchu, dowód zabiorą, każą zamontować z powrotem – twardo mówi szef warsztatu. No chyba, że klient naprawdę się uprze, wtedy będzie to kosztować 1500 złotych. – Ale ja pana ostrzegam, żeby pan potem nie mówił, że nieświadomie – dorzuca na koniec.
Ot, konsekwencja światowego stylu życia, kwituje pan Jarek. – Cwaniakowanie się już nie opłaca – orzeka. – Do Berlina nie wjedziesz, po Niemczech strach jeździć. Podobnie po Austrii, Francji i Szwajcarii. Zostają podrzędne drogi we wschodniej Polsce – ucina.
Na VAT, na paragon
Zanim Grecja stała się synonimem państwa krętaczy, ikoną tamtejszej gospodarki były pręty zbrojeniowe. Wystawały ze ścian przynajmniej z jednej strony budynku. Dzięki temu właściciel nieruchomości, gdy odwiedzali go wysłannicy tamtejszego fiskusa, mógł powiedzieć: budowa nieskończona, podatek od nieruchomości zapłacę, jak skończę.
– Jesteśmy w ogonie Europy, jeżeli chodzi o lukę VAT-owską – podkreślał niedawno w Sejmie minister finansów, Paweł Szałamacha. Cóż, jak widać na przykładzie DPF, uszczelnić można każdy system i każdą branżę.
Obszarów, na których można w Polsce cwaniakować, nie brak. O tym, że da się je ukrócić świadczy choćby los identyfikatorów uprawniających osoby niepełnosprawne do parkowania na wyodrębnionych dla nich miejscach parkingowych – po weryfikacji okazało się, że z 650 tysięcy takich identyfikatorów ostaną się pozwolenia dla 180 tys. osób.
Klasyką gatunku był handel paragonami – „kryskę”, która „przyszłaby na matyska”, szykuje tu ministerstwo finansów. W ciągu dwóch lat resort chce połączyć kasy fiskalne w kraju z serwerami ministerstwa. A to oznaczałoby zniknięcie papierowych paragonów. Początkowo system nie będzie obowiązkowy, ale z czasem – znając zapędy państwa do kontrolowania – może się takim stać.
Po gorączce sobotniej nocy, poniedziałkowe zwroty
W projekcie ministerstwa jest jedna luka: zwroty i reklamacje. Te pierwsze są przekleństwem choćby sklepów z odzieżą: w okresie noworocznych wyprzedaży, przy ladach pojawiają się tłumy klientów, chcących oddać niedawno zakupione sukienki lub torebki. Nie przypadkiem: uzyskują zwrot zapłaconej gotówki, po czym chwilę później ustawiają się do kasy z tym samym towarem, tylko już przecenionym. Skala zjawiska? Na sklep z trzema kasami, w okresie wyprzedażowej gorączki, jedna potrafi przez cały dzień obsługiwać tego typu klientów.
Sytuacja, w nieco mniejszej skali, powtarza się regularnie w poniedziałki. – Przychodzą w piątek, kupują, idą na imprezę, piorą czy wietrzą i chcą oddać – opowiadała jednemu z polskich portali pracownica odzieżowego salonu. Jeśli da się upchnąć metkę tak, by nie było jej widać – sukces. Najbardziej wyrafinowany przypadek to klientka z własną metkownicą: zwracała towar tylko zaczepy były inne niż stosowane w sklepie. Personelowi sklepu pozostaje wąchanie: perfumy, pot, papierosy, u sprytniejszych da się wyczuć proszek do prania.
Osobliwy proceder kombinowania odbywa się z użyciem multimediów. Wszystko dzięki artykułowi 29 ustawy o prawie autorskim. Zacytujmy: „Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów oraz rozpowszechnione utwory plastyczne, utwory fotograficzne lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym celami cytatu, takimi jak wyjaśnianie, polemika, analiza krytyczna lub naukowa, nauczanie lub prawami gatunku twórczości”. Efekt? Specjaliści od monitorowania mediów plotkują o kanałach, żyjących z produkcji będących sklejkami materiałów powstających dla innych stacji telewizyjnych. Prawnicy potrafią wskazać klientów, którzy chcieli włączyć refren znanego szlagieru jako ilustrację dźwiękową swojej witryny. Cóż, pewnie polemizując.