Kłopoty zaczęły się prawdopodobnie wcześniej, ale zaczęło być o nich głośno na początku ubiegłego roku. Zaczynały się mnożyć takie opowieści: „ojciec od dłuższego czasu dostaje lek Hydroxycarbamid. Pod koniec stycznia chciałem kupić kolejne opakowanie, ale w żadnej aptece nie mogłem go dostać. Choć objeździłem prawie całe miasto. W każdej aptece słyszałem to samo: leku brakuje, nie wiemy, kiedy będzie”.
Tym tropem poszedł na jesieni instytut ABR SESTA. W ramach przeprowadzonych przez tę agencję badań rynku badań okazało się, że Hydroxycarbamid to zaledwie wierzchołek góry lodowej – lek pojawia się w co trzeciej z polskich aptek. Gorzej jest np. z lekiem na raka prostaty – Eilgard, na którego braki również skarżyli się polscy pacjenci. Ba, lek pomocny przy terapii ADHD – Concerta – pojawiał się w co dziesiątej z aptek. Niektóre leki na cukrzycę czy nowotwory wydawały się być w ogóle niedostępne.
Lista braków zwiększała się zaskakująco na „zachodniej ścianie” Polski: w województwach zachodniopomorskim, lubuskim, dolnośląskim czy opolskim. Ankieterzy uderzyli głową w ścianę – część aptek nie chciała przyjąć zamówienia na niektóre specyfiki, w innych leki uznano za stale niedostępne.
– W Polsce jest zarejestrowanych prawie 10 tysięcy produktów leczniczych – komentował wówczas Paweł Trzciński, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego. – Trudno oczekiwać, by wszystkie potrzebne leki były na półkach we wszystkich aptekach. Choćby dlatego, że producent, dostosowując ofertę do liczby pacjentów, może przekazać do Polski trzysta opakowań preparatu. A aptek mamy w Polsce 14 tysięcy. Aptekarz ma jednak obowiązek zamówić na życzenie pacjenta lek w hurtowni albo wskazać, gdzie można go kupić – tłumaczył na łamach „Gazety Wyborczej”.
Teraz Inspektorat zmienił ton, choć tegoroczna powtórka badania wykazała pewną poprawę zaopatrzenia. – Wiele wskazuje na to, że eksport leków stał się tak lukratywny, że zainteresowali się nim przestępcy – to znowuż Trzciński, tym razem cytowany w dzisiejszym wydaniu „Pulsu Biznesu”. – Jeśli można kupić w Polsce lek za 100 złotych, a w innym kraju UE sprzedać za 1000 złotych, rachunek jest prosty. Zgaduję, że proceder jest dużo bardziej lukratywny niż handel narkotykami, a dodatkowo – w Polsce niekaralny – dodawał.
Czy bardziej lukratywny – nie sposób jednoznacznie powiedzieć. Jednak różnice w cenie są uderzające: całkowita cena wspomnianego Hydroxycarbamidu na polskim rynku to – w zależności od formy kapsułek – od 90 do 100 złotych. Za Atlantykiem ten lek kosztuje od 75 do 85 dolarów. Jeżeli uwzględnić fakt, że lek ten nie jest wyjątkowym rarytasem, można przyjąć, że zarówno dla przestępców, jak i zwykłych kombinatorów, którzy mają okazję wysłać na Zachód kilkanaście opakowań preparatu jest to niebagatelna okazja do zarobku.
Nie inaczej jest z lekami generycznymi – są one kilkakrotnie tańsze niż generyki produkowane w Niemczech, Irlandii czy Szwajcarii (na tym ostatnim rynku przebicie jest czterokrotne). Trudno się dziwić tym, którzy zakładają apteki-słupy, służące wyłudzaniu leków – zwłaszcza tych rzadkich i drogich – po jeszcze niższych cenach.
Taką przychodnię odkryto kilka tygodni temu w Łodzi: placówka nie miała nic wspólnego z NFZ, za to wypisywała recepty na potęgę. Z kolei w województwie opolskim przychodnia ginekologiczna zaczęła zamawiać leki przeciwastmatyczne.
Wywóz jest nielegalny, ale polskie władze wydają się być bezradne. – Nawet jeżeli złapiemy aptekę czy hurtownię na nielegalnym eksporcie, jedyne, co możemy zrobić, to ją zamknąć – tyle może powiedzieć Inspektorat. Wprowadzonych rok temu kar finansowych nie sposób wyegzekwować – i w gruncie rzeczy „eksporter” może otworzyć kolejną aptekę-słupa. Nawet system komputerowy, który miał monitorować zaopatrzenie w leki w poszczególnych regionach Polski, będzie opóźniony o rok. W przyszłym roku możemy się też spodziewać ustawy, która powstaje podobno w ministerstwie zdrowia i ma uregulować nielegalny proceder. Pytanie tylko, czy da się uregulować zjawisko, którego skali nie znamy i za które nie grożą żadne konsekwencje.