Pod pozornie niewinną nazwą projektu – „Przegląd systemu emerytalnego 2016 – Bezpieczeństwo dzięki odpowiedzialności” – kryje się kolejna wersja reformy OFE. W wariancie najdalej idącym z wszystkich przedstawionych dotychczas: zakładającym przekazanie wszystkich środków z tzw. trzeciego filaru do państwowego Funduszu Rezerwy Demograficznej. Co to oznacza? Załamanie polskiej giełdy – prognozują specjaliści Izby Domów Maklerskich, w której skupieni są przedstawiciele środowiska firm inwestycyjnych.
Jeszcze na początku lipca wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki spekulował na temat potencjalnych zmian w systemie emerytalnym, które miały doprowadzić do przekazania około 25 proc. środków z OFE do Funduszu Rezerwy Demograficznej. Bagatela, chodziło o około 35 miliardów złotych. W listopadzie okazało się, że to była propozycja umiarkowana: ujawniony przez PAP projekt rekomendacji rządu po przeglądzie systemu emerytalnego zakładał już przekazanie całości środków z OFE – 140 miliardów złotych.
Zgodnie z tym projektem – który właśnie trafił do konsultacji, a zatem ma pieczęć oficjalnej propozycji rządowej – pieniądze z trzeciego filara wylądowałyby w Funduszu, a następnie zostałyby zapisane na subkontach w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. „Propozycja ta realizuje zarówno potrzeby rynku finansowego: aktywa będą inwestowane nadal na giełdzie, jak i ubezpieczonych, których aktywa zgromadzone w OFE zostaną zapisane na subkontach w ZUS” – napisali autorzy projektu.
Cóż, rynek kapitałowy nie podziela entuzjazmu urzędników ZUS czy zaangażowanych w prace ministerstw. Na „reformie” straci giełda, straci cała gospodarka, a wreszcie – wszyscy Polacy. Tak przynajmniej można przeczytać w stanowisku Izby Domów Maklerskich.
Kilka dni, kilka miliardów
Fundusze emerytalne są na warszawskiej giełdzie kluczowym graczem: jak szacuje Izba Domów Maklerskich, są udziałowcem w ponad 250 firmach (według innych danych – niemal trzystu, tym niemniej szczegółowa ocena akcjonariatu jest utrudniona ze względu na to, że do informacji publicznej podaje się dane udziałowca, gdy pula akcji w jego posiadaniu przekroczy 5 proc. akcjonariatu firmy). OFE odpowiadają za 20 proc. kapitalizacji GPW, a co jeszcze ważniejsze – za mniej więcej 43 proc. tzw. freefloat, a więc akcjonariatu, którym obraca się na giełdzie na co dzień. Innymi słowy, to fundusze emerytalne, sprzedając i kupując, sprawiają, że coś się na parkiecie dzieje.
– Przesunięcie tych pieniędzy do ZUS oznaczałoby po pierwsze, zabranie tych kwot z codziennego obrotu. Te środki nie byłyby już dostępne jako instrument rozwoju polskich firm. A po drugie, taka operacja miałaby negatywne konsekwencje dla spółek. Wycena wielu z nich spadłaby i byłyby narażone na przejęcia zagraniczne – mówi w rozmowie z INN:Poland Waldemar Markiewicz, prezes Izby Domów Maklerskich.
Niebagatelnym czynnikiem byłby wspomniany freefloat – czynnik, który decyduje o tym, jak ważna jest dana giełda w światowym systemie finansowym. IDM zakłada, że środki przeniesione z OFE do ZUS zostaną wycofane z freefloat. A ponad 40-procentowy spadek freefloat spowoduje „natychmiastową wyprzedaż polskich akcji przez międzynarodowe pasywne fundusze inwestycyjne (tzw. ETF)”, które reagują na rynkowe zmiany automatycznie, według algorytmów. „Szacujemy taką automatyczną wyprzedaż na minimum kilka miliardów złotych, co mogłoby skutkować spadkiem cen akcji na GPW od kilkunastu do kilkudziesięciu procent w ciągu kilku dni” - piszą eksperci Izby.
Zatem konsekwencji decyzji o przeniesieniu emerytalnych oszczędności Polaków do państwowego funduszu nie sposób lekceważyć. „Taka decyzja działałaby na szkodę obecnych i przyszłych pokoleń Polaków, ponieważ w praktyce oznaczałaby długoletnią zapaść na rynku kapitałowym, odpływ inwestorów zagranicznych przy ograniczonych środkach krajowych, a tym samym brak wystarczających funduszy dla finansowania rozwoju polskich przedsiębiorstw poprzez warszawską giełdę, która przestałaby mieć znaczenie na rynku europejskim” – dorzuca dobitnie Izba.
Upaństwowieni z dnia na dzień
– Czy to cios dla giełdy? – powtarza nasze pytanie Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan. – To kolejny cios dla giełdy. Wszystko zależy od wariantu: czy to będzie ten lipcowy, czy listopadowy. Nie wyobrażam sobie, rzecz jasna, jakiegoś szybkiego spieniężania udziałów, jakie OFE posiadają dziś w spółkach. Zarządzanie nimi musiałby przejąć Fundusz Rezerwy Demograficznej, czy raczej jakaś grupa osób w jego ramach – dodaje. Markiewicz przytacza w tym kontekście nazwiska Pawła Borysa (dziś szefa Polskiego Funduszu Rozwoju) czy Grzegorza Zawady (byłego wiceprezesa GPW).
Wiele zależy od tego, co chcieliby zrobić z tymi aktywami nowi menedżerowie. – Gdyby te aktywa zaczęły być sukcesywnie sprzedawane, od razu można by giełdę zamknąć – mówi Starczewska-Krzysztoszek. Według niej mogłoby to dotyczyć zwłaszcza tych spółek, które z perspektywy polityki nie miałyby tak wielkiego znaczenia: a między kopalnią, a fabryką obuwia jest jednak olbrzymia różnica politycznego potencjału.
Jak szacuje ekspertka, na giełdzie zainwestowane jest co najmniej 60 proc. środków, znajdujących się w dyspozycji funduszy: czyli jakieś 80-90 mld zł. Spójrzmy na akcjonariat sprzed kilku miesięcy: OFE miały ponad 35 proc. akcji w państwowym (państwowym?) PKN Orlen, ale i ponad 32 proc. w akcjonariacie prywatnego producenta m.in. kostki brukowej, firmie Libet. W rękach funduszy pozostawało niemal 42 proc. akcji Amrestu (zamawialiście pizzę ostatnio?), ponad 68 proc. udziałów w Magellanie i... 76,55 proc. w Elbudowie.
Co oznacza, że przynajmniej dwie ostatnie z wymienionych z dnia na dzień stałoby się firmami państwowymi. – Prywatni właściciele takich firm nagle znaleźliby się w sytuacji nie do pozazdroszczenia – podsumowuje główna ekonomistka Lewiatana. – Jak tylko poszedł sygnał, że PZU jest zainteresowany kupnem akcji PKO SA, akcje PKO zaczęły dołować. Może w przypadku firmy produkującej obuwie, politycy nie byliby tak zainteresowani i zaczęli wyprzedawać akcje. Ale i to sprawiłoby, że wycena akcji mocno by spadła. A więc tak źle, i tak niedobrze – kwituje.
Strzał we własną stopę
Stawka w tej grze jest jednak wyższa niż notowania firmy X czy Y. Raz uruchomiony proces może prowadzić przede wszystkim do zapadania się polskiej giełdy: fundusze inwestycyjne wszelkiego rodzaju zaczną omijać warszawski parkiet, a za nimi podążą polskie firmy. – Nie wszystkie – oponuje Waldemar Markiewicz. – Debiut zagranicą dla małych i średnich polskich firm jest praktycznie niedostępny. Gdyby takie LPP czy CCC próbowało debiutować w Londynie czy Frankfurcie nikt by się tymi firmami nie zainteresował, bo były wówczas zbyt małe, jak na europejską skalę – kwituje.
Jego zdaniem, rynek kapitałowy w Polsce ma swój gigantyczny udział w rozwoju polskiej gospodarki. Banki mogą bowiem finansować klasyczne przedsięwzięcia biznesowe, ale innowacje – finansują giełdowi gracze. – Rynki kapitałowe finansują tych, którzy ryzykują własnymi pieniędzmi i środkami od inwestorów. Rynki kapitałowe pomagają też tym, którzy chcą rosnąć. Adam Góral, prezes Asseco, nieraz mówił, że to dzięki rynkowi kapitałowemu mógł finansować kolejne przejęcia i zbudować tak wielką firmę – dorzuca prezes IDM.
– Rząd stawia na zmianę jakości: chce budować branże, które charakteryzują się wysoką wartością dodaną, wysokim poziomem wiedzy i płac. Ale taka zmiana struktury gospodarki może zajść tylko za sprawą rynku kapitałowego. To ta branża generuje wysokiej jakości miejsca pracy, a nie wyłącznie stanowiska w Tesco. Dzięki niej absolwenci SGH nie muszą szukać pracy za granicą – przekonuje Waldemar Markiewicz. Innymi słowy, przyklepując kolejną „reformę OFE” – a właściwie likwidację funduszy – rząd strzela sobie w stopę.