Cieszący się sporym prestiżem konkurs, z kapitułą złożoną z wybitnych specjalistów, sponsorem pod postacią potężnej firmy Synthos oraz sięgającą miliona złotych nagrodą – skończył się właśnie porażką. Po miesiącach zbierania wniosków okazało się, że po pieniądze nie sięgnie żaden z chętnych, bo żaden nie jest w stanie spełnić, teoretycznie banalnych, kryteriów.
Wiosną było inaczej. „To pierwszy w historii polskiej nauki konkurs, w którym do wygrania jest taka kwota” – podkreślali entuzjastycznie organizatorzy Synthos Chemical Award. Milion złotych wydawał się być w zasięgu ręki i budził miłe skojarzenia z milionem dolarów, jaki otrzymują nobliści.
Zachęt nie szczędził też ówczesny prezes Synthosu, Tomasz Kalwat. – Wiemy, że inwestujemy w naszą przyszłość. Chcemy, aby nagroda Synthos Chemical Award pokazała, jak prężnie rozwija się innowacyjna branża chemiczna w Polsce. Wierzymy, że zachęcimy młodych ludzi do działań badawczych w dziedzinie chemii, bo przyszłość narodowej gospodarki zależy od osiągnięć naukowych rodzimych naukowców – zagrzewał.
Kryteria zaskakująco rygorystyczne
Trudno mieć do niego pretensje. Nadzieje były zapewne spore: po stronie znanej, należącej do miliardera Michała Sołowowa firmy Synthos – konkurs był zapewne zarazem podkreśleniem wyjątkowej roli, jaką odgrywa w środowiskach naukowych, jak i sposobem wyselekcjonowania ciekawych, przyszłościowych projektów badawczych. W środowisku naukowców milion złotych też może robić wrażenie – nie dość, że nagroda jest spektakularna i sugeruje, że nad Wisłą powstają rewolucyjne technologie, to jeszcze przy ogólnej finansowej mizerii polskiej nauki może to być zabezpieczenie spokojnego życia i wolności badawczej na długie lata.
Konkurs zaczął się z rozmachem, kończy się jednak po cichu i chyba z lekkim zażenowaniem. Pytana przez nas o komentarz Agata Kościelnik zapowiada, że w przyszłym tygodniu firma oficjalnie ustosunkuje się do rezultatów konkursu – i nic więcej powiedzieć nie chce.
Nieco bardziej rozmowny jest przewodniczący konkursowej kapituły, wybitny polski badacz, profesor Stanisław Penczek. – Kapituła uznała, że żaden z przedstawionych wniosków nie może zostać oceniony jako taki, który mógłby otrzymać główną nagrodę – kwituje lakonicznie. – Między innymi, stało się tak dlatego, że niektóre wnioski miały charakter zespołowy, a nie indywidualny. Zgodnie z regulaminem konkursu można było składać jedynie wnioski indywidualne – przyznaje w końcu. To niektóre wnioski, a pozostałe? – Były również wnioski indywidualne, ale niektóre przedstawiane jako indywidualne, na kapitule robiły wrażenie wniosków, które powinny zostać uznane za zespołowe – odpowiada prof. Penczek.
– W każdym razie nie było ani jednego wniosku indywidualnego, ani takiego, który można by uznać za indywidualny, który by się kwalifikował do głównej nagrody – ucina przewodniczący kapituły. Trudno jednak było przyznać się do fiaska, organizatorzy próbowali jeszcze ratować się, przedłużając terminy składania wniosków. Bezskutecznie.
W czym problem? Kapituła widzi go w sporej mierze w konkursowych kryteriach. Te są z pozoru banalne. „Konkurs skierowany jest do osób, które nie ukończyły 50. roku życia, posiadają obywatelstwo polskie i dokonały odkrycia naukowego, które zostało wdrożone lub ma szansę na wdrożenie i może przyczynić się rozwoju polskiego przemysłu chemicznego” – precyzowali organizatorzy.
Chemik osiągnięcia ma po koło sześćdziesiątki
Nic trudniejszego? Okazuje się, że znalezienie wybitnego praktyka w tym wieku – a przypomnijmy, chodzi o „młodych i utalentowanych, którzy nie skończyli 50. roku życia” – może być bardzo trudne, jeżeli nie niemożliwe. – W tej branży naukowiec z reguły zaczyna osiągać znaczące sukcesy między 50. a 60. rokiem życia – mówi nam Bogusław Buszewski, prezes Polskiego Towarzystwa Chemicznego w latach 2009-2016. – Jeżeli mówimy o innowacyjności, w sensie poszukiwania nowych rozwiązań technologicznych, nie jest z tym łatwo: wiele prac powstających w polskiej chemii to prace odtwórcze – dodaje.
– Możemy mieć bardzo wielu utalentowanych młodych naukowców, ale młodość i talent nie wystarczają do takiego wdrożenia, którego skala pozwalałaby przyznać mu nagrodę wysokości miliona złotych – kwituje prof. Penczek. – To nie jest taka sytuacja, jak wśród matematyków czy fizyków teoretycznych. Oni, jak Einstein, najważniejszych odkryć dokonują w młodości, przed czterdziestką. Chemia natomiast jest nauką doświadczalną, a w takiej, jeżeli narzuci pan dodatkowe ograniczone – wymóg wdrożenia – to wymaga czasu i, na ogół, większego zespołu badawczego – dodaje.
Młodych talentów broni też prof. Buszewski. – Utalentowani naukowcy są, tylko jakimi kryteriami ten talent mierzymy? Ja mam u siebie doktora habilitowanego, mającego 32 lata. Jak by się sprężył, to w wieku 35 lat, byłby profesorem. Mam panią doktor habilitowaną, która robi karierę w chemii, a w tym samym czasie zdążyła urodzić dzieci – opowiada.
– Powiem tyle: w dziedzinie, w której ja pracuję, a jestem chemikiem, który zajmuje się polimerami, wszystkie wielkie światowe osiągnięcia techniczne pochodziły z laboratoriów przemysłu – mówi prof. Penczek. – A my w Polsce laboratoriów badawczych w przemyśle chemicznym prawie nie mamy, nawet w olbrzymich koncernach, jak Azoty czy Orlen. Synthos należy tu do nielicznych wyjątków. Jeżeli chcemy mieć wdrożenia, to powinniśmy mieć laboratoria badawcze w przemyśle – dorzuca.
Póki co, łatwiej jednak zmienić kryteria konkursu. Kapituła proponuje znieść w kolejnej edycji Synhtos Chemical Award próg wiekowy, a także ustanowić osobne kategorie dla wniosków indywidualnych oraz dla zespołowych. Jeżeli sponsor i organizator konkursu przychylą się do zdania swoich ekspertów, może w tym roku uda się znaleźć jakiegoś chemika zasługującego na milion gotówką.