Natalia Bogdan jest ulubienicą publiczności niedawno zakończonej edycji konkursu na businesswoman roku organizowanego przez Sukces Pisany Szminką. Sześć lat temu stworzyła Jobhouse: niezależną agencję rekrutacyjną, która dziś może pochwalić się 10 mln złotych przychodów oraz wielotysięczną rzeszą osób, którym Bogdan i jej współpracownicy znaleźli pracę. Nie tylko nad Wisłą. Jobhouse obsługuje zlecenia realizowane w całej Europie, a nawet w egzotycznym Katarze czy na Malediwach.
Malediwy, ach. Na jaką pracę mógł liczyć kandydat, którego państwo szukali?
To była praca marzeń! Miejscem pracy był luksusowy statek: niewielka jednostka pływająca z kompleksem SPA, która każdego dnia cumowała przy innej rajskiej wyspie. W pakiecie – oprócz słońca 365 dni w roku oferowaliśmy bardzo atrakcyjne wynagrodzenie, możliwość opłacanych przez pracodawcę przelotów do domu, a także korzystania z atrakcji oferowanych gościom – nurkowania w błękitnych lagunach lub jogi o wschodzie słońca z widokiem na ocean. Dodatkowo o podniebienia gości i załogi dbał zespół wybitnych kucharzy. Gośćmi statku były zamożne osoby z całego świata – Rosji, Niemiec, a nawet Australii, nierzadko były to osoby z pierwszych stron gazet.
Jak to zlecenie trafiło do Jobhouse?
Z rekomendacji innego zadowolonego klienta. Jestem bardzo dumna, że wieści o wysokiej jakości naszych rekrutacji dochodzą nawet do tak odległych zakątków świata jak Malediwy.
Tak przy okazji: wspomniała pani o atrakcyjnym wynagrodzeniu. Ile się zarabia w raju?
Nie mogę zdradzić dokładnej kwoty, ale mówimy tu o kilku tysiącach dolarów miesięcznie. Co ważne, osoba całą kwotę osoba mogła odkładać, ponieważ na miejscu nie ponosiła żadnych kosztów – zakwaterowania, wyżywienia, przelotów, czy dodatkowych atrakcji w czasie wolnym.
Jakie są kryteria naboru przy takich zleceniach?
Najważniejsze jest doświadczenie w podobnej pracy – w tym przypadku wybieraliśmy w pierwszej kolejności osoby, które pracowały np. na statkach pasażerskich. Oczywiście bardzo ważna była także biegła znajomość języka angielskiego. Z cech miękkich zwracaliśmy uwagę na umiejętność pracy w środowisku wielokulturowym, wysoką kulturę osobistą, a także zdolności interpersonalne i pozytywne usposobienie. Osoba musiała być także na tyle dyspozycyjna, aby móc wyjechać na dłuższy czas zagranicę.
Na rok?
Tak. Dokładnie dziesięć miesięcy pracy i dwumiesięczny płatny urlop, z możliwością przedłużenia kontraktu na kolejny rok. Rekrutowaliśmy kilka osób, bo też statków było kilka – dla urozmaicenia można było zatem zmienić jednostkę. Pod każdym względem była to praca marzeń, nawet jeśli chodzi o wdrożenie - wybrany kandydat najpierw sam jechał w rejs jako gość, aby poczuć atmosferę statku, doświadczyć wszystkich atrakcji i zobaczyć, co jest ważne dla klientów, co jeszcze można udoskonalić.
Dobrze, że siedzibą Jobhouse jest Gdańsk. W Katowicach czy Krakowie pewnie trudniej byłoby o żeglarzy.
Pewnie tak, chociaż zgłaszały się do nas osoby z całego świata. To była nasza najprzyjemniejsza rekrutacja - odbieraliśmy setki zgłoszeń, telefonów, maili.
Setki, czyli ilu było chętnych?
Ponad tysiąc.
Jak z tego tłumu wyłuskać pięć osób?
Tak jak w przypadku każdej innej rekrutacji, chociaż ta była na pewno bardziej czasochłonna ze względu na ilość zgłoszeń. Najpierw przeglądaliśmy CV w poszukiwaniu informacji wymaganych przez klienta - zwłaszcza doświadczenia na statkach pasażerskich i znajomości języka angielskiego. Potem przeprowadziliśmy rozmowy telefoniczne, by potwierdzić informacje z CV. Po tym etapie zostało już tylko kilkanaście osób, które zakwalifikowały się do uczestnictwa w spotkaniu bezpośrednim. Spośród nich wybraliśmy około dziesięć najlepszych osób, które zarekomendowaliśmy klientowi. Reprezentanci firmy przyjechali osobiście do naszej siedziby, spotkali się z wybranymi osobami i wybrali najlepsze.
Jak się ogłasza rekrutację globalną?
Zamieściliśmy ogłoszenia w Internecie oraz wyszukiwaliśmy potencjalnych zainteresowanych na portalach typu LinkedIn i Goldenline. Dodatkowo zamieściliśmy informację na Facebooku. Dalej wieści rozeszły się pocztą pantoflową: kolejne osoby udostępniały ofertę, podawały znajomym, oznaczały ich. I tak nasza oferta poszła w świat.
Z Katarem było podobnie?
Zlecenie z Kataru dotyczyło zupełnie innej branży, choć też luksusowej. Obsługujemy tam jedno z największych centrów handlowych na świecie, które wówczas dopiero się budowało. Do Kataru także szukaliśmy osób w całej Europie. Stanowiska były najróżniejsze – od osób mających zarządzać całym centrum lub jego działami po pracowników poszczególnych sklepów, np. makijażystki do salonów kosmetycznych, sprzedawcy w sklepach z odzieżą, kupcy, brand managerowie, visual merchandiserzy. To było kolejne ciekawe wyzwanie, bo znowuż – w grę wchodził egzotyczny kraj i dobre warunki płacowe.
Katarczykom zabrakło rodzimych sprzedawców?!
Niekoniecznie. To centrum nastawione na klienta typu prestige, klientowi zależało na najlepszych osobach z branży. Rekrutowaliśmy więc głównie osoby, które reprezentowały największe brandy z branży retail.
Jakie stanowisko, na które państwo rekrutowali, było najlepiej opłacane?
Najlepiej opłacane stanowiska to, rzecz jasna te z poziomu executive. Pensje na takich stanowiskach sięgają kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie. Do tego bogaty pakiet benefitów – samochód służbowy, nierzadko z kierowcą, opieka medyczna, ubezpieczenie dla pracownika i rodziny. Nowością wśród benefitów jest obsługa concierge pracowników. Aby zabiegani managerowie nie musieli zajmować się codziennymi sprawunkami, istnieją firmy, które przywożą koszule z pralni, myją samochód, a nawet dostarczą zdrowy lunch czy zakupy.
I w takich stanowiskach specjalizuje się Jobhouse?
Prowadzimy sporo takich projektów, ale nie ograniczamy się jedynie do najwyższych stanowisk. Nasze założenie jest takie, że niezależnie, jaką potrzebę rekrutacyjną ma klient – czy szuka top-managera, czy pracownika fizycznego – ma jednego zaufanego partnera w tych poszukiwaniach: nas. Zależy nam, by zgodnie z nazwą naszej firmy zapewniać klientom wszystkie usługi związane z pracą pod jednym dachem.
Ale 10 milionów złotych przychodów rocznie nie bierze się znikąd. Ile to zleceń?
Na pewno nie narzekamy na brak pracy, chociaż nie przyjmujemy każdego zlecenia. Weryfikujemy zarówno kandydatów, którzy aplikują, jak i klientów, którzy zlecają nam rekrutacje. Chcemy, by kandydaci trafiali do miejsc pracy zgodnych z ich wartościami, kulturą i charakterem. Kluczem do sukcesu jest zadowolenie obu stron.
Brzmi pięknie. Jak to się stało, że trafiła pani do tego biznesu?
Sama straciłam pracę. Moje stanowisko w międzynarodowej korporacji zostało zlikwidowane. Uznałam wtedy, że otworzę własną firmę, która będzie pomagać osobom, które znalazły się w podobnej jak ja sytuacji. A że wcześniej pracowałam na stanowisku menedżerskim i nieraz miałam problem ze znalezieniem odpowiednich osób pasujących do zespołu – uznałam, że mogę stworzyć firmę, która te dwie strony połączy. I robię to do dziś, wraz z zespołem świetnych ludzi, którzy wyznają podobne wartości...
Ech, wartości. Większość z nas po prostu chce mieć pracę.
Praca to bardzo ważny element naszego życia: spędzamy w niej dużą część każdego dnia. Powinna być więc zgodna z naszymi predyspozycjami, sprawiać nam radość i nas rozwijać. Oczywiście nie pracujemy jedynie dla własnej satysfakcji. Musimy pamiętać, że nasza praca ma także wpływ na życie innych. Na przykład dzięki zrekrutowanym z pomocą moich pracowników kandydatów rozwijają się firmy – za sukcesem każdej z nich stoją przecież ludzie. Warto znaleźć głębszy sens w swojej pracy. Ja dzięki temu od 6 lat jadę do pracy z uśmiechem.
No właśnie, zaczynała Pani w 2011 r. Jak pani wspomina tamten okres? Dużo trzeba było dokładać do biznesu?
Firma od samego początku przerosła moje oczekiwania - nie zakładałam, że stworzę firmę z oddziałami w całej Polsce, czy że będę rekrutować dla największych firm na świecie. Zadziały rekomendacje: pierwsze zamówienia pozyskałam od osób, które znały mnie z branży. Pracowałam z dużym zaangażowaniem, więc ci klienci polecali mnie kolejnym. W końcu zamówień było tyle, że musiałam zatrudnić pierwszego pracownika, potem kolejnych...
A dziś?
Dziś w moich biurach pracuje blisko dwadzieścia osób. Oprócz tego formalnie moimi pracownikami są osoby zatrudnione u nas, ale świadczące usługi dla naszych klientów. To nawet trzy tysiące osób rocznie.
Wyobrażam sobie ogrom administracji potrzebny, żeby taką strukturą zarządzać.
Wiele procesów automatyzujemy, np. poprzez autorski system informatyczny. Większość spraw załatwiamy online, od rejestracji kandydatów po generowanie i elektroniczne podpisywanie umów. Dzięki temu możemy zaoszczędzić mnóstwo czasu, a biurokrację ograniczamy do niezbędnego minimum.
Zdarzają się wam zamówienia nietypowe, albo wręcz ekscentryczne?
Owszem. Regularnie szukamy pana kulki – animatora w pluszowym przebraniu. Dla jednego z marketów budowlanych rekrutowaliśmy także osoby do prowadzenia konkursu polegającego na rzucaniu piłką do betoniarki...
Trzeba umieć obsłużyć betoniarkę?...
Wystarczy poczucie humoru.
Auć.
Cóż, ilu klientów, tyle rekrutacji: każda jest wyzwaniem i do każdej podchodzimy z równym zaangażowaniem.