Jeżeli w biznesie liczy się instynkt, to Robert Siemiński mógłby uchodzić za urodzonego przedsiębiorcę. Dwadzieścia pięć lat temu zakładał w Poznaniu hurtownię artykułów spożywczych pod niewiele mówiącą nazwą MAROL. Nie poprzestał na dowożeniu towaru do klientów: dziś zarządza nie tylko tą firmą, ale też liczącą sobie ćwierć tysiąca sklepów siecią Chata Polska – przedsiębiorstwem, które co roku odwiedza 3 miliony klientów. A to dopiero początek: w ciągu najbliższych lat ma zamiar rozrosnąć się o kolejne sto punktów, a eksperci przepowiadają mu nieustanny, stabilny wzrost.
W najbliższą sobotę, w Zielonej Górze, otwarta zostanie 250. Chata, co jednocześnie zbiegnie się z 25-leciem istnienia firmy oraz 20-leciem funkcjonowania sieci. Przy okazji mieszkańcy Zielonej Góry będą mogli zabawić się na zorganizowanym przez poznańską firmę jarmarku.
Ale nie dla jarmarków Polacy chodzą do Chaty Polskiej na zakupy. O sukcesie rdzennie polskiej sieci zdecydowało kilka prostych czynników. – Weźmy nazwę: Chata Polska. Konotacje związane z takim brandem są doskonałe, wybór nazwy był jak najbardziej trafiony. Oddaje ona swojskość i wszystkie te elementy, które po dwudziestu latach wolnego rynku wciąż się bronią – podkreśla Zbigniew Kmieć, ekspert Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, zajmujący się rynkiem artykułów spożywczych.
Ale to nie jedyna trafna decyzja Siemińskiego i jego współpracowników. Kmieć pamięta, jak kilkanaście lat temu, gdy Chata Polska była wciąż na rynku nowicjuszem, torowała sobie drogę do serc i portfeli franczyzobiorców elastycznością. – Już wówczas bardzo skrupulatnie rozmawiali z kupcami, franczyzobiorcami, partnerami. Mieli bardzo indywidualne podejście do ludzi i to ono przesądziło o tym, że stworzyli dla swoich partnerów wielką wartość – wspomina. – Ich się nie traktuje, jak zwykłego franczyzodawcę – dodaje.
Z tego podejścia Chata Polska słynie do dziś. Jak podaje portal Franczyza w Polsce, oferta Chaty Polskiej dla chętnych do współpracy kupców obejmuje cztery formaty sklepów: VIP, Premium, Standard oraz Partner. Są one – mniej więcej – dopasowane do potrzeb partnerów biznesowych, co nie znaczy, że Chata Polska nie potrafi im iść na rękę. – Zostawiają bardzo dużą wolność działania na lokalnym rynku, w swoim czasie, jak przyglądałem się ich działalności, bardzo mnie to ujęło – mówi Zbigniew Kmieć. – W ramach Chaty Polskiej można było wiele zostawić zgodnie ze swoimi gustami czy potrzebami, a jednocześnie sieć gwarantowała dobry pakiet działań marketingowych. Co niebagatelne, sieć dawała bardzo duże bonusy finansowe, przynajmniej na początku. To pozwalało wchodzić do niej również takim przedsiębiorcom, którzy byli w nie najlepszej sytuacji finansowej – dodaje Kmieć.
Do tego dołożono jeszcze pakiet zabiegów marketingowych: dwa lata temu olbrzymia większość sklepów przeszła swoisty lifting. Od podłogi, po półki sklepowe, ustawienie produktów, oświetlenie sklepów, po nazwy poszczególnych grup produktowych na sklepowych ścianach. – Zmiany nie tylko podobają się klientom, ale przekładają się na realny wzrost obrotów. W sklepach, które przeszły już metamorfozę, obroty wzrosły średnio o 21 proc. – opisywał wówczas skutki takiego zabiegu dyrektor generalny Chaty Polskiej, Adam Plackowski.
Firma musi więc dokonać trudnej sztuki balansowania: z jednej strony zakorzeniła się w rynku jako sieć odwołująca się do niegdysiejszych osiedlowych sklepów, z drugiej strony – próbuje stopniowo odrywać tę mało atrakcyjną, przynajmniej dla niektórych klientów, etykietkę. Coraz więcej miejsca na półkach zajmują produkty lokalne, dla niektórych zresztą nie ma alternatywy. Wreszcie, powoli drogę torują sobie takie „nowinki”, jak programy lojalnościowe – np. wprowadzony pilotażowo pod koniec ubiegłego roku „Zyskuję z Chatą”.
– Po tych dwóch dekadach Chata Polska ma na rynku wyjątkową wiarygodność – twierdzi Kmieć. – Ta sieć jest zupełnie inaczej postrzegana i traktowana niż choćby Żabka czy Fresh – dodaje.
– Wielu Polaków polubiło model jednotygodniowych, dużych zakupów. Doświadczenia ostatnich dwóch-trzech lat pokazują jednak, że była to chwilowa moda – komentował w rozmowie z „Wiadomościami handlowymi” prezes Siemiński. – Klienci nie są już nastawieni na konsumpcjonizm, zapomnieli, jak siermiężne były wczesne lata 90., nie muszą więc tego okresu odreagowywać. Tradycyjne wartości rodzinne, nowy model spędzania wolnego czasu, ale także styl życia, w tym zawodowy, powodują, że Polacy chcą kupować blisko miejsca zamieszkania, w zaufanym sklepie, gdzie dostaną także oryginalne produkty – podsumowywał.
Wygląda na to, że to trafna diagnoza. – Chata Polska plany ma ambitne i wydaje mi się, że będzie jedną z tych firm, które będą konsolidować rynek. Podejrzewam, że czeka ich stabilny i solidny wzrost, nawet mimo tego, że to nie jest mainstream rynkowy. W tej chwili działają już w skali ogólnopolskiej – opisuje Kmieć. – Wśród wszystkich rynkowych konkurentów to im jest najbliżej do tego symbolicznego sklepu osiedlowego czy tradycyjnego. I to jest ich siła – ucina.