
„Wspieramy lokalnych rolników i dostawców” – deklarował w rozmowie z INN:Poland kilka miesięcy temu Richard Bergfors, prezes szwedzkiej sieci fast food, Max Burgers. I rzeczywiście, jak się wydaje, firma znalazła w Polsce partnerów do robienia biznesu – poza jednym. Jak przyznał niedawno Bergfors, „nie znaleziono jeszcze lokalnego partnera w zakresie pieczywa” i to mimo że Szwedzi rozglądają się w Polsce znacznie dłużej niż od wiosny. Eksperci przyznają, że to możliwe: polskie piekarnie są pod potężną presją taniego, mrożonego pieczywa, które trafia nad Wisłę z Rumunii, Węgier, Rosji, a nawet... Chin.
REKLAMA
– Zaczęliśmy się przyglądać temu rynkowi już dekadę temu, szukaliśmy franczyzobiorców – mówił INN:Poland Bergfors w maju. – Ale nie znaleźliśmy wtedy właściwych ludzi, a działo się wiele innych rzeczy. Teraz wracamy i chcemy tu rosnąć do poziomu dwustu restauracji – zapowiadał.
Pierwszy krok, o którym wspominał wówczas prezes szwedzkiej sieci, został zrobiony. Wraz z początkiem września, firma otworzyła pierwszy lokal pod marką Max Burgers w Galerii Dominikańskiej we Wrocławiu. Przy okazji dowiedzieliśmy się, które firmy będą zaopatrywać sieć: w tym gronie znalazły się korporacje The Coca Cola Company oraz Kompania Piwowarska Asahi, kawę dostarczy Nero Roasting Company, mięso – OSI Food Solutions, ziemniaki i frytki – McCain.
– Większość naszych dostawców to będą dostawcy z Polski. Będziemy kupować polską wołowinę, drób i warzywa – mówił z kolei prezes Bergfors w rozmowie z Portalem Spożywczym. Na tej liście zabrakło pieczywa, podobnie jak podkreślił to komunikat po otwarciu wrocławskiej restauracji. W chwili publikacji tego tekstu wciąż czekaliśmy na odpowiedź firmy na nasze pytania, dotyczące przyczyn powstania tej luki w łańcuchu dostawców.
Przyszłość bez piekarzy
Eksperci są przekonani, że może chodzić o pieniądze. – Na Dolnym Śląsku przychodzi mi do głowy przynajmniej kilku duzych producentów pieczywa, którzy chętnie zaopatrywaliby taką sieć, nawet jeżeli to na razie tylko jeden lokal – mówi nam Maciej Mielczarski, ekspert Stowarzyszenia Rzemieślników Piekarstwa RP. – Trudno mi zatem odpowiedzieć, dlaczego firmie nie udało się dogadać z którąś z lokalnych piekarni – kwituje.
Eksperci są przekonani, że może chodzić o pieniądze. – Na Dolnym Śląsku przychodzi mi do głowy przynajmniej kilku duzych producentów pieczywa, którzy chętnie zaopatrywaliby taką sieć, nawet jeżeli to na razie tylko jeden lokal – mówi nam Maciej Mielczarski, ekspert Stowarzyszenia Rzemieślników Piekarstwa RP. – Trudno mi zatem odpowiedzieć, dlaczego firmie nie udało się dogadać z którąś z lokalnych piekarni – kwituje.
Z drugiej strony, jeżeli nie wiadomo, o co chodzi – to chodzi o pieniądze. – Polski rynek zalewa tanie pieczywo z krajów takich jak Rumunia, Węgry, Rosja, a nawet Chiny – twierdzi nasz rozmówca. Dla przeciętnego konsumenta różnice w cenie, sięgające kilku groszy, czy nawet ułamków grosza, wydają się być niezauważalne. Dla sklepu, który kupi tysiąc bułek – podobnie. Ale już sklep, który obraca milionem bułek, różnicę w cenie widzi klarownie.
A co tu mówić o sieci restauracji? Potentat fast food na naszym rynku – amerykańska sieć McDonald's – posiada nad Wisłą 388 restauracji, czyli niemal dwa razy więcej niż wynosi docelowa ilość restauracji sieci Max Burgers. Jak ocenia Mielczarski, do barów amerykańskiej sieci w Polsce trafia co roku około 380 milionów bułek, co oznacza, że każdy lokal zużywa około miliona bułek rocznie. Te dla McDonald's pochodzą akurat z otwartej w 2013 roku fabryki w Strzegomiu, należącej do koncernu Aryzta, dla której potentat jest głównym – ale nie jedynym (fabryka produkuje w sumie 700 mln bułek) – odbiorcą. Nawet jeżeli Max Burgers cieszyłby się mniejszą popularnością od amerykańskiego rywala, to wciąż w grę wchodzi zapewne około kilkuset tysięcy bułek w ciągu roku.
Fabryka w Strzegomiu to piekarnia przyszłości: specjalizuje się w pieczywie mrożonym. Na takie bułki i chleby zaczynają się stopniowo przestawiać sieci handlowe, szukając pieczywa w obu postaciach, czyli produktów z relatywnie długim terminem przydatności do spożycia oraz tych produktów, których proces pieczenia został przerwany i zostały one zamrożone niedopieczone. W sklepach zostają one dopieczone do końca, na bieżące potrzeby. Ta forma staje się coraz popularniejsza, bo i z wszystkich opcji na pieczywo jest najtańsza. Walory smakowe takiego pieczywa to już zupełnie inna historia.
Więcej chleba niż wódki
W przypadku takiego pieczywa mówienie o piekarnictwie właściwie już nie powinno wchodzić w grę. – Proces jest całkowicie zautomatyzowany, tych bułek w procesie produkcji człowiek właściwie nie ma okazji dotknąć – mówi Mielczarski. – Koszty logistyki, które zwykle sprawiają, że nie ma sensu wozić się z pieczywem na duże odległości, w tym przypadku nie przewyższają potencjalnych zysków ze sprzedaży takiego produktu – dodaje. Na rynek trafiają więc bułki zza granicy, jak podkreśla ekspert, bez podawania najważniejszych informacji – choćby o składzie czy pochodzeniu towaru. W efekcie na polskim rynku ma się roić od pieczywa rumuńskiego, węgierskiego, rosyjskiego czy nawet chińskiego.
W przypadku takiego pieczywa mówienie o piekarnictwie właściwie już nie powinno wchodzić w grę. – Proces jest całkowicie zautomatyzowany, tych bułek w procesie produkcji człowiek właściwie nie ma okazji dotknąć – mówi Mielczarski. – Koszty logistyki, które zwykle sprawiają, że nie ma sensu wozić się z pieczywem na duże odległości, w tym przypadku nie przewyższają potencjalnych zysków ze sprzedaży takiego produktu – dodaje. Na rynek trafiają więc bułki zza granicy, jak podkreśla ekspert, bez podawania najważniejszych informacji – choćby o składzie czy pochodzeniu towaru. W efekcie na polskim rynku ma się roić od pieczywa rumuńskiego, węgierskiego, rosyjskiego czy nawet chińskiego.
Skoro jest tak źle, to dlaczego jest tak dobrze? Przecież pod koniec ubiegłego roku media obiegła informacja, że „Polska eksportuje więcej chleba niż wódki”. – Ten stan będzie trwał, bo budują się nowe zakłady – mówił wówczas Waldemar Topolski, dyrektor zarządzający Aryzta Polska, właściciela wspomnianej fabryki w Strzegomiu. – Już teraz wartość netto eksportu polskiego pieczywa wynosi więcej niż krajowe zapotrzebowanie – dorzucał.
Ale nic nie jest tym, co się wydaje. Wcale nie jest powiedziane, że polscy piekarze stali się europejską czy światową potęgą. – Za ten wzrost odpowiada zapewne kilka czynników – twierdzi Mielczarski. – Po pierwsze, za granicami kraju pojawiły się olbrzymie skupiska rodaków (tylko Polonia na Wyspach szacowana jest na milion osób – przyp. red.). Jeżeli mają możliwość, to chcą kupować polskie pieczywo. Po drugie, w statystykę wchodzi też wypiek cukierniczy, a zatem produkcja z polskich zakładów słodyczy. Po trzecie, dochodzi produkcja gigantycznych fabryk, produkujących na potrzeby zachodnich firm – dodaje. Cóż, rzeczywiście, spora część produkcji ze Strzegomia trafi na rynki naszych zachodnich sąsiadów.
Cóż, możemy narzekać na jakość pieczywa powstającą w coraz bardziej przemysłowy sposób, tak ak od lat narzekamy na „polepszacze” dodawane do ciast wszelkiego rodzaju – od kajzerek po torty. Z drugiej jednak strony, odwrotu nie ma. – Konsument szuka pieczywa, które będzie świeże przez kilka dni, a wszystkie polepszacze, jakie dodają polscy piekarze, to substancje, których użycie nie byłoby dozwolone, gdyby zagrażały czyjemukolwiek zdrowiu – zastrzega Mielczarski. – Nie ma się co łudzić, że coś się zmieni – ucina.
