Prowincjonalny komornik – tak mówi o sobie Robert Damski, właściciel kancelarii komorniczej z Lipna. Jest w tym nuta kokieterii, bo chodzi o byłego rzecznika Krajowej Izby Komorniczej, prawnika, który nieźle sobie radzi z mediami, również tymi społecznościowymi. To na swoim profilu na Facebooku, Damski postanowił udowodnić, że komornicy nie są złem wcielonym lecz specjalistami, którzy mają do spełnienia misję: choćby walki o zaległe alimenty, dla dobra dzieci.
– Pamiętam dłużnika alimentacyjnego, który przez długie lata nie zapłacił ani złotówki na swoje dzieci, a miał ich trójkę. Wiedziałem, że on ma pracę na czarno, więc pytam, dlaczego nie zapłaci choćby kilku groszy. A on na to: nie będę „dorabiał” komornika. W sensie, że nie da zarobić komornikowi. Patrzę wtedy w kartę rozliczeniową i odpowiadam: ale pan nigdy nic nie zapłacił! A on na to, z taką autentyczną dumą w głosie: no widzi pan? Bo ja jestem sprytny – opowiada nam Robert Damski.
Komornik z Lipna najbardziej przeżywa, gdy dłużnicy próbują śmiać mu się w twarz. – Przychodzi dorosły, ledwo mieszczący się w futrynie, 40-letni facet z mamusią i to ona tłumaczy syna. Że nie on jest ojcem, że jego eks- to latawica, że to nie jego wina. Lata płyną, a ja wciąż nie mogę zrozumieć, jak mama może usprawiedliwiać takiego byka – mówi Robert Damski. – Podobnie kiedyś byłem u dłużnika, po którym było widać, że dużo ćwiczy. W domu był wysokiej klasy sprzęt do rzeźbienia muskulatury. Ale nie zdążyłem nawet otworzyć ust, jak dostałem już rachunki, że sprzęt należy do mamy i nie ma tu czego zająć – dodaje.
Zdarzyło się też, że Damski przyszedł do dłużniczki, ale zastał w domu wyłącznie jej syna. – Rozmawiałem z nim, jakoś tak długo się zeszło. Nagle, ni stąd ni zowąd, otwiera się wersalka i widzę w środku dłużniczkę. A ta, dysząc, mówi: no, przez pańskie gadulstwo niemal bym się udusiła. Zamurowało mnie – kwituje.
Taki mamy klimat, co zrobić
Najbardziej uderzające riposty i przypadki dłużników Damski opisuje na swoim profilu na Facebooku. „Dłużnik zapytany o współpracę z bankiem: panie komorniku, jedyny bank, jaki jeszcze ze mną współpracuje, to powerbank” – pisze, a jego posty lajkuje zwykle około setki osób, spośród blisko dwóch tysięcy znajomych. Tam też regularnie zaznacza, że walczy w imieniu kobiet, podkreślając choćby swoje poparcie dla kampanii #trzymamstronekobiet.
W „prowincjonalnym” Lipnie komornik, wbrew pozorom, ma jednak sporo roboty – i zwykle nie jest tak wesoło. Przez biurko Damskiego co roku przewija się od 500 do 600 spraw z sygnaturą KMS, co oznacza egzekucję należności sądowych, przeważnie grzywien za jazdę pod wpływem alkoholu czy bez uprawnień, od 2000 do 2500 spraw z sygnaturą KM, czyli kwalifikowanych w uproszczeniu jako „pozostałe” oraz około 1500 spraw KMP, czyli o zaległe świadczenia periodyczne – w praktyce: alimenty. – Te ostatnie są najbliższe mojemu sercu i wiążą się z misją tego zawodu. I to jego najtrudniejsza część, przychodzi do kancelarii matka, często z dziećmi, a ja muszę tłumaczyć, dlaczego tych pieniędzy dla nich nie jestem w stanie wyegzekwować. W pewnej chwili miałem już dosyć tych realiów i narodziła się taka idee fixe, żeby powalczyć z rzeczywistością – mówi prawnik.
– Dziecko to ktoś, w kogo obronie staje całe społeczeństwo. Sprawy alimentacyjne sprawiają, że nie ma wątpliwości, po co jest komornik i dla kogo funkcjonuje – kwituje. Chętnie też porównuje komorników do drogówki. – Generalnie ludzie jej nie lubią, stoją policjanci gdzieś przy drodze i suszą. Ale to też kwestia narracji: chętnie mówi się, że komornik coś „zabrał”, ale nigdy nie mówi się, że komornik coś komuś „oddał” – dowodzi nasz rozmówca. A słynne przypadki, ze słynnym bezprawnie „zajętym” ciągnikiem sąsiada na czele, na które powołuje się ministerstwo sprawiedliwości, forsując nowe restrykcje dla komorników? – Nie ma co zaprzeczać, takie przypadki się zdarzają. Ale co roku prowadzone są miliony postępowań egzekucyjnych i wyrywanie pojedynczych historii z tego ogromu działań to zwyczajne dezawuowanie zawodu komornika. Niesprawiedliwe w stosunku do osób, które tę pracę wykonują – dorzuca.
Resort od miesięcy szykuje bat na komorników. W grę wchodzą takie zmiany, jak konieczność nagrywania wszystkich czynności egzekucyjnych, restrykcje dotyczące zajmowania mienia dłużnika, ułatwienie składania skarg na komorników (według nich do poziomu, który pozwoli dłużnikom paraliżować ściąganie należności), rozszerzenie dyscyplinarnej odpowiedzialności. Komornicy odpowiadają kontrargumentem: już dziś zaledwie kilkanaście procent spraw kończy się egzekucją długu, po zmianach będzie to ledwie kilka procent. Normalnie – żyć, nie oddawać.
Wizerunek bezdusznych nie ułatwia życia komornikom. – Zdarzyło mi się, że stałem w sklepie i coś kupowałem. Obok stało dwóch panów, chyba zbierając na wino. O ile mi wiadomo, żaden z nich nie spłacał swoich zobowiązań. Za to na mój widok któryś mówi: o, patrz, za nasze będzie teraz jadł – skarży się Robert Damski. – Ta krucjata przeciw komornikom bierze się z tego, że wierzycieli jest zawsze mniej. Przeciętni ludzie raczej biorą kredyt niż udzielają pożyczki. A Polak tradycyjnie staje po stronie słabszego, np. w sporze banku z kredytobiorcą. W efekcie w programach typu „Sprawa dla reportera”, prowadzący zawsze bierze stronę dłużnika, a nie wierzyciela. Patrzymy na nich z założeniem, że to dłużnika ktoś wykorzystał, a nie, że to on jest szwarccharakterem: zaciągał zobowiązania, wiedząc, że się z nich nie wywiąże; albo że chodzi o dużą firmę, która wykorzystywała swoją przewagę i np. nie płaciła mniejszym kontrahentom. Łatwiej więc tłumaczyć rolę, jaką ma do odegrania komornik poprzez problem alimentów – podsumowuje.
Nieszanowany podpis
Po latach Damski nie ma wątpliwości: oszukać Kowalskiego nie wypada, oszukać bank – czemu nie? Banki czy firmy pożyczkowe mają wśród przeciętnych ludzi określoną, nie najlepszą, co czasem usprawiedliwione, renomę. – Kiedyś ze zdumieniem usłyszałem o wynikach pewnego eksperymentu: bankomat wydawał przypadkowym ludziom kwoty większe niż chcieli z konta wyjąć. Ktoś chciał 100 złotych, dostawał 300 złotych – mówi komornik. – Zrobiono sondę, pytając ludzi, jak postąpiliby w tej sytuacji. Większość nie uznała tego za kradzież. Jak bank się pomylił, to nic się nie stało. Dłużników alimentacyjnych też rodziny poklepują po ramieniu: jesteś gość, wykiwałeś komornika – podkreśla.
Damski przyznaje, że instytucje nie są bez grzechu – namawiają do usług, wiążących się z określonymi konsekwencjami finansowymi, a jednocześnie mając świadomość, że ludzie umów nie czytają, albo nie rozumieją. – Zwłaszcza osoby starsze nie wiedzą, od kogo pożyczają, na jaki procent, skąd się biorą potem te kwoty odsetek. Często komornik to pierwszy prawnik, z którym się spotykają, a wtedy to już musztarda po obiedzie. Jak słyszą, o jaką kwotę chodzi, to się tylko łapią za głowę – mówi komornik z Lipna. – I jedno z pierwszych zdań, jakie w takich sytuacjach słyszę,, to: ale ja tej umowy nie czytałem!... – podsumowuje. Jego zdaniem, w ten sposób Polacy potrafią rzucić na szalę umowy kredytowej cały swój majątek, z hipotekami włącznie, żałując stu złotych na poradę specjalisty.
Ale tu ujawnia się jeden z powszechnych, a najcięższych błędów: brak szacunku dla własnego podpisu. – Podpisujemy, nie czytając. Jak chcę odczytać protokół, który sporządziłem z czynności, często słyszę: nie trzeba, ja już podpiszę. I jeszcze mi się często zdarza, że nie zastałem dłużnika, spisuję protokół, proszę o podpis, a żona czy matka dłużnika odpowiada pytaniem: swoim nazwiskiem? – mówi prawnik. Jak twierdzi, namawiał już rzecznika praw dziecka, by do szkół wprowadzono choćby godzinną lekcję na temat wagi, jaką ma nasz podpis w życiu.
I jeszcze ten stan zaprzeczenia. – Często dłużnicy wychodzą z założenia, że jak nie odbiorą korespondencji, nie wpuszczą komornika, albo nie przyjdą na wezwanie do kancelarii, to problem sam zniknie, bank zapomni albo sprawa się przedawni – twierdzi Damski. – A takie podwójnie awizowane, nieodebrane pismo też wywołuje skutki prawne. I tłumaczenia, że „nie wiedziałem, nic przecież nie odebrałem”, to jedynie rezygnacja ze swojej obrony – dorzuca.
Łańcuch tak silny, jak najsłabsze ogniwo
Nadeszły jednak dobre czasy dla dłużników – co do tego Robert Damski nie ma wątpliwości. Wynika to z zaostrzenia rygorów dla komorników. – Cała dyskusja o tym zawodzie nagle zaczęła się sprowadzać do ciągnika i rzekomo horrendalnych zarobków dłużników – mówi. – Tymczasem zapomina się chyba o tym, że komornik jest jedynie ogniwem łańcucha: wykonuje wyrok sądu, do którego uprzednio przyszedł wierzyciel. Wiele mówi się o tym, że dłużnikowi zostanie więcej. Dobrze, tyle że wierzycielowi zostanie mniej – kwituje.
Co oznacza, zdaniem prawników i ekspertów gospodarczych, potencjalnie droższe i trudniejsze do zdobycia kredyty w bankach; upadki firm, które będą miały problem z odebraniem pieniędzy za dostarczony towar lub wykonane usługi; bezkarność oszustów, którzy np. kupując ziemię czy nieruchomości, wprowadzą w błąd swoich kontrahentów.
Część komorników demonstracyjnie zapowiedziała odejście z zawodu. Inni tną wydatki, przede wszystkim zwalniając pracowników. – W pierwszej kolejności pewnie ucierpi jakość usług, np. kiedyś miałem specjalnego pracownika do wystawiania zaświadczeń dla Funduszu Alimentacyjnego, który robił to od ręki, teraz musiałem z niego zrezygnować i wystawienie papierka może trwać nawet i kilka godzin – przyznaje Damski. A te sławetne zarobki? – Z tego, co zarabiam, utrzymuję kancelarię: od pracowników, kosztów działań, rachunków, prozaicznego papieru do xero. Są zatem miesiące, kiedy zostanie 10-15 tysięcy złotych zysku, a są takie, kiedy kancelaria jest „pod kreską” i trzeba do niej dołożyć. Tych drugich jest coraz więcej – dodaje.
Komornik z Lipna zalicza się chyba jednak do tej grupy, która będzie próbowała przetrwać zły moment. – Kiedyś odbywałem równocześnie aplikacje sędziowską i komorniczą – wspomina. Ale sędzią nie został: ogrom roboty papierkowej przytłaczał, a komornik nie dość, że ma szansę zarabiać lepiej, to jeszcze ma więcej kontaktu z ludźmi, a nawet dłużnicy po jakimś czasie zaczynają rozumieć, że „komornik też człowiek”. – A gdyby komorników nie było, właściwie co komu po innych zawodach prawniczych? – pyta retorycznie. – Bez komornika wyroki pozostają świstkiem papieru, tyle że z pieczątką Rzeczpospolitej. Dopinam łańcuch wymiaru sprawiedliwości, a łańcuch jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo – ucina.
Damski porównuje się do Don Kichota. – Wierzę, że zdrowy rozsądek przy projektowaniu zmian dla mojego zawodu zwycięży. Wierzę, że uda mi się utrzymać kancelarię. To już trzynaście lat, jak ją prowadzę. Sporo czasu, zdrowia, nerwów, wysiłku i kosztów włożyłem, żeby funkcjonowała jak najlepiej. Zwyczajnie żal byłoby mi tych wszystkich lat wytężonej pracy – mówi. I nagle zmienia ton. – Ale może trzeba będzie spróbować czegoś innego – wzdycha. No cóż, w idealnie sprawiedliwym świecie długi oddają się same.