Rynek kryptowalutowy szuka swoich kolejnych nisz, w których dałoby się zarobić. „Masternode jest tańszy od koparek, a zarobić da się równie dobrze” – tak reklamują nowy sposób zarabiania zarówno osoby ze środowiska inwestorów, jak i dostawcy sprzętu służącego jako wspomniany masternode. To jedna wyższa szkoła jazdy, twórcy takich „węzłów sieci o szczególnych znaczeniu” powinni mieć swój zapas kryptowaluty oraz nieco większą niż podstawowa wiedzę o kryptowalutach. I skłonność do ryzyka, bo nawet jeżeli masternode używa się efektywniej, to jest to również znacznie mniej bezpieczne dla całej sieci.
Do tej pory inwestowanie w kryptowaluty miało dwie najpopularniejsze formy: kupowania ich na giełdach oraz samodzielnego kopania. Kupowanie było popularne do końca ubiegłego roku, gdy kurs bitcoina sięgnął sufitu, ciągnąć za sobą inne jednostki. Kopanie (czyli udział zakupionych mocy obliczeniowych w procesie tworzenia nowych jednostek danej kryptowaluty) też powoli przestaje być atrakcyjną alternatywą – żeby wykopać najpopularniejsze i najdroższe kryptowaluty trzeba zainwestować niemałe pieniądze w sprzęt (co doprowadziło do sytuacji, w której karty graficzne do komputerów niebotycznie podrożały) i energię elektryczną („kopalnie bitcoinów zużywają więcej prądu niż Irlandia” – jak skrzętnie doliczono się kilka miesięcy temu). A efekty są coraz skromniejsze.
„Nie kupuj koparek”, „nie kop starym laptopem, zajedziesz go, a nie zyskasz prawie nic: to już nie te czasy, gdy stare syfy kopały rozsądne ilości jakichkolwiek monet” – doradzają sobie dziś miłośnicy bitcoina i jego alternatyw. Rozwiązaniem – zarówno pod względem ekonomicznym, jak i technologicznym – mają być właśnie masternode'y, które środowisko „odkryło” najwyraźniej kilka miesięcy temu, gdy opadła fala entuzjazmu związanego z bitcoinem.
Masternode daje wpływ na kryptowalutę
– Masternode moglibyśmy nazwać węzłem o większym znaczeniu dla danej sieci. Moglibyśmy też nazwać go węzłem posiadającym prawo głosu, tak jak akcje uprawniają nas do decydowania o losie firmy, w którą zainwestowaliśmy – próbujemy ustalić definicję „masternode'a” dla laików z Lechem Wilczyńskim, szefem Polskiego Stowarzyszenia Bitcoin, ekspertem od kryptowalut. – To węzeł, który w sieci może mieć możliwość wpływu na emisję, a więc podaż danej kryptowaluty. To węzeł, który może brać udział w autoryzacji transakcji na danej kryptowalucie – tłumaczy nam Wilczyński.
Przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak jeden ustalony wzorzec masternode'a: każda kryptowaluta ma własne reguły, tzw. protokoły i one też określają rolę węzłów – również masternode – w całym systemie danej kryptowaluty. Dlatego też masternode'y sieci DASH – czyli komputery, na których uruchomiono rdzeń Dash – „decydują o zawieraniu transakcji, miksują przelewy, pozwalają głosować w rozdzieleniu budżetu”. Ich właściciele mają więc niebagatelny wpływ na losy DASH.
Owszem, muszą zainwestować: należy najpierw zgromadzić 1000 DASH, posiadać serwer z dedykowanym adresem IP dostępnym w sieci przynajmniej 23 godziny dziennie. Za to przypada właścicielowi 45 proc. wynagrodzenia za każdy wydobyty blok – średnio każdy węzeł otrzymuje 0,28 DASH dziennie, dobijając 100 rocznie. Biorąc pod uwagę kurs DASH (około 340-350 dol. za jednostkę) – to roczny zarobek rzędu 34-35 tysięcy dol.
Z perspektywy laika wygląda to świetnie: na biurku stoi komputer i wypracowuje sobie w ciągu roku ponad 100 tysięcy złotych. Problem w tym, że za „postawienie” masternode'a sieci DASH trzeba dziś zapłacić, według różnych szacunków, od pół do miliona dolarów.
Nie zawsze tak było. „Kiedyś masternode dasha można było kupić za dolara” – wspomina jeden z inwestorów. I to wspomnienie działa dziś, jak wspomnienia pierwszych nabywców bitcoina, kupionych za kilka dolarów, a dziś wartych kilka tysięcy dolarów: przemawia do wyobraźni.
Ryzyko korzystania z masternode
Oczywiście, masternode to wyższa szkoła jazdy – choćby ze względu na barierę wejścia, jak te 1000 w przypadku DASH. Dlatego chętni skrzykują się dziś w sieci. – Szukam osób ze Śląska do założenia wspólnego masternode waluty X, preferuję najpierw kontakt osobisty, bo chodzi w końcu o niebagatelną kwotę – ogłoszeń takiej treści nie trzeba długo szukać.
– To rozwiązanie pod pewnymi względami tańsze niż kopanie, ale niekoniecznie bezpieczniejsze – ostrzega jednak Wilczyński. Masternode nie opiera się o „dowód pracy” (proof of work), jak kopalnie, ale o kapitał zgromadzony (proof of stake), na którym oparte jest zaufanie do węzła i autoryzowanych przez ten węzeł transakcji. A protokół proof of stake to z kolei rozwiązanie podatne na „atak Sybilli” (Sybil attack), czyli możliwość sfałszowania tożsamości uczestniczących w transakcjach stron. „Atak Sybilli” podważa zaufanie sieci do danego węzła i w zasadzie może sprawić, że cała inwestycja stanie się bezużyteczna.
Czy masternode'y staną się celem „ataków Sybilli”, to się dopiero okaże – dotychczas było ich na tyle mało, że hakerzy się nimi nie interesowali. Poza tym środki konieczne do „postawienia” masternode'a stają się, w gruncie rzeczy, kapitałem zamrożonym: jeżeli inwestor zdecyduje się na ich sprzedaż w pewnym momencie, traci też masternode'a. Co oznacza, że decydując się na masternode'a, dokonujemy pewnego strategicznego wyboru, dotyczącego związania się z daną kryptowalutą na dobre i na złe, a przynajmniej na długo.
– Trzeba zatem uważać na te ogłoszenia typu „postawię masternode”, zwłaszcza jeżeli chętni do wykonania takiej usługi nie wyjaśniają, o co konkretnie chodzi – ostrzega ekspert. Pokusa jest wielka: masternode pozwala zarobić czy to na prowizjach od transakcji, czy na dodatkowej puli jednostek wydobytych przez kopaczy. Można zatem zyskać, teoretycznie tańszym kosztem niż budując koparki i biorąc udział w procesie kopania kryptowalut. Ale i ryzyko jest większe. Cóż, bez ryzyka nie ma jednak zabawy – jak podkreślają entuzjaści „stawiania” masternode'ów.