Po kilku tygodniach gwałtownej huśtawki, wstrzymaniu handlu akcjami spółki i zarzutach o tworzenie „drugiego Amber Gold” najgłośniejsza firma polskiej giełdy w końcu zapowiedziała swój come back. Nowi menedżerowie przedstawili plan postawienia firmy na nogi, ale dla obligatariuszy oznacza on przede wszystkim kilka lat życia w niepewności. I nie chodzi tylko o talenty lub antytalenty kierownictwa firmy. Rynek długów jest dziś polem minowym, na którym radzą sobie nieliczni. A ma być gorzej.
Środowa konferencja szefów firmy GetBack miała jedną podstawową zaletę: rozwiała choć część wątpliwości (bo niekoniecznie obaw) co do dalszego losu spółki. Nowi menedżerowie firmy wystąpili przed dziennikarzami z otwartą przyłbicą i przedstawili swój pomysł na dalsze funkcjonowanie spółki.
Pomysł jest w zasadzie prosty. – Wszystko, co uzyskamy z serwisowania wierzytelności, przeznaczymy na spłatę zobowiązań – podkreślał Przemysław Dąbrowski, członek zarządu firmy (GetBack nie ma dziś prezesa, w zarządzie są wyłącznie osoby z tytułem „członka zarządu”). – Wszystkie nowe zakupy, moim zdaniem, będą pokryte z zewnętrznego finansowania. Żeby spółka windykacyjna normalnie funkcjonowała, musi kupować nowe portfele wierzytelności – podsumowywał. Innymi słowy, te długi, które uda się odzyskać, mają finansować spłatę dotychczasowych zobowiązań firmy. Natomiast pieniądze na zakup nowych wierzytelności miałby finansować nowy inwestor, o którego spółka dopiero będzie musiała się postarać.
Z obligacji wartych 100 zł będzie 60 zł
– Firma działa normalnie. To, co się nie będzie działo, to że w najbliższym czasie nie będą się odbywały zakupy nowych wierzytelności. Zakupy portfeli zostaną wstrzymane na co najmniej sześć miesięcy – kwitował Dąbrowski. Zatem wszystko w rękach potencjalnego inwestora, którym – teoretycznie – mogłaby być firma Kruk, inny giełdowy gigant rynku windykacyjnego. Owszem, Kruk sygnalizuje zainteresowanie portfelem wierzytelności GetBack, ale tylko portfelem, a nie całą firmą. I z pewnością nie ma zamiaru za wierzytelności należące do GetBack przepłacać.
Tym bardziej, że o portfelu wierzytelności firmy nie da się na razie powiedzieć nic pewnego. – Inwestorzy, którzy kupili akcje GetBack w IPO, popełnili olbrzymi błąd i tego nie da się już naprawić – tak na łamach „Rzeczpospolitej” oceniał sytuację Raimondo Eggink, doradca inwestycyjny. – Aktualne jest natomiast pytanie, czy GetBack poniósł straty wizerunkowe i związane z utratą płynności, a to jest pewne, czy także doszło do utraty wartości kluczowych jego aktywów, czyli portfeli wierzytelności – kwitował.
Eggink policzył naprędce, na co mogą liczyć właściciele obligacji (obligatariuszy jest ponad 9 tysięcy, formalnie mają 2,72 mld zł w papierach spółki). Wyszło mu, że za obligacje warte 100 zł każdy dostanie 50 złotych, rozłożone na siedem lat. Resztę firma zamieni na akcje po cenie emisyjnej 8,63 zł, ale sekundę po tym, jak zacznie się handel nimi, ich wycena runie do poziomu – jak zakłada Eggink – 2 zł, co w sumie daje każdemu inwestorowi w sumie około 60 złotych. A skoro cała operacja na obsłudze zobowiązań jest związana z „serwisowaniem portfela wierzytelności” (czytaj: odzyskiwaniem długów) znaczy to, że długi mogą okazać się wyjątkowo trudne do ściągnięcia, a cały portfel warty mniej niż mityczne ponad 20 mld złotych.
Żyjący dziś w nerwach obligatariusze mogli by zatem pomyśleć: niech więc GetBack sprzeda portfel Krukowi i spłaca zobowiązania, a potem niechaj robi, co chce. Niestety, ten scenariusz w firmie uchodzi za scenariusz (co najwyżej – kontrolowanego) bankructwa. No bo co za korzyść z firmy windykacyjnej, która sprzedała portfel wierzytelności, spłaciła inwestorów – którzy następnie z ulgą uciekli, by trzymać się od niej jak najdalej i w zasadzie nie ma już nic?
Światełko w tunelu: wartościowy portfel
– To gra na czas, pożar został ugaszony – twierdzą weterani rynku kapitałowego. Tajemnicą i jedynym realnym kluczem do tego, co czeka inwestorów (dziś uważających się za, mniej lub bardziej, naciągniętych przez firmę lub dystrybutorów jej papierów) jest zatem portfel wierzytelności.
I tu jest pies pogrzebany. Polska jest krajem długów, przynajmniej mierząc proporcjami. Polskie firmy mają 10 miliardów złotych długów. Zatory płatnicze – a więc potencjalne długi, formalnie rzecz biorąc, nadałyby się do windykacji – sięgają w biznesie kolejnych 20 mld złotych. Indywidualni Polacy tkwią w długach jeszcze głębiej: przy podsumowaniach wszystkich niezapłaconych w czasie należności mówi się o kwocie nawet 25 mld złotych.
Z punktu widzenia firmy windykacyjnej – żyć nie umierać. Gdy GetBack chwalił się portfelem wierzytelności o wartości 26 mld złotych nie brzmiało to niewiarygodnie. Tylko że dług długowi nierówny: komornicy i firmy windykacyjne działające w Polsce nieformalnie szacują, że w najlepszym przypadku udaje się odzyskać co dziesiątą należną złotówkę. Co więcej, od końca 2016 roku wchodzą w życie kolejne przepisy, które częściowo ograniczają możliwości komorników (a także ich zarobki, a więc – motywację), co dodatkowo utrudnia odzyskiwanie długów. Nie brak opinii, że „jak tak dalej pójdzie”, czeka nas powrót „windykatorów” z kijami bejsbolowymi w dłoniach.
Dla obligatariuszy GetBack jest jednak nadzieja. – W moim odczuciu portfel wierzytelności GetBack jest wysokiej jakości – mówi nam, zastrzegając anonimowość, jeden z ekspertów branży. – Gdybym miał taką możliwość, byłbym zainteresowany serwisowaniem tego portfela – podsumowuje. Trudno dziś o lepszą wiadomość dla obligatariuszy. Ale pewność uzyskamy dopiero, gdy dostaniemy wiarygodne informacje – najwcześniej w połowie maja, wraz z opóźnianym od kilku tygodni raportem rocznym spółki.