Kto szuka pracy, albo przynajmniej jest ciekawy, jakie miałby szanse na rynku pracy, na tego czyha mnóstwo niebezpieczeństw. Na rynku aż roi się od pułapek. Ostatnią zdemaskowali specjaliści z portalu ogłoszeniowego OLX, ale ich odkrycia to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Przekręt, jaki przestępcy próbowali zrobić za pośrednictwem OLX, jest dosyć oczywisty. Jak poinformował portal, w ostatnich dniach zasadzono się na copyrighterów – aczkolwiek schemat można w prosty sposób powtórzyć w odniesieniu do innych profesji. Choć najtłustszym kąskiem są zawodowcy z tych profesji, w których zarabia się najlepiej.
Ogłoszenia, jakie pojawiły się na platformie, robią wrażenie wynagrodzeniem – sporo wyższym od średniej w tej branży. Ogłoszeniodawca podaje w anonsie adres poczty elektronicznej, na który należy wysłać CV, zawierające najczęściej numer komórki. Ale nie o dane tu chodzi – ofiara oszustwa dostanie wkrótce na swój numer link do pliku w formacie APK, rzekomo potrzebny w procesie rekrutacji.
Kto ściągnie plik o bełkotliwej nazwie dhlapp.apk, jest już ugotowany. To koń trojański, innymi słowy wirus, który zbiera dane dotyczące logowań w banku i przejmuje SMS-y z hasłami autoryzującymi. Tę samą funkcję może pełnić nadesłany e-mailem link do aplikacji testeraplikacji.com/tester2/.
Maile, na które trzeba uważać
– Spotkaliśmy się już z mailami wysyłanymi z adresów, które mogłyby sugerować, że pochodzą z naszego portalu – mówi nam Aleksandra Wesołowska z portalu Praca.pl. – Zapewne nie jest trudno spreparować taką korespondencję, zapraszając adresatów do wzięcia udziału w rzekomej rekrutacji i podrzucając link, pod którym czekają na nas rzekome szczegóły tego procesu: konkretna oferta czy możliwość spotkania z rekruterem – dodaje.
Jej zdaniem, oszuści wkładają wiele wysiłku w uwiarygodnienie swojej pułapki. Naśladują wygląd prawdziwych wiadomości z danej firmy lub portalu, umieszczają w korespondencji nazwiska – bywa że prawdziwych osób. Trzy lata temu w ten sposób „szukano spawaczy” do Elektrowni Kozienice. Haczykiem na naiwnych był wymóg przesłania skanu dowodu osobistego. Dwa lata temu podszywający się pod popularne Wydawnictwo Czarne oszuści próbowali „rekrutować” korektorów.
Wiadomości i anonse są formułowane tak, by kusiło też osoby, które może nie szukają pracy, ale są na rynku pracy aktywne – przeglądają ogłoszenia, chcą wiedzieć, jakie stawki i wynagrodzenia są proponowane. Tymczasem trafia im się niebezpieczny link, który – w optymistycznym scenariuszu – prowadzi do utraty danych osobowych, w scenariuszu czarnym: do splądrowania konta bankowego.
Zdaniem Wesołowskiej oszuści upodobali sobie platformy z darmowymi ogłoszeniami, dające autorom anonsów sporą dozę anonimowości.
– To zupełnie co innego niż w przypadku takich platform, jak Praca.pl, gdzie na fakturze muszą znaleźć się dane ogłoszeniodawcy, musi być z nim kontakt, muszą wpłynąć pieniądze z określonego rachunku bankowego – podkreśla.
– Może dlatego w ciągu ostatnich czterech lat odnotowaliśmy jedynie dwie próby umieszczenia w naszym portalu anonsów o prawdopodonie fałszywej treści – kwituje.
Oszustwa: zwrot kosztów szkolenia i transportu
Ale korespondencyjne czy internetowe oszustwa to nie jedyne sidła, jakie oszuści próbują zastawiać na naiwnych. W swoim czasie opisywaliśmy na łamach INNPoland.pl pewną firmę, zajmującą się sprzedażą polisolokat. Firma kusiła wysokim wynagrodzeniem, nie stawiając większych wymogów co do wykształcenia. Natomiast chętni musieli pójść na organizowane przez spółkę szkolenie – i zacząć pod okiem swoich zwierzchników sprzedawać polisolokaty.
Po dwóch-trzech miesiącach okazywało się, że sprzedaż polisolokat nie jest ani prosta, ani nie przynosi kokosów, a na dodatek atmosfera w firmie jest zgoła folwarczna. Nic zatem dziwnego, że kandydaci chcieli odejść.
Wtedy przed ich nosem lądowały umowy, które podpisywali, zanim zaczęli szkolenie – i okazywało się, że z zapisów wynika, iż rezygnując z pracy mają zwrócić koszty szkolenia – wycenianego każdorazowo na 3000 złotych. Do zwrotu w gotówce lub do „odpracowania” przy sprzedaży polisolokat.
Cóż, oszust też człowiek – i nie zawsze ma ochotę patrzeć ofiarom w oczy. Dekadę temu najpopularniejsze oszustwa w stosunku do ludzi poszukujących pracy związane były z „załatwianiem” dobrych posad np. w Wielkiej Brytanii.
Przykładowo, w Inowrocławiu w 2009 r. zatrzymano kobietę, która zdążyła zebrać od naiwnych 4500 złotych. Kilka lat później oszuści działali już na skalę hurtową: w internecie zakładano całe firmy, które zbierały aplikacje oraz wpłaty – relatywnie niewielkich kwot, rzędu 170 zł, na „transport firmowym busem”. Oczywiście, po dokonaniu wpłaty kontakt z firmą się urywał, a wkrótce z sieci znikały ślady jej obecności.
Dziś tego typu oszustwa to rzadkość, zwłaszcza odkąd tradycyjne procesy rekrutacyjne na potęgę przenoszą się do internetu.
– Zwykle osoby aktywne na rynku pracy są bardzo czujne, bo na co dzień spotykamy się z coraz większą liczbą prób wyłudzeń, fałszywych e-maili czy sms-ów – mówi Aleksandra Wesołowska. – Ale gdy na czymś nam zależy, również na pracy, nasza determinacja do znalezienia jej może usypiać tę czujność – ostrzega. Warto o tym pamiętać.