Wiosenne porządki” – tak nazywa się ruszająca dziś kampania ugrupowania Roberta Biedronia. Akcja ma docelowo prowadzić do uchwalenia ustawy o jawności i zasadach wynagradzania w sektorze publicznym. Wyjąwszy jednak kilka wyjątków dotyczących stanowisk w „udzielnych księstwach” takich jak NBP, o zarobkach w administracji publicznej wiemy wiele. Wystarczająco dużo, żeby powiedzieć, że rzeczywistość skrzeczy.
Wiosna chce wystartować z przytupem: na pierwszy dzień nowej kadencji Sejmu ma być gotowe 13 projektów ustaw, które szykują współpracownicy Roberta Biedronia – wśród nich i ten o jawności i zasadach wynagradzania w sektorze publicznym. – W ramach pisania tego projektu robimy dużą kampanię sprawdzającą, jak dzisiaj wygląda kwestia kształtowania wynagrodzeń w sferze publicznej – przekonuje wiceszef Wiosny, Marcin Anaszewicz.
– Od wtorku rozpoczynamy wysyłkę wniosków o informację publiczną właściwie do wszystkich instytucji publicznych w Polsce – dorzucał. Na liście jest 8 tysięcy urzędów i instytucji, spółek komunalnych i Skarbu Państwa. Po dwóch tygodniach podsumowanie zebranych danych i raport na ten temat.
– Akcję nazywamy „Wiosenne porządki”, bo chcielibyśmy powiedzieć bardzo głośno, że jest mamy mówić o nowoczesnym państwie, o demokracji, która jest kontrolowana przez obywateli i obywatelki, to ci obywatele muszą wiedzieć, jak wydawane są publiczne pieniądze – kwituje polityk.
System niezbyt motywujący
Cóż, Wiosna najwyraźniej próbuje wyważyć otwarte drzwi – bowiem danych o zarobkach w administracji publicznej nie brakuje, wyjąwszy „wyspy” takie jak Narodowy Bank Polski. W ostatnich miesiącach informacje na temat zarobków w sektorze państwowym publikowały m.in. firma Sedlak & Sedlak czy Główny Urząd Statystyczny.
– Problemem w wynagrodzeniach nie jest to, czy jest trzynastka, czy jej nie ma – mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” szef służby cywilnej, Dobrosław Urbański. – Na pewno trzeba zmienić system wynagrodzenia, by motywował do pracy. Są pracownicy służby cywilnej, zwłaszcza ci w administracji terenowej, których wynagrodzenia nie są godne. Niewiele im brakuje, by stać się klientami pomocy społecznej – dorzucał.
Niewątpliwie, w urzędzie nie da się tak zarobić, jak w dużej korporacji. Obrazek nie jest jednak tak jednoznaczny, jak wynikałoby ze słów Urbańskiego. Przeciętna płaca w sektorze publicznym sięgała w 2017 r. (tego roku dotyczy ubiegłoroczny raport Sedlak & Sedlak) 3450 zł brutto.
– Wyraźnie widać, że w hierarchii zarobków najlepiej sytuują się stanowiska w administracji rządowej, a najgorzej w samorządowej. Gdzieś pomiędzy nimi są służby wszelkiego rodzaju, wojsko, instytucje państwowe – podsumowuje w rozmowie z INNPoland.pl Aleksandra Wesołowska z portalu Praca.pl.
Co więcej, można też przyjąć, że osoby dopiero rozpoczynające życie zawodowe, mają szansę na lepszy – lepiej płatny, bardziej komfortowy – start w administracji publicznej niż w sektorze prywatnym. Po pewnym czasie warunki zatrudnionych w obu sektorach się zrównują aż wreszcie linie zarobków (czy też możliwości zawodowych) zaczynają się rozjeżdżać na stanowiskach menedżerskich. Kto dochrapał się stanowiska dyrektorskiego, dorabiać się powinien w sektorze prywatnym.
Plusy pracy urzędnika
W urzędzie nie jest źle, jest po prostu monotonnie i czasem przerażająco retro. – W ogłoszeniach pracodawców prywatnych roi się od zachęt typu „możliwości kariery”, „dynamiczny zespół”. Ogłoszenia urzędów to wyliczanka dokumentów, które trzeba przedstawić, ewentualnie zdarzają się wciąż absurdalne wtręty typu „oferujemy narzędzia pracy takie jak komputer i telefon” – mówi Wesołowska.
Jednocześnie, jak zastrzegają eksperci od rynku pracy, praca urzędnika państwowego to rzadko dziś spotykana stabilność. – Rotacja pracowników w sektorze publicznym jest bardzo mała, odniesienie do przepisów kodeksu prawa pracy bardzo ścisłe, finansowo niemal na każdym szczeblu można liczyć na trzynastki – wylicza ekspertka Praca.pl. W administracji wielkie znaczenie ma też staż pracy – warunki poprawiają się niemal z każdym rokiem.
„Pracownicy biurowi, pracownicy usług osobistych i sprzedawcy, rolnicy, ogrodnicy, leśnicy i rybacy, a także – robotnicy przemysłowi i rzemieślnicy nadal mają lepsze perspektywy zarobków w sektorze publicznym. Ich średnie wynagrodzenie było wyższe niż w sektorze prywatnym, a także większy odsetek w tej grupie stanowiły osoby zarabiające powyżej średniej krajowej” – analizował portal Gratka.pl.
W większości przypadków – na niskim i średnich szczeblu – różnice były jednak stosunkowo niewielkie, czasem ledwie kilkudziesięciozłotowe. Przepaść, jak już wspomniano, wyrastała na wyższych szczeblach administracji: np. kierownik zespołu liczącego do 10 osób zarabia przeciętnie około 5200 zł brutto, a gdy zespół jest większy, jakieś 6200-6300 zł brutto.
Kilkudziesięciotysięczne wynagrodzenia w NBP, które najwyraźniej stały się pretekstem do „Wiosennych porządków”, odzwierciedlają specyfikę zarobków w administracji publicznej, jak w soczewce: chodzi o usytuowaną w Warszawie instytucję centralną, nie posiadającą większych struktur poza centralą, wymagającą od pracowników specyficznych kwalifikacji – nie ustępujących tym, które są wymagane na rynku „prywatnym” – i wreszcie cieszącą się formalną niezależnością oraz statusem dobrodzieja budżetu centralnego (wpadające co roku kilka miliardów złotych nadwyżki).
Tropami płac w NBP
Cóż, Wiosna nie ukrywa, że inspiracją było zamieszanie wokół NBP: tyle że nie ma sensu regulować jawności płac w każdej instytucji odrębną ustawą (pensje w NBP ujawniono w rezultacie nowelizacji stosownej ustawy). Zapowiada też, że chce pokazać rządzącym, iż obywatele mają prawo wiedzieć, ile zarabiają pracownicy administracji publicznej oraz zebrać informacje, będące podstawą przygotowania projektu ustawy o jawności i zasadach wynagradzania w sektorze publicznym.
Rzeczywiście, nie ma sensu silić się na odrębne ustawy – ale wysp, o których nic nie wiadomo, pozostało w administracji publicznej stosunkowo niewiele. Doradcy ministrów czy prezesów urzędów centralnych wciąż będą ustalane zgodnie z indywidualnymi, mało czytelnymi kryteriami. Dysproporcje, zwłaszcza na wyższych stanowiskach, nie zmienią się.
– Chcemy pokazać, jak te wynagrodzenia są kształtowane i wyczyścić sferę publiczną od patologii – przekonuje Anaszewicz. Konkluzje mają doprowadzić do dyskusji na temat płac w administracji. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że chodzi o zdobycie punktu czy dwóch w sondażach na haśle „czyszczenia patologii”, bo co do merytorycznych ustaleń przyszłego raportu – danych o mizerii budżetówki mamy aż nadto.